II Kesshite ni o yokusei o akiramenai tame

Aby nigdy nie dać się stłamsić

“Bij, póki cię nie pobiją” - rosyjskie przysłowie

Był do niego podobny, ale tylko powierzchownie.
Przybliżały ich do siebie rysy twarzy, włosy i przenikliwe, czarne oczy, jednak to jedyne cechy wspólne, które mogłam im przypisać. Itachi nie był troskliwy, zabawny i opiekuńczy. Nie miał w sobie dystyngowanej gracji dżentelmena, a zastąpiwszy ją zimnym bytem mordercy, notorycznie odsuwał od siebie ludzi. Jego oczy nie błądziły po pokoju, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów, jego dłonie nie wykonały najmniejszego ruchu odkąd Orochimaru opuścił dom. Jego głos nadal nie zabrzmiał, a jego ciało pozostało w bezwzględnym bezruchu.
Itachi emanował beznamiętnością. Wydawało mi się, że wszystkie ludzkie rzeczy były jego całkowitym przeciwieństwem, a termin człowieczeństwo nie funkcjonował w jego słowniku. Do tych wniosków nie doprowadziło mnie jedynie pierwsze wrażenie, wywołane jego widokiem. Mimo, że mroczna sława znacznie go wyprzedzała, on sam nie stał się dziś dla mnie nowością. Osiem lat to ogrom czasu, kiedy zmienić może się wszystko. W moim przypadku się to sprawdziło. Ale czy on od zawsze marzył, aby choć przez moment pobawić się w mordercę i nie potrzebował żadnej zmiany, czy jednak coś na to wpłynęło?
- Mogę odejść? - spytałam, czujnie go obserwując.
Jego towarzystwo męczyło mnie. Mimo ciszy i jego pozornej nieobecności wywoływało znaczny dyskomfort, bardziej przekładający się na psychikę, bo w pokoju przecież nie było za ciasno.
Od momentu, kiedy dowiedziałam się o istnieniu szansy, że się z nim spotkam, ustaliłam sama sobie jedną, żelazną zasadę. Mianowicie nigdy nie spojrzeć mu oczy. Nie miałam tam czego szukać. Nie potrzebowałam zabawy w kotka i myszkę w niepotrzebnej iluzji, a nie posądzałam go o to, że posiadał emocje. Itachi Uchiha i coś tak przyziemnego? Nigdy.
Drgnęłam, gdy wykonał ruch.
Sięgnął do płaszcza, zaczynając go powoli rozpinać. Cała ta misja, to właśnie trwające spotkanie, było tańczeniem na wiotkiej linie rozłożonej nad bezdenną przepaścią. Wystarczył jeden zbędny gest, a moja przyszłość mogła skończyć się właściwie natychmiast. Tych myśli nie napędzał szacunek, czy lęk, a jedynie zwykła ostrożność. Gdy widzi się głodnego lwa, nie podchodzi się do niego z kawałkiem mięsa, a unika w każdy możliwy sposób.
Patrzyłam się w podłogę lekko schylona. Mimo to widziałam, jak jego dłonie rozpinały powoli kolejne guziki. Naliczyłam ich aż dwanaście. Gdy wszystkie zostały odpięte, ściągnął z siebie płaszcz, rzucając go na kanapę. W duchu właśnie przełknęłam ślinę, spodziewając się najgorszego, jednak w rzeczywistości nie pozwoliłam sobie na żadną reakcję.
Zaczął zmierzać ku wyjściu, całkowicie mnie ignorując, jednak w momencie kiedy postawił drugi krok, szybko obejrzał się przez ramię. Spięłam mięśnie, czując, jak popchnął mnie na ścianę. Poczułam uderzenie, które odbiło się na całych moich plecach. Udało mi się odchylić głowę, dzięki czemu zachowałam przytomność, jednak czyjeś przedramię przyciśnięte do mojej szyi skutecznie utrudniało mi oddychanie, więc wszystko mogło się jeszcze zdarzyć.
- Skąd masz tę bransoletkę? - spytał cicho, wymawiając te słowa wprost do mojego ucha. Nie przeszedł mnie żaden dreszcz ekscytacji, serce nie przyspieszyło z podniecenia, a ja nie miałam ochoty wpadać mu w ramiona. Miałam ochotę jedynie rozszarpać go na strzępy. Tu i teraz.
Wyprostowałam się na ile mogłam, chcąc pokazać, że całkowicie się przed nim nie ugnę, zachowując tym samym resztki godności. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że powinnam się właśnie skulić i grzecznie wytłumaczyć jej pochodzenie, ale nie potrafiłam się do tego zmusić.
Znałam go. Widziałam jak dorasta, jak trenuje, jak kłóci się z bratem. Rok różnicy między nami na chwilę obecną zatarł się, choć kiedyś było go widać. On sam mógł mnie nie kojarzyć. Jeśli rzeczywiście tak było, rozpierałaby mnie duma. Znaczyłoby to, że mimo czternastu lat potrafiłam pomyślnie wykonać misję.
- Skąd?
Tym razem był to szept, w którym wyłapałam lekki gniew. Uścisk na mojej szyi ledwo widocznie zelżał, pozwalając mi złapać głębszy oddech, choć we mnie wciąż toczył się wewnętrzny bój na temat tego, co dokładnie mu powiedzieć.
- Po siostrze. - Pchnął mnie mocno na ziemię. Wykonałam przewrót, ale on już stał obok, kopiąc mnie w brzuch. Poleciałam na panele, tracąc dech w piersiach. Szybko odwróciłam się na plecy, jednak on znów nie pozwolił mi odsapnąć, wymierzając kolejne uderzenie. Uchyliłam się w ostatnim momencie, mimo wszystko nie odważając się na cios. Zmienił front walki, odskakując w bok oraz wykonując obrotowe kopnięcie. Zblokowałam je tuż przy twarzy, ale nim się spostrzegłem, znów byłam przytwierdzona do ściany.
Itachi wiedział, że należała do niego. Nie wiedziałam natomiast, czy miał pojęcie o Rinie oraz o jadowitym podtekście zawartym w tym krótkim zdaniu. Ona była dla mnie siostrą, on dla niego bratem. Dobrze wiedziałam, co robię.
- Spytam ostatni raz. Skąd? - Chłód i przenikające mnie zimno wreszcie się odezwały.
Cały powód tego sporu stał się teraz trochę prozaiczny. Bransoletka - zwykła plątanina czarnych  rzemyków oraz jednego bordowego. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była znoszona, przetarta i zniszczona. Mimo tego, od momentu, kiedy ją dostałam, jeszcze nigdy jej nie zdjęłam i nie miałam zamiaru tego zmieniać. Miała dla mnie za dużą wartość.
Nadal nie spojrzałam w jego oczy. Błądziłam spojrzeniem na wysokości klatki piersiowej, schowanej pod materiałem czarnej, bawełnianej podkoszulki z krótkim rękawkiem. Widziałam jego napięte mięśnie, pierwszy raz doświadczając jakiegoś uczucia z jego strony. Mianowicie piekielnej ciekawości.
Przymknęłam na chwilę powieki, zdając sobie sprawę, że on wiedział. Chciał jedynie, żebym przyznała mu rację.
- Poznajesz? - Uniósł wolną dłoń do góry, a na jego nadgarstku zauważyłam identyczną ozdobę.
Znajdowałam się w niebezpieczeństwie. Warto było zginąć za te informacje, czy żyć z ujmą na honorze? No jak myślisz, Imai? Dasz radę żyć ze świadomością, że ujawniłaś cokolwiek człowiekowi, którego nienawidzisz?
- Są specyficzne dzięki jednemu emblematowi - powiedział, nie pozwalając, aby coś targnęło jego głosem. Gdyby nie fakt, że groził mi właśnie nikt inny jak Uchiha, rzuciłabym jakiś tekst na rozładowanie atmosfery i szybko zmieniła temat, powodując, że bransoletka odeszłaby w zapomnienie. Itachi jednak był stanowczo zbyt inteligentny i… niebezpieczny. - Znakowi mojego klanu na wewnętrznej stronie jednego paska.
Puścił mnie. Cofnął się o krok, a ja powstrzymałam się, zaciskając zęby, aby nie złapać się za gardło, chcąc w ten głupi sposób złapać oddech. Ludzie robili to odruchowo, w ich głowie nigdy nie błyskała myśl, że im to nie pomoże. Jednak ja nie mogłam pokazać przy nim słabości, a zbłaźniłam się już wystarczająco.
- Oboje wiemy, do kogo należy, należała. - Drgnął, a ja pospiesznie dodałam. - Uchiha-sama.
- Oszczędź sobie.
Byliśmy prawie rówieśnikami, a fakt, że musiałam zwracać się do niego w ten sposób bardzo mnie deprymował, niestety nie widziałam innego wyjścia z tej sytuacji. Czasami nie potrafiłam czegoś przeskoczyć.  
- Kiedy ci ją dał? - Odwrócił się do mnie tyłem i podszedł do okna. Jego sylwetka majaczyła w ciemności, a oświetliło ją dopiero blade światło księżyca, uwydatniające wszelkie atuty jego ciała. Musiałam przyznać, że było między nimi jeszcze jedno podobieństwo - oboje zawsze wyglądali na takich, którzy uważali się za lepszych. To, że jeden z nich to okazywał, a drugi nie, to już kompletnie inny temat.
- Moje kontakty towarzyskie nie należą do pańskich problemów, Uchiha-sama - powiedziałam służbowo i najbardziej bezpłciowo, jak tylko mogłam.
Za oknem zabrzmiał grom burzy, a ja uśmiechnęłam się lekko. Ręce sztywno przytwierdzone podłużnie do mojego ciała, powodowały, że dłonie przylegały do ud. Uniosłam delikatnie trzy palce i używając chakry ponownie dotknęłam nimi materiału spodni, a niebo rozjaśniły trzy błyskawice. Ten widok zawsze mnie uspokajał.
- Te należą. - Założył ręce na piersi, wpatrując się w niknące w powietrzu wyładowania elektryczne.
Znów w pokoju zapadło milczenie. Po wcześniejszej akcji nie było śladu, a jedynie ja stałam na wpół zgięta, od czego zaczęły drętwieć mi mięśnie. On dobrze zdawał sobie z tego sprawę, do mnie stojąc tyłem, dając mi tym samym do zrozumienia, że jestem dla niego nikim, że nie uważa mnie za zagrożenie.
Pozory mylą. Powinien pan o tym wiedzieć, Uchiha-sama.  
- Osiem lat temu. - Zabrzmiało w pokoju, a ja zdecydowałam się wyprostować i ułożyć ręce luźno za plecami. - Dał ci ją osiem lat temu, kiedy stacjonowałaś w Konoha.
Miałam ochotę zakląć. Rzeczywiście był geniuszem. Nikt normalny nie rozszyfrowałby mnie tak szybko. Posiadał za mało informacji, aby dojść do tego w tak krótkim czasie. Za mało pewników i zero mojej pomocy. Coraz bardziej wierzyłam we wszystkie powtarzane na jego temat plotki. O tak ogromnej potędze umieszczonej w jednym ludzkim ciele. Wiedziałam, co potrafił zrobić, wiedziałam, że gdyby chciał, już by mnie tu nie było.
Właśnie ta świadomość powstrzymywała mnie od zrobienia czegoś głupiego.
- Nie pamiętam cię, ale to musiało być wtedy.
A jednak. Do końca udało mi się pozostać niezauważoną.
Nie czułam się pociągnięta do odpowiedzialności, aby mu odpowiedzieć. On jedynie głośno myślał, wygłaszając wnioski co jakiś czas, który spędzał na analizie. Nie miał przy sobie żadnych notatek, żadnego wsparcia. Korzystał jedynie ze swojej wiedzy i intuicji, o której mówiło się, że jest nieomylna.
- Byłaś w Konoha, kiedy wybijałem rodzinę.
Kolejny trafiony punkt w moim życiorysie. Czułam się cholernie niezręcznie stercząc w obecnej pozie jak kołek, a do tego w momencie, kiedy zdawało mi się, że właśnie z mojego milczenia on czerpał wygłaszane fakty.
- Dał ci ją maksymalnie tydzień przed tą nocą.
Znów trafił, choć nie do końca. Dobrze określił okres, jednak dostałam ją dwa dni przed mordem klanu Uchiha. Na moście w miejskim, zapomnianym przez mieszkańców parku. W nocy, kiedy niebo było bezchmurne, a nawet lekki powiew wiatru nie targał moich włosów. Scena sprzed lat pojawiła się przed moimi oczami, a jego sylwetka właśnie miała nadejść zza zakrętu na ścieżce, gdy lodowaty, nie należący do niego głos przeciął rzeczywiste powietrze.
- Musiał cię kochać, jeśli ci ją powierzył.
Szczerze? Chciało mi się śmiać. Uchiha Itachi powiedział coś o miłości? Przyjmował to zjawisko do własnego jestestwa? Uznawał jego byt? To było niemożliwe, aby człowiek, który zabił całą swoją rodzinę z dwoma wyjątkami posądzał kogoś innego o zdolność kochania. To absurd.
- W takim razie, dlaczego cię nie znałem, jeśli byłaś dla Shisuiego kimś więcej, niż zwykłą znajomą? - Obrócił się w moją stronę, a ja uciekłam wzrokiem w dół, aby nie spojrzeć mu w oczy.
- A może nie była dla niego ważna, a dał mi ją, bo po prostu mi się spodobała? - Spytałam, otrzymując w odpowiedzi głuchą ciszę. Głęboko nad czymś myślał, choć nie umiałam nic z niego wyczytać.
- Była bardzo ważna.
Zaakcentował słowo "bardzo", a ja zaczynałam się zastanawiać, czy czasem nie była przypieczętowaniem jakiegoś wyrzeczenia, bądź obietnicy. Wisiorek, który nosiłam na szyi miał dla mnie taką wartość, jak najwyraźniej dla niego ta plątanina rzemyków. Potrafiłam to zrozumieć, jednak jego już nie. Itachi Uchiha i sentymentalne podejście do zwykłego przedmiotu? Nostalgia, w którą właśnie wpadł?
- Najwyraźniej nie tak bardzo, aby dać ją komuś innemu.
Nie uniosłam głosu, nie zabarwiłam go o zwyczajowe emocje. Przekazałam mu jedynie najbardziej klarownie jak mogłam myśli, które kołatały mi się po głowie, ubierając je w słowa, mające do niego trafić. I chyba trafiły.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
- Mam. - Wyłamałam się z kanonu, odpowiadając prawie od razu. - Dobrze go znałam.
Mogłam się założyć, że jego dłoń drgnęła. Znów, ta sama, co wcześniej. Ta, na której nadgarstku znajdowała się bransoletka.
- Nie bluźnij, głupia - rzucił, nie kryjąc już pogardy. Sprzeciwiłam mu się. Moja misja została narażona na szwank, a możliwa gotówka przelatywała koło nosa. Musiałam wyciągnąć ojca z laboratorium, a bez tej kasy i wpływów u Orochimaru nic mi z tego nie wyjdzie. Zostałam zmuszona, aby zaprzestać trzymania się własnego zdania, co w moim wypadku, było niewiarygodnie trudne.
- Proszę mi wybaczyć, Uchiha-sama. - Skłoniłam się, a on w mgnieniu oka pojawił się obok, ciągnąc za włosy tak, że musiałam się wyprostować. Znów nachylił się do mojego ucha, wypowiadając słowa, które zabolały mnie bardziej, niż dałam to po sobie pokazać.
- Nie wiem, czym sobie zasłużyłaś na to, co ci dał, ale zdaję sobie sprawę, jak bardzo go omotałaś. Cwaniactwo, kłamstwo i fałsz masz we krwi, jak prawdziwy shinobi Dźwięku.
Miałam ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie ma pojęcia o mojej rodzinie, o tym co razem przeszliśmy i jak się to skończyło. Niesprawiedliwie mnie osądził, a w momencie, kiedy naprawdę miałam się tym przejąć, zdałam sobie sprawę, że człowiek, który chciał mi tłumaczyć moc tego, co łączyło mnie kiedyś z Shisuim sam go zabił. To przeważyło szale i żaden gorzki płacz nie zawitał w progi mojego umysłu.
- Wyjdź. - Puścił mnie, znów odchodząc w stronę okna. Bez słowa ruszyłam na korytarz, nie oglądając się za siebie. Bez wahania otworzyłam drzwi wejściowe, szybko zbiegając po schodkach prowadzących na chodnik.
Po moich plecach przebiegł dreszcz, bo czułam, że Uchiha stojąc w oknie obserwował mnie, śledząc każdy ruch. Wydarzenie, które miało miejsce przed chwilą, zawładnęło mną w takim stopniu, że nie zauważyłam chłopaka, który szedł z na przeciwka. Dopiero, gdy właśnie mieliśmy się minąć, zwróciłam na niego uwagę.
Był wysoki i dobrze zbudowany. Brązowe oczy oraz włosy przyciągały wzrok, który jednak szybko spuściłam. Szedł do Uchihy, gdyż został to jedyny, zamieszkany tutaj dom. Chłopak otaksował mnie wzrokiem, już po chwili tracąc mną zainteresowanie, a ja przyspieszyłam kroku. Wyczekując odpowiedniego momentu, czekałam, aż dojdzie do jego drzwi. Odwróciłam się akurat, gdy wchodził po schodach. A więc jednak.
Poczułam na twarzy krople spadającego deszczu. Odetchnęłam, chcąc się lekko zrelaksować. Znów uderzyłam jednym palcem o udo, prawie od razu słysząc uspokajający burzowy grom, rozbrzmiewający dookoła mnie.
Pstryknęłam dwoma palcami, a nad moją głową pojawiła się chmura nieprzepuszczająca wody, dzięki czemu mimo ogromnej miłości do deszczu, dotarłam do domu sucha, gdzie dookoła mnie wszystko było przemoczone.
Weszłam do środka, rzucając bluzę na wieszak. Nie chcąc przypadkiem spotkać się z dziewczynami, szybko wbiegłam po schodach na piętro, docierając do swojego surowo urządzonego pokoju. Nie było w nim nawet kwiatka, prawie nic osobistego. To jedynie zwykły pokój z łóżkiem i biurkiem nic, z czym mogłabym się utożsamić.
Rzuciłam się na pościel, nie zmieniając ubrań. Burza za oknem rozpoczęła się już na dobre, a ja delektowałam się jej odgłosami, chcąc w jakiś sposób zahamować przypływające wspomnienia z najlepszego okresu w moim życiu, kiedy wymykałam się od Kabuto, aby tylko go spotkać, aby pobyć z nim chociaż chwilę i poczuć, że żyję, a nie jedynie egzystuję.
Właśnie ten chłopak zamknięty pod kloszem przez rodzinę i w pewien sposób udręczony przez sankcje nałożone na własny klan pokazał mi, ile jestem w stanie zdziałać i osiągnąć. Ile mogę zyskać, nie myśląc o minimalnych stratach. Powiedzenie, że “pokazał mi inny świat” całkiem pasowało do tamtego okresu. Może nie ujawnił mi tajników tego, jak to jest mieć kochającą rodzinę, bo sam jej nie posiadał, ale na wiele innych rzeczy otworzył mi oczy.
Przewróciłam się na bok, składając ręce pod głową.
Nasz związek nie miałby prawa bytu. Nie pochodziłam z Konohy, mój klan nie należał do tych potężnych, a same zdolności moich krewnych to w większości zasługa eksperymentów Orochimaru. Mimo nastoletniej, młodzieńczej, lecz bardzo silnej miłości, jaką go darzyłam, nie byłabym w stanie żyć z nim na co dzień. Życie z nim oznaczałoby życie z jego rodziną, a ja nie mogłam mieszkać pod jednym dachem z mordercą mojej siostry. Nie potrafiłabym zdzierżyć, odpowiedzialnego za jej śmierć ojca.
To przykład szczęścia w nieszczęściu.
Dziewczyna, która wyrwała się z istnego piekła poznała inną rzeczywistość. Niczym w ckliwych opowiastkach pokazał ją jej przystojny chłopak, w którym ta bez pamięci się zakochała.
Jednak nadal cała Konoha kojarzy jej się negatywnie.
Kagami - zabójca mojej siostry. Itachi - zabójca mojego dawnego ukochanego i on sam - Shisui - wszyscy pochodzili z tej jednej, przeklętej rodziny, której nienawidziłam i kochałam jednocześnie. Do całej Uchihowej gromadki należał jeszcze Sasuke, który przez pewien czas stacjonował w Dźwięku, jako najnowsza zabawka Sannina. Z tego całego zespołu aktorów doborowych nie poznałam jedynie trzeciej, pozostawionej przy życiu członkini klanu - Dyary, która podobno zostawszy w Liściu, wprowadzała tam swoje rządy sprzeczne z radą, walcząc o prawa dla swojego klanu.
Raczej nieświadomie wykonywała wolę Shisuiego, który zawsze chciał wolności dla Uchihów. Chciał jej tak bardzo, że pozwolił na własną śmierć z ręki brata, jedynie, aby klan nie popadł w niełaskę ludu. Zostawił mnie samą po to, aby Uchiha nie stracili świetności i właśnie za to najbardziej ich nienawidziłam.
Zaczęłam bawić się bransoletką - jedyną rzeczą, jaka mi po nim została. Wspomnienia nie były namacalne, zacierały się. Nieustannie zanikały sprawiając mi niemy ból, który przyjmowałam cierpliwie i bez krzyku, bo chociaż tyle mogłam dla niego zrobić.

***
- Wstawaj, Imai! Musisz się zbierać! - krzyknęła Kin z przedpokoju, a ja usiadłam na łóżku i zmarkotniałam, gdy zorientowałam się, że nie przebrałam się, nadal znajdując się w starych ciuchach. Zabrałam z pokoju czystą bieliznę i ruszyłam do łazienki.
- Ale ja nie muszę… - Zatrzymałam się przy pokoju Tayuyi, gdzie właśnie stacjonowała ciemnowłosa, chcąc postawić koleżankę do pionu. Udając, że w ogóle mnie tu nie było, szybko wskoczyłam do łazienki, przekręcając zamek.
- Ej! Właśnie miałam tam wejść - warknęła Tayuya, uderzywszy w ścianę.
- Ale weszłam ja - ucięłam, rozbierając się.
Weszłam pod prysznic, lecz wcześniej związałam wysoko włosy. Umyłam się, założyłam czystą bieliznę i nadal w przyspieszonym tempie pognałam szarym korytarzem do pokoju. Wyjęłam ze starej, drewnianej szafy ubrania na teraz, od razu je zakładając.
Czarną bluzkę z siatką owinęłam dużym czerwonym pasem. Znajdował się w niej wszyty emblemat ze znakiem wioski. Poprawiłam również czerwoną opaskę na swoim czole, wkładając czarne, krótkie spodenki, które przez długość bluzki zostały ukryte pod nią.  Założyłam przy wyjściu buty, złapałam za miecz, który przewiesiłam przez ramię, przymocowałam kaburę i wybiegłam z pokoju.
- Sheeiren, kanapki! - Zatrzymałam się przy wejściu do kuchni, z niedowierzaniem zaglądając do środka. Stała przede mną Kin, mając rozpuszczone włosy oraz podając mi torebeczkę z kanapką.
- Eee… - mruknęłam zdezorientowana. - Co?
- Dziś wieczorem, albo jutro rano wyjeżdżasz, więc możesz ten ostatni dzień dobrze wspominać. - Uśmiechnęła się zadowolona, a ja szybko i bez patrzenia jej w oczy, zabrałam reklamówkę.
- Dzięki. Do zobaczenia. - Po tych słowach opuściłam dom.
W duchu wiedziałam, że powinnam być milsza i przeklinałam, że tak się zachowałam, jednak dewiza o zabijaniu przyjaciół cechowała się większą siłą, bo przecież łatwiej jest pozbawić życia znajomego, a nie kogoś, do kogo się przywiązało.
Na ulicy panował mały ruch. Shinobi niespiesznie szli do pracy, kiedy ja pędziłam do Orochimarowej krypty. Nie miałam pojęcia, którą godzinę wskazywał zegarek, więc wolałam pojawić się tam wcześniej niż później, mając na względzie posiadanie własnej głowy w miejscu dla niej przemyślanym, ponieważ po co ją tracić, jeśli nie trzeba?
Nad wioską unosiła się mgła, a na roślinności osiadła rosa. Wskoczyłam na dach pierwszego, lepszego domu, szybko przenosząc się na grubą gałąź drzewa. Biegłam w ten sposób przez dobrą minutę, schodząc na ziemię dopiero pod samym wejściem do siedziby.
Tak samo jak wczoraj wystukałam na drzwiach specjalny rytm, a one uchyliły się po chwili.
- Dowód.
Te procedury kiedyś mnie męczyły. Teraz jednak przyzwyczaiłam się do nich na tyle, że byłam w stanie je znieść. Niczym się przecież nie różniły.
Podałam strażnikowi małą książeczkę, którą przed wyjściem zdążyłam wcisnąć w kieszeń od spodni. Skontrolował mnie, stojąc w cieniu, a ja weszłam do środka. Znajdowałam się teraz w ciemnym korytarzu sam na sam z barczystym mężczyzną.
- Powód?
- Ten sam, co wczoraj - odparłam, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Powód? - Powtórzył.
- Uchiha Itachi i Operacja Wiecznego Wiru - powiedziałam znudzonym tonem, a gdy skończyłam on zamknął dokumenty, wyciągając je w moją stronę. - Czerwona. - Czekałam, aż da mi przepustkę, jednak on się ociągał. Zmrużyłam oczy, ponaglając go. Gdy w końcu mi ją dał, ruszyłam przed siebie.
Widocznie trafiłam w porę, bo gdybym przyszła za wcześnie, bądź za późno, to po prostu by mnie nie wpuścił. Gnana wewnętrznym niepokojem dość szybko ruszyłam przed siebie. W ciągu kilku sekund pochłonęłam małą kanapkę, chowając foliówkę do kieszeni.
Szłam ciemnym korytarzem, który doprowadził mnie do schodów. Zeszłam na dół, a przy następnych drzwiach znów czekał na mnie strażnik, ubrany tak samo, jak ten poprzedni.
- Przepustka. - Podałam mu czerwoną kartkę, a on skinął głową na znak zgody. Otworzył przede mną ciężkie drzwi, a ja trafiłam do całkowicie innego świata.
Na długim i szerokim korytarzu zostały rozstawione lampy świecące niebieskawym światłem. Do samego końca pomieszczenia prowadził czarny dywan i w sumie nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że w ścianach znajdowały się cele. Orochimaru był aż takim sadystą, aby patrzeć na więźniów za każdym razem, kiedy tylko miał ochotę posiedzieć w swojej siedzibie.
Parłam niewzruszenie przed siebie, pod stałą kontrolą strażników. Prawdę mówiąc tych dwóch, którzy mnie skontrolowali było podstawionych jako wabiki. Prawdziwa służba Sannina miała oczy i uszy dosłownie wszędzie, a potrzebowała kilku sekund, aby się przegrupować i napaść na wroga, który dostał się do kwatery.
Sztywnym krokiem dotarłam do wielkich, drewnianych wrót. Po obu ich stronach znajdowały się wysokie świeczniki, na które patrzyłam z dystansem. Bił od nich żar znienawidzonego przeze mnie ognia i to wystarczyło, abym ominęła je najbardziej jak się dało.
Pchnęłam ich jedno skrzydło, a ukazał się przede mną hol z trzema odnogami oraz trzema strażnikami. Prosto droga prowadziła do Orochimaru, w prawo do laboratoriów, a w lewo do pomieszczeń pracowniczych i cel, w których znajdowały się osoby, które wcześniej nie zmieściły się w pierwszym korytarzu i w Landanie.
Ruszyłam przed siebie, skąpana w czerwonym świetle jarzeniowych lamp oraz pochodni porozwieszanych na ścianach. Zawsze się zastanawiałam, po co pracowały aż dwa ośrodki produkujące światło, jednak do dziś się tego nie dowiedziałam.
Uniosłam do góry rękę z czerwoną przepustką, kiedy mijałam strażnika, a ten skinął głową na znak zgody. Zobaczyłam nadchodzącego z przeciwka chłopaka, którego widziałam wczoraj. Miał na sobie inne ubrania, a jego włosy zostały ułożone w inny sposób. W momencie kiedy mnie minął, zmarszczyłam brwi, bo coś mi nie pasowało. To był ktoś inny, lecz cholernie podobny.
Przyspieszyłam kroku, aż znalazłam się przed czarnymi, mosiężnymi drzwiami, z wygrawerowanymi splątanymi wężami. Obok nich stał również ogromny posąg gada, a nad jego głową płonęła pochodnia. Odetchnęłam, pukając.
Wrota otworzyły się prawie natychmiast, ukazując przede mną ponure wnętrze. Ogromna skąpana w większości w ciemności komnata stała otworem, na co szybko weszłam do środka, widząc Orochimaru na środku pokoju.
Sufit był podtrzymywany na kolumnach oplecionych przez - dla odmiany - węże - przez co nie od razu zauważyłam Uchihę w spokoju stojącego obok. Nie byłam zaskoczona jego widokiem w takim stopniu, aby się dziwić, bo na przeciwko nich znajdował się Usui, co całkowicie zbiło mnie z tropu.
Czego od niego chcieli? Jego też chcieli mi zabrać?
- Najwyższa pora, Imai - prychnął Orochimaru, a ja dołączyłam do blondyna, klękając na jedno kolano, pochylając głowę.
- Meldu…
- Tak, tak. Do rzeczy - syknął, odwracając się. Odchyliłam ledwo widocznie głowę, chcąc spojrzeć na Karimę, który zrobił to samo. Posłał mi krótkie spojrzenie mówiące, że nie ma pojęcia co tu robi, a ja wróciłam do poprzedniej pozycji. - Jak już możecie się domyślać, zostaliście wybrani, aby być uczestnikami Operacji Wiecznego Wiru.
Odetchnęłam z ulgą na wiadomość, że udało mi się dostać tę misję, jednak Usui był zdruzgotany. Nie upominał się o nią, nie myślał nawet o tym, aby w niej uczestniczyć. Po prostu chciał żyć.
- Zostało już ustalone, że wyruszycie dziś, gdy tylko zajdzie słońce przy Wyjściu Drugim. Wszystkie potrzebne informacje znajdują się tutaj. - Zabrał z nieopodal stojącego biurka dwa pergaminy. - Jest tam wszystko, co powinniście wiedzieć. - Wrócił na poprzednią pozycję, bawiąc się nimi.  - Jesteście zastępcami Raito i Ache Yamura, którzy zostaną na razie wcieleni do struktury wioski - powiedział z dumą, spoglądając na Itachiego. - Mają niezwykle rzadką umiejętność, która aż się prosi, aby ją przetestować. - Oblizał się obleśnie, a mi przyszła do głowy myśl, że mogłam widzieć ich po raz pierwszy i ostatni, bo wszystko wskazywało na to, że to właśnie ich spotkałam dziś rano i wczoraj wieczorem. - Jakieś pytania?
- Nie, Orochimaru-sama - odparliśmy zgodnie, na co ten podniósł karcący głos.
- Oczywiście, że tak! - Uśmiechnął się cwaniacko, unosząc podbródek. Dobrze wiedziałam, że ta mina nie oznaczała nic pozytywnego. - Nie wiecie, że jesteście od teraz osobistą własnością tego oto człowieka - wskazał na Itachiego - oraz tego, że musicie zrobić wszystko, cokolwiek rozkaże.
Zacisnęłam usta z frustracji. Znaczyło to, że powinnam powiedzieć mu wszystko na temat Shisuiego, a fakty wyglądały tak, że nie miałam co do tego najmniejszych zamiarów. To będzie walka z wiatrakami, z czego dobrze zdawałam sobie sprawę. Ta świadomość jedynie bardziej umocniła mój upór.
- Jesteście jego marionetkami, za to nie byle jakimi - mruknął, przerywając ciszę. - Oboje specjalizujecie się w genjutsu z jednym, małym niuansem was różniącym. - Popatrzył na nas z fałszywie dumnym uśmiechem. - Usui je stwarza, a Sheeiren z nich ucieka. - Wzruszył ramionami, grając beztroskiego. - Ta misja będzie dla ciebie ciekawym doświadczeniem, Imai. - Poczułam na plecach zimny dreszcz, gdy skierował się personalnie do mnie. - Napotkasz w swoim krótkim życiu iluzję, z której nie będziesz w stanie się uwolnić. - Ostatnie słowa zamienił w przedłużony syk, który dodatkowo wzmógł moje napięcie. - Chciałbym zobaczyć twoją zirytowaną minę, kiedy okaże się, że nie jesteś tak dobrym uciekinierem, jak ci się wydawało - powiedział butnie, po czym rzucił w naszą stronę zwoje. - Podejdźcie do biurka i połóżcie swoje dłonie w wyznaczonych do tego miejscach.
Oboje wstaliśmy i zbliżyliśmy się do stolika, na którym leżały dwa, puste pergaminy. Na jednym wypisane zostało moje nazwisko, na drugim, Usuia. Spojrzeliśmy po sobie, po czym w tym samym momencie dotknęliśmy papieru. Po mojej ręce przeszedł nawet przyjemny prąd, a gdy zabrałam dłoń, zobaczyłam tam jej odcisk na tle warunków umowy, które wcześniej nie zostały tam umieszczone. To takie typowe… Kazał położyć rękę na pustej kartce, a jej zawartość ukazała się dopiero po zawiązaniu transakcji. Przebiegły, oślizgły typ.
- Pozwólcie być mi troszkę przywiązanym do symboli. - Popatrzyłam na Orochimaru, który zbliżył się do mnie. W jednej jego dłoni znajdowało się zwykłe kunai, druga świeciła pustkami. W gotowości czekałam na jego ruch, który okazał się przekreśleniem nuty na blaszanej powierzchni opaski. Zacisnęłam usta, gdy w powietrzu rozległ się pisk. Usuia spotkał ten sam los.
Sannin podszedł do szafy stojącej daleko pod ścianą, zostawiając nas obok Uchihy, który wlepiał we mnie swój beznamiętny i wyprany z emocji wzrok. Stałam nieugięcie, nie patrząc nawet na skrawek jego ubrania. Musiałam wytrzymać.
- Karima, możesz odejść. Imai, pozwól na chwilę.
Usui szybko odwrócił się do wyjścia, a ja ledwo widocznie zagryzłam dolną wargę.
- Niech idzie - odezwał się Itachi, co zaskoczyło samego Orochimaru.
- Chcę zamienić z nią słowo. Och, Itachi.  Nie przejmuj się - odparł z udawaną troską. - Nic jej nie zrobię, bo co zrobić miałem, to już zrobiłem. - Uśmiechnął się przez pryzmat kpiny, lecz Uchiha nie ruszył się nawet o krok.
- Zostaw tę sprawę mnie. Sam to z nią załatwię.
Ich głosy diametralnie się od siebie różniły. Ton Sannina kipiał od emocji  - fałszywych, to prawda, lecz dało się je wyczuć. Natomiast ton Itachiego był oschły i bezbarwny, odpychający wszystkich dookoła. Orochimaru zapraszał do swojej gry, przyciągał do siebie ludzi, aby czerpać satysfakcję z ich zdezorientowania a potem cierpienia, na co Uchiha robił dokładnie to samo, tyle, że odwrotnie.
- Co ja tu widzę? - spytał przebiegle Sannin. - Czyżby zainteresowanie? Chyba dobrze wybrałem, nieprawdaż, Itachi-san?
- Niech idzie - powtórzył, a ja usłyszałam dźwięk zamykanych wrót, którymi właśnie wyszedł Usui. Znajdowaliśmy się w ciemności przetykanej słabym światłem pochodni. Byliśmy pod ziemią, więc  okna nie wchodziły w rachubę. Pomieszczenie miało dość spore rozmiary, przez co dobrze niosło się po nim echo, powielające ten dźwięk stanowczo za wiele razy.
- Hmmm. Już czuję, że będzie ciekawie - powiedział z zainteresowaniem, głośno zamykając książkę, którą właśnie miał w dłoniach. - Imai, bądź wdzięczna swojemu wybawcy, bo gdyby nie ta misja, jutro zostałabyś skierowana na nowe eksperymenty - mruknął zadowolony, siadając za biurkiem. Miałam ogromną ochotę zacisnąć pięści, jednak nie chciałam karmić go dodatkową satysfakcją.
- Niech idzie. - Zauważyłam, że Itachi lubił się powtarzać. Ewentualnie sądził, że te same słowa za którymś razem dadzą pożądany rezultat. Może rzeczywiście coś w tym było, jednak Sannin całkowicie go ignorował.
- Tutaj masz projekt, który idealnie nadaje się dla twojej krwi. Wiesz, co to oznacza? - Oparł brodę na jednej ręce, intensywnie się we mnie wpatrując. Wzięłam głęboki oddech, mający chociaż troszkę zahamować mój gniew. - Twojemu tatusiowi szykuje się nowa rozrywka.
Miałam ochotę ugryźć się w język, ale to też byłoby za wiele. Musiałam to jedynie przeczekać, przecież on specjalnie mnie prowokował.
- Wszystko powiem jej w odpowiednim momencie, niech idzie. - Uchiha urozmaicił swoją wypowiedź o kilka dodatkowych słów, co chyba bardziej trafiło do Sannina, bo ograniczył się do tylko jednej konkluzji.
- Oznacza to, że musisz wykonać tę misję bezbłędnie, będąc idealnym wzorem posłusznego podwładnego, bo jeśli tak się nie stanie, a Itachi doniesie mi o czymkolwiek, nie tylko twój tatuś pożegna się z żywotem. - Wstał, obchodząc biurko, znów się do nas zbliżając. - I nie martw się, twój blond przyjaciel też ma w tym swój interes, choć na razie do końca nie wie, jaki. Możesz odejść.
Całą siłą woli skinęłam głową, sztywno zmierzając do drzwi.
- Ach! I zapomniałbym. - Zatrzymałam się. - Przypilnuj dzisiejszego transportu.
Oboje odprowadzali mnie wzrokiem do momentu, kiedy nie przeszłam przez żelazne wrota. Minęłam strażników na holu, pojawiając się po chwili w sali z celami. Drzwi na zewnątrz wydawały się być dla mnie zbawieniem, a kiedy rzeczywiście pojawiłam się na powierzchni, a moją twarz dosięgły promienie słońca, miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zniknąć.
Kolejne groźby, kolejne warunki i kolejne sprzeczki, dla których nie miałam wystarczających argumentów, aby się bronić. Niby co mogłam powiedzieć Orochimaru, aby nie torturował mojego ojca? No co? Że tak nie wolno? Że to niehumanitarne? On nie znał wartości ludzkiego życia, więc jakim cudem miał je szanować?
- Sheeiren, tutaj! - Odwróciłam się w lewo, gdzie w swoich zwyczajowych strojach stali Dosu oraz Zaku. Tamując wszystkie możliwe negatywne emocje podeszłam do nich, stając obok.
- Dziś transport jest nasz. - Zaku włożył ręce w kieszenie i zaczął iść. Dołączyliśmy do niego od razu.
- Do tego ma przyjechać wcześniej - mruknął Dosu.
- Trzeba to odbębnić i tyle - powiedziałam, kopiąc przypadkowy kamyk. Nadal trzymałam w ręce zwój od Orochimaru, jednak na razie żaden z chłopaków nie zwrócił na niego uwagi.
- Miałeś już dziś jakieś donosy? - spytał Dosu, na co Zaku uśmiechnął się jednoznacznie w moją stronę.
- Idziesz obok największej kryminalistki tej nocy.
- Daruj sobie - fuknęłam.
- Ma czelność być członkinią… jak to było? Stowarzyszenia Wyzwolonych Kobiet?
Szliśmy, gadając o niczym. Przewinął się standardowo temat pogody, a nasz pozornie dobry humor zniknął, gdy stanęliśmy w bramie dzielnicy Widma. Okalający ją drut kolczasty zawsze przyprawiał mnie o ciarki, a w terminie transportu to wrażenie się potęgowało, dokładnie tak, jak teraz.
- Ile mamy jeszcze czasu?
- Zaraz wyjdą zza tamtych drzew. - Zaku wskazał na niewykarczowaną część lasu, gdzie zaczęli pojawiać się pierwsi ludzie.
- Nie męczą was czasem wyrzuty sumienia? - spytałam, nie kierując tego pytania tak naprawdę do żadnego z nich. Ten niewygodny temat zawisł w powietrzu i nikt nie czuł się w obowiązku, aby go podjąć. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Czasem - odparł Zaku, na co Dosu spojrzał na niego szybko. Ja również nie omieszkałam tego zrobić, bo to niecodzienność, aby jeden z głównych strażników więziennych mówił takie rzeczy. Normalnie przez coś takiego zostałby skazany na pośmiewisko, jednak widocznie ufał nam na tyle, że zdecydował się minimalnie otworzyć, dać upust swojemu człowieczeństwu. Mnie też mdliło w środku na myśl, że Usui pewnie z powodu związanego ze mną został wysłany na tę misję.
- Ty tak poważnie? - rzucił kontrolnie Dosu.
- Nie kłamcie, że was to nie dotyczy - powiedział butnie pewny siebie, przygaszony jednak przez wagę rozmowy.
- Tego nikt nie powiedział. - Oparłam się plecami o bramę, zakładając ręce na piersi.
- Nie męczy was ta wiedza? Ta świadomość tego, że oni idą na śmierć?
- To nie czas na takie wyznania - uciął Dosu, który najwyraźniej również w jakimś stopniu się przejął.
Spojrzałam na nadchodzących nowych. Było ich około stu pięćdziesięciu osób. Nieśli ze sobą bagaże, a nawet widziałam ojca z dzieckiem na baranach. Poczułam wtedy specyficzne ukłucie chęci, na zabranie ich z tego piekła, z którym się tu spotkają.
Oczywiście nie szli wolno. Krążyła wokół nich grupa strażników z przewodnikiem na czele, którego poznałam od razu.
-  Mieć jego za przewodnika, to naprawdę wielki pech - warknęłam, patrząc, jak Kidomaru z uśmiechem opowiadana nowym o wiosce. Jak kłamie im prosto w oczy, ubawiony ich szczerymi słowami zachwytu. Zwykła kanalia.
- Coś musi w tym być - odparł Zaku.
Rozejrzałam się dookoła, zauważając kilku przypadkowych przechodniów, którzy odwracali wzrok od nadchodzącej grupy. Oni wiedzieli. Wiedzieli, że wszyscy, którzy właśnie szli do Widma zginą, a nie powiedzieli im o tym tylko z powodu kary śmierci. Bycie pierwotnym wcale nie jest takie kolorowe, jak mogłoby się wydawać.
Dosu rozejrzał się i nachylił w naszą stronę, aby nikt nie mógł nas usłyszeć.
- Słyszałem od laborków, że Orochimaru źle się trzyma i jak dobrze pójdzie, to niedługo zdechnie - szepnął, a ja oblizałam usta, jak to on miał w zwyczaju. Chciałam jednak wierzyć w to, że robiłam to bardziej subtelnie.
- Niech zdycha - warknęłam, na co Zaku spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
- Mógłbym cię za to zamknąć.
- Czep się - rzuciłam, a on zaśmiał się lekko. - Teraz, to w sumie jestem tylko pod zwierzchnictwem Uchihy. - Spojrzeli na mnie zdziwieni. - Patrzcie i podziwiajcie. - Ustawiłam się prawym ramieniem przodem do nich, aby zobaczyli moją skreśloną blaszkę.
- Pani wybaczy. - Zaku skłonił się lekko, a ja uśmiechnęłam się w zamian za tą małą dawkę humoru. - Teraz to nie ma to, tamto. - Wzruszył ramionami. - Pani sobie czegoś życzy?
- Daj spokój - skarcił go Dosu, choć również na jego ustach błąkał się uśmiech.
- Jak myślicie? Zdążą przeżyć? - Wskazałam głową na nowych, jednak oni zaprzeczyli.
- Aż tak szybko nie zdechnie.
- Zresztą, teraz wyszłoby to na niekorzyść.
- To znaczy? - Spojrzałam na nich z powątpieniem.
- Nie ma kto objąć władzy, zapanowałby chaos.
- Cisza - uciszył nas Dosu, bo grupa była już dość blisko.
- A to jest wasza dzielnica! - Kidomaru wskazał na Widmo, a ja usłyszałam odgłosy zachwytu.
- Och, ale super.
- Widzisz, kochanie? Będziemy mieć dach nad głową!
- Wreszcie jakaś ostoja!
- Tatusiu, a dlaczego tu jest drut? - Kilkuletnia dziewczynka trzymająca tatę za rękę, wystawiła palec do góry, lecz Kidomaru zdążył uprzedzić jej rodzica.
- Nie potraficie się bronić, a przecież wioska leży głęboko w lesie. Jak obronicie się przed dzikimi zwierzętami? - Uśmiechnął się do niej, a ona odwdzięczyła się mu tym samym. Uspokoił tym tłum, który zaczął coś podejrzewać.
- Jeżeli wasz czcigodny wybawiciel zdąży, zawita w wasze progi, aby osobiście się z wami przywitać. - Ukłonił się lekko, podkreślając wagę stanowiska Orochimaru, a ja miałam ogromną ochotę wgnieść go w ziemię. Kiedyś sama słyszałam prawie identyczną przemowę.
- Przejmujemy ich. - Zaku podszedł go Kidomaru, na co ten jedynie spojrzał na niego z wyższością.
- Opiekujcie się nimi dobrze, zasłużyli na to.
Miałam ogromną ochotę splunąć mu w twarz. Już nie pierwszy raz doszłam do wniosku, że należałam do ludzi, którzy mieli dość sporo wrogów. To wszystko dlatego, że mimo szczerych chęci, z wieloma osobami po prostu nie potrafiłam dojść do konsensusu z powodu ich charakteru. Kidomaru zaliczał się właśnie do tej kategorii, której nie potrafiłam zdzierżyć.
- Dobrze, że ty nie zasłuży… - Karcący wzrok Dosu szybko ukrócił moje pełne frustracji, ciche warknięcie. Musiałam się skupić, profesjonalizm wymagał klasy.
- Witajcie w swym nowym domu, Wiosce Dźwięku. - Zaczął Zaku, skupiając na sobie uwagę tłumu. - Nazywam się Zaku, to jest Sheeiren, a to Dosu. Dziś będziemy waszymi opiekunami, którzy zaprowadzą was do właściwych mieszkań. - Wepchnęłam zwój Orochimaru do tylnej kieszeni spodni, aby bez problemu odebrać rozpiskę.
- Wszyscy, którzy mają na opaskach napis “Sektor 1”, proszę ustawić się tu! - Wskazałam na miejsce niedaleko, odebrawszy kartki od Zaku. Podążyłam tam, a wybrani ludzi zaraz za mną. Poczekałam, aż spokojnie się ustawią. Stanęłam w tym czasie w rozkroku, splotłam ręce za plecami, spoglądając po tłumie.
No, Shee. Czas wyłączyć emocje.
- Zostaliście wybrani spośród wielu, aby móc mieszkać w Otogakure. Dostaniecie tu schronienie i pożywienie. - Wszyscy wpatrywali się we mnie z nadzieją, głodem wiedzy na temat ich przyszłości. W tym momencie zagryzłam sobie język, aby jakoś zahamować wyrzuty sumienia. Słyszałam, jak w tle Zaku i Dosu wygłaszali podobne przemowy, a do mnie znów, po raz enty dotarło, że stałam się wykształconym kłamcą z wieloletnim doświadczeniem. Gdy nowi dowiedzą się, co się święci, znienawidzą mnie, wrzucą do jednego worka z Kidomaru i wcale nie będą się zastanawiali nad moimi intencjami.
Cisza trwała już dość długo, jednak ja nie mogłam się przełamać. Popatrzyłam w te smutne twarze, stojąc kiedyś po drugiej stronie barykady, też będąc skazaną na śmierć, z której cudem udało mi się wykaraskać.
- Ten dzień będzie przełomowy - powiedziałam, wpatrując się przed siebie w jeden punkt. Opiszę im słowami to, co ich czeka, lecz i tak żaden z nich nie zorientuje się, co tam naprawdę chciałabym im przekazać. - Dostaliście właśnie nowe życie, które z pewnością nie wszystkim się spodoba. - Dalej, Shee. Uświadom ich, chociaż trochę. Zmyj z siebie tę krztę winy. - Nie jest to wasz wymarzony świat, nikt również nie będzie was za nic nagradzał. W zamian za to wszystko zostaliście zobligowani, aby zapłacić za to ży…
- Wystarczy, Imai. - Odwróciłam głowę w stroną, skąd dobiegł mnie wężowaty głos Orochimaru. Przełknęłam ślinę. - Ktoś chce z tobą porozmawiać. - Uchiha stał za nim jak drugi, lecz wyższy i lepiej zbudowany cień. W głębi duszy zaskoczył mnie jego widok. Czego ktoś taki jak Itachi szukał przy transporcie?
- Hai - mruknęłam, kiwnąwszy głową.
- Dosu, Zaku! - krzyknął, a oni odwrócili się w jego stronę. - Macie zająć się transportem Sheeiren.
- Ja mogę to zrobić, Orochimaru-sama. - Kidomaru skłonił się, na co Sannin machnął ręką.
- Dobrze, przejmij jej sektor.  
Kidomaru podszedł do mnie z fałszywym uśmiechem, wyciągając rękę. Kulturalnie podałam mu papiery, a on odebrał je usatysfakcjonowany.
- Uchiha - wyszeptałam najsubtelniej jak tylko się dało. Zobaczyłam błysk gniewu w jego oczach, po czym ruszyłam w stronę Orochimaru.
- Zapomniałbym! - Zakaszlał, a gdy się uspokoił, spojrzał na tłum. - Jako władca tej osady, chciałbym was gorąco powitać!
Przewróciłam oczami, stając obok niego. Sannin jednak nie zwracał na mnie uwagi, a Uchiha odszedł kilka kroków. Nie mając innego pomysłu, podeszłam do niego.
Stał nieruchomo, wpatrując się w nowych.
I co, Itachi? Pewnie rozpiera cię mroczne poczucie sukcesu, kiedy patrzysz na te ofiary, co? Ty wiesz, wiesz, że oni zginą i jesteś tak samo słaby jak ja, bo nic z tym nie robisz. A może nie robisz, bo nie chcesz? Może podoba ci się ten widok? Może po prostu lubisz, jak inni cierpią?
- Jesteś zwolniona z rozkazów Orochimaru, a zobowiązana do moich, więc masz iść do domu i przygotować się do drogi. - Miałam ochotę rozdziawić buzię. Czy on się właśnie nade mną litował? Niech go szlag.
- Dam sobie radę. Jestem w stanie wykonywać swoje obowiązki - odparłam, prostując się.
- Ale Usui Karima już nie. - Ledwo widocznie rozszerzyłam oczy. - Postaw go do pionu i dopilnuj. Nie chcę mieć problemów podczas podróży.
- Tak jest - powiedziałam, bijąc się z myślami.
- Ma przeczytać zwój. - Wbiłam wzrok w ziemię, marszcząc brwi. - Odejdź. - Rozluźniłam się, skinęłam głową i ruszyłam w stronę domu. - Sheeiren. - Odwróciłam się przez ramię, spoglądając na jego klatkę piersiową. - Stań na wysokości zadania. - Uniósł do góry nadgarstek z bransoletką. - To zobowiązuje. 
*** 
Witajcie.
Shee by Akemii Nikiro
Z początku od razu przeproszę, za tak długą przerwę między notkami. Nie miałam za bardzo czasu, a w międzyczasie prowadzę jeszcze inne blogi i staram się pisać książkę, co stanowczo zajmuje mnie w dość dużym stopniu. Mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu, szczególnie początek i sam koniec. 
Itachi dziś trochę więcej się nagadał ;]
Dostałam dwa prezenty od Akemii.
Proszę go nawet udostępniać ;]
Drugi to obrazek, który widnieje po prawej.
Do następnej!

11 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy komentarz został dodany - przeglądarka coś mi tutaj szwankuje. Dziękuję za komentarz u mnie. Mój szablon wykonała bleachowa z szabloniarni Panda Designs, link jest u mnie na blogu. A teraz zabieram się za nadrabianie u Ciebie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam ;]
      Bleachowa niestety ma zablokowaną kolejkę i musiałam szukać dalej ><

      Usuń
  2. Nie mam pojęcia, dlaczego aktywność na Kesshi leży i kwiczy. Na innych twoich blogach też cisza...
    Ludzie to okropni ignoranci. Ale może to przez te wakacje?
    Rozdział był naprawdę dobry.
    Podoba mi się ta zimna nienawiść Imai do Itachiego. Jest taka... inna, jeśli wiesz, o co mi chodzi :D
    Orochimaru to jednak dupek. Niema to jak robienie ludziom nadziei na lepszy dom, żeby zaraz potem wszystkich ich przerobić na konserwy .-.
    Imai x Shisui powiadasz... Ciekawe.
    Ogólnie całe Kesshi robi się coraz ciekawsze.
    Na początku myślałam, że będzie to coś w stylu pustego romansiku jakich pełno w internetach. Ale jakoś tak po tym trajlerze dotarło do mnie, że przecież Ty nie mogłabyś napisać czegoś pustego.
    Akemii się postarała. To dzięki niej mam teraz bardziej przejrzysty obraz tego, co tu planujesz. Postaram się jakoś pokazać innym, że to tu jest naprawdę super, ale może być ciężko, bo do mnie też mało kto zagląda.
    Tak więc miłej zabawy na Woodstoku (pozdrów koniecznie Nikiro ;]), więcej komentujących i zwyczajowo - dużo weny :)
    Pozdrawiam,
    Me

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to jest tak. Słaby blog, słaby odzew ._.
      To jasne jak słońce, że Orochimaru to dupek xd
      Serio myślałaś, że napiszę pusty romansik? DZIĘKI.
      Akemii nawet jak się nie stara, to świetnie jej to wychodzi, także wiesz xD
      Pozdrowienia przekazane :>
      Dziękuję!

      Usuń
  3. Czeeeeśśćć Shee!

    Już drugi rozdział! Ah:)
    Osiem lat?
    Imai nie będzie mu patrzeć w oczy? To szalenie trudne.. to po twarzy zazwyczaj obserwuje się ludzi.. wiem, że boi się wpaść w genjutsu ale spojrzy mu w oczy, prawda? Zrobi to;d
    Ona go znała.. to Imai'owie mieszkali wcześniej w Konoha? To.. to w jaki sposób pojawili się u Oro? (Kurka, nie doczytałam gdzieś? Czy to się będzie wyjaśniało?;d) Chociaż.. wykonać misję? Szpiegowała?( oh, padło to później " Nie pochodziłam z Konohy", no okey;d)
    Pfff, Itachi, kobiet się nie bije! Nawet kwiatkiem;d
    Uwielbiam tych inteligentnych!♥
    Jestem zaintrygowana. Jaka misja? Czemu Ona stacjonowała w Liściu? Co konkretnie zaszło między nią a Shisui? Ja chce to wiedzieć, no!;d Cholera, te pierwsze miłości!
    O, Dyara! :d (I Yamura ;d)
    Jestem dumna z Twojego Orochimaru, jest taki okrutny i przebiegły.
    Właściwie w jaki sposób Ci ludzie pojawiają się w Wiosce? Skąd oni ich zbierają?
    Czyli ta bransoletka musi być ważna! Więcej informacji o Shisiu, poproszę. Z drugiej strony, skąd właściwie pomysł, że akuratnie On?
    I co teraz? Jak potoczy się ich misja? Czekam na trzecią część:)
    Weeeeny! :*

    Masz, patrz co znalazłaaam!
    - Shisui i Sheeiren, tak: http://lailamon.deviantart.com/art/Ayumi-and-Shisui-254047834

    - http://sandfreak.deviantart.com/art/Itachi-II-12519712
    - http://alderion-al.deviantart.com/art/ItaAyu-R-215878931
    - http://lailamon.deviantart.com/art/Shisui-hair-254048170

    (Ah, ah książka Shee!)
    Co mi przypadło do gustu? Zdecydowanie końcówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to szalenie trudne, ale Imai nie da rady? :D
      Myślę, że doczytałaś wszystko co mogłaś, a reszta mieści się w mojej głowie xd Powiedz Itachiemu prosto w twarz, że powinien brzydzić się przemocą. No powiedz mu to, czekam XD
      Udało mi się kogoś zainteresować. Sheeiren vs rzeczywistość 1:0!
      Yey, yey Yamura, ale... to się kiedyś jeszcze wyjaśni :D
      Hm, okej. To jeszcze trochę opiszę transport dla wyjaśnienia.
      Yhyym, jest bardzo ważna.
      Obrazki <3 wiesz, że je kocham i są moją weną :3
      Zaraz mailem ci kilka podeślę, to dopiero zobaczysz pocisk :>
      "Banicja" na razie stanęła na jednym rozdziale ><
      Zobaczymy, kiedy ruszy xd
      Bajos :D

      Usuń
  4. Komentuję! I wcale nie spóźniłam się jakoś specjalnie długo xD liczę, że to docenisz xD okej, bez zbędnych pierdów, pozwolę sobie przejść do rzeczy :D
    Przeżyłam szok w czasie czytania tego rozdziału i nie, nie mam na myśli tego, że Itachi strasznie dużo gadał, co jest dla niego dosyć nietypowe :P tylko, że akurat Ty wykreowałaś go na brutalnego chama xD no weź, pchnął Shee na ścianę, krzyczy po niej, ciągnie ją za włosy – i takie rzeczy nie dzieją się w łóżku! – masakra, brutal :O i teraz wiemy w jakim typie faceta gustujesz xD ale naprawdę… cicha woda brzegi rwie xD no nie wiem co powiedzieć… najwidoczniej bransoletka Shisuiego tak na niego zadziałała. Zazdrość? SOOO GAAAAAAY XD nie no, bądźmy poważni :] w końcu to najlepszy przyjaciel Itachiego, a nie wiedział, ze miał dziewczynę… podoba mi się ta więź jaką połączyłaś Shisu i Shee ;) jakoś tak ładnie ich przedstawiłaś, mnie się podobało ;)
    Wspólna misja z Usuim, nie wiem no, wydaje się taką ciapą… frajerem xD no, ale zobaczymy co z tego wyniknie :) widać bardzo szybko się załamuje, skoro Itaś nawet ma go za uporczywy bagaż… znaczy na pewno ma jakąś większą rolę w opowiadaniu, ale nie ukrywam, że wkurza mnie to jego wycofanie :P no, ale na razie nie będę go oceniać xD Orochimaru się wycwanił, dopiero po popisaniu ujawnił zapiski tego paktu, no cóż i tak go nie czytali xD tak jak podpisywanie licencji przy pisaniu gier xD po prostu akceptujemy xD
    No i to oprowadzanie nowych po barakach… hm chyba tak mniej więcej czuli się ci co prowadzili żydów w obozach koncentracyjnych. No fajnie, że ich chociaż rusza sumienie – to niewielki krok, ale dosyć znaczący i Sheeiren chciała uświadomić grupę o ich teraźniejszym życiu, ale ja chyba jestem bystrą osobą xD i widziałabym w tym coś podejrzanego, no ale niestety jej ogłoszenie zostało przerwane i zastąpił ją ten lizodup Kidomaru xP jezu, takich to bym za jaja powiesiła xD
    Tyle ode mnie :D czekam na next :D
    Życzę dużo weny, czasu, ochoty i przyjemności z pisania! ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie widzę, że jesteś prawie na czas i nie mogę się nadziwić xD
      Honey, kim innym powinien być, jak nie brutalnym chamem? xd
      To nie zazdrość, zboczeńcu XDD
      Usui was jeszcze wszystkich zaskoczy, daję słowo xd
      Masz rację z tymi licencjami. Było dokładnie w ten sposób xd
      Coś w guście Żydów, szczerze ci powiem. Najbystrzejszą, kochana <3
      W już raz kogoś powiesiłam za jaja, na Captivitas. Jak lubisz takie klimaty, zapraszam xD
      Do napisania :>

      Usuń
  5. Mam nadzieje, że napiszesz niedługo kolejny rozdział. To opowiadanie na prawdę zapowiada się na coś świetnego! :3
    Itachi jest tu nie do poznania. Nie dziwie się, że Shee nienawidzi go. Ale pewnie niedługo się to zmieni i będą się kochać <33 Ale dobra dobra to dopiero drugi rozdział, więc poczekamy sobie na tą romantyczną część xd
    Tak na marginesie to też zaczęłam czytać twój blog "Karuzela rozkręciła się coś tam coś tam" xd I mimo, że tam jest Sakura to miło mi się czyta i jak nadrobię wszystkie rozdziały to zobaczysz też tam mój komentarz c:
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i pomyślnie opublikowane. Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Lapidarium Narutowskiego.
    Pozdrawiam i zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Trafiłam do Ciebie przypadkiem, no powiem, że już 1 notka zrobiła na mnie wrażenie... Nie dość, że bohaterka, szablon to i historia jest mroczna! Czytając notki, po prostu przed oczami mam tę wioskę Dźwięku i tych wszystkich ludzi umierających w celach... Straszne ;-; To nie zmienia faktu, że mi to odpowiada, historia jest całkowicie odmienna od reszty :) Itachi taki zimny, brutalny, podoba mi się taka wizja jego osoby. Bohaterka nie gorsza, tyle w niej nienawiści, że aż kipi! Ale jej posłuszeństwo i uległość w stosunku do Orochimaru, aż ciarki mnie przechodzą.... Jednak najbardziej ciekawi mnie ta misja, ciekawe czy podejście Imai się zmieni do Uchiha, z niecierpliwością czekam na kolejne notki! Oczywiście dodaję do ulubionych i zostanę u Ciebie na dłużej! W wolnej chwili zapraszam również do siebie http://tajemnice-przeszlosci.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
Mayako