V Kesshite ni akiramenai suru azamukimasu


Aby nigdy nie dać się zwieść


 „Gdy głowa ucięta, nikt nie opłakuje włosów” ~ rosyjskie przysłowie

 Obudziłam się w pustym łóżku. Jedynym dowodem, że nie spędziłam tej nocy sama była pachnąca Uchihą poduszka. Z miejsca obok wiało chłodem, jakby nikt tam nie leżał, a jedynak przecież było się inaczej.
Położyłam się na plecach i zaśmiałam. Zakryłam usta przedramieniem, zamykając na chwilę oczy. Chciałam skorzystać, chociaż trochę, z darowanego mi spokoju. Sypialnia już nie wyglądała na tak małą jak wczoraj. Mimo, iż jej rozmiary nie uległy zmianie  nawet o milimetr, nic nie wyzwalało we mnie jakichś dziwnych podejrzeń.
Westchnęłam i wstałam, przeciągając się akurat, gdy drzwi pokoju otworzyły się.
- Dzień dobry - rzuciłam do Itachiego, który właśnie wszedł.
- Dzień dobry - odparł, lecz nie zaszczycił mnie niczym więcej. Skrzywiłam się delikatnie, zdając sobie sprawę, że dobre czasy znowu minęły. Znów będę tylko kolejną jednostką. - Nie wiesz, gdzie włożyłem to pudełko, które zabrałaś z Yare? - Posłał mi znudzone spojrzenie, na co westchnęłam cicho.
- Wiem. - Podeszłam do wieszaka, gdzie wisiały nasze płaszcze. Z wewnętrznej kieszeni, tego należącego do niego, wyciągnęłam szukaną zgubę. - Proszę. - Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku. Nasze palce na moment zetknęły się ze sobą.
Spojrzałam na jego twarz, ale tylko skinął głową.
- Sion już się obudził? - spytałam, chcąc jakkolwiek rozpocząć rozmowę.
- Sion?
- Ten zamknięty w celi. - Znów skinienie.
- Tak się darł w nocy, że musiałem się do niego przejść. - Spojrzał na małą kulkę, unosząc ją na wysokość oczu.
- Stwierdził, że chce mnie zabić po tym, jak zobaczył moje znamię. - Założyłam ręce na piersi, cierpliwie czekając aż przestanie się w nią tak wnikliwie wpatrywać. To było denerwujące. - Jest przeciwko Gin i…
- Wiem. Ludzie złapani w genjutsu mają tendencję do wyjawiania sekretów - powiedział, lecz wciąż jakby nie do mnie. Po prostu w przestrzeń.
- Z racji, że pewnie nie powiesz mi, czego się dowiedziałeś, coś ci pokażę - mruknęłam, podchodząc do swojego plecaka. Wyciągnęłam plik kartek, które wczoraj mozolnie zapisałam, gdy ten słodko i kompletnie nieświadomie drzemał na moich nogach, kiedy było mi cholernie zimno i niewygodnie.
- Nie będę tracił na to czasu. - Odwrócił się, chcąc wychodzić.
- Kaiva naprawdę nie jest godna uwagi? - Oparłam ciężar ciała na jednej nodze i z satysfakcją patrzyłam, jak spogląda na mnie przez ramię.
- To znaczy?
- Nic, przecież to tylko strata czasu - warknęłam cicho, głośno odkładając akta na biurko. Uchiha minimalnie zmrużył oczy, dając upust swojej irytacji, lecz byłoby to na tyle w kwestii jego reakcji.
- Jeśli tak mówisz.
Myślałam, że wybuchnę, kiedy wyszedł, zostawiając mnie samą w sypialni. Jednak ze względnym spokojem oparłam się o ścianę obok drzwi. Skrzyżowałam ramiona, i dotykając karkiem zimnej boazerii, czekałam aż wróci.
Naczekałam się może kilka minut. Doskonale wiedział, że byłam w pokoju, gdy pojawił się w nim ponownie. Bez słowa podszedł do leżących na blacie dokumentów i zaczął je przeglądać. Nie tracąc czasu, związałam włosy w wysokiego kucyka, nadal w milczeniu wyczekując jakiejś jego szczątkowej chociażby reakcji.
- Skąd to masz? - W końcu łaskawie przemówił. Miałam ochotę bić mu brawo. Dobrze, że tego nie zrobiłam.
- Nawet nie weszłam do “Czarnego Haka”. Na zakręcie potrąciła mnie jakaś dziewczyna. Usłyszałam: goń ją, Urlirze! - zironizowałam - więc ruszyłam za nią biegiem. Wbiegła do hotelu, tego dźwiękoszczelnego. - Brwi Itachiego nieznacznie zbliżyły się ku środkowi czoła. - Czekałam na dachu przeciwległego budynku, żeby móc ukraść pudełko. Zobaczyłam kogoś na dachu hotelu. Był to Sion, który pierwszy ukradł pudełko.
- Przebieg walki znam - przerwał mi.
- W pokoju tej dziewczyny były  akta. - Sprostowałam, już nie rozdrabniając się nad szczegółami.
- To akta z Konohy.
- Więc?
- Jak wyglądali?
- Ona miała ciemne włosy, on chyba też. - Wzięłam głębszy oddech, wpatrując się w drzewo za oknem szalejące na wietrze.
- Coś tu nie gra - mruknął cicho, odkładając dokumenty. - Ale to potem. Yeren zrobił śniadanie.
- Skąd go znasz?
- Po masakrze klanu miałem sporo wolnego czasu. 
Poprawiłam bluzkę, z lekką nostalgią przypominając sobie czasy, gdy Uchiha byli potęgą.
- Czemu właściwie to zrobiłeś? - spytałam, choć nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź. Przecież słyszałam ją już niejednokrotnie.
- Dla siły, pozbycia się więzi.
- To dość egoistyczne - odparłam. Wcześniej zawsze kiwałam głową, próbując to zaakceptować. Dziś jednak nadszedł czas na opór. - Jestem przy tobie już cztery lata.
- To dość dziwne, że mówisz o tym tak spokojnie.
- Masz na myśli Shisuiego? Czy fakt, że jeszcze żyję? - rzuciłam cicho, jakby do siebie, lekko uśmiechając się pod nosem. - Czasami zastanawiam się, czy ten najlepszy okres mojego życia po prostu mi się nie  przyśnił. - Świadomie dałam mu do zrozumienia, że nie prowadzę obecnie życia swoich marzeń, bo chyba łudzenie się dobrze mi robiło. Utwierdzało w kłamliwym przekonaniu, lecz było lepsze niż prawda.
- Szczęście ma to do siebie, że jest ulotne. - Wyszedł. Po krótkiej chwili dołączyłam do niego, pozostawiając rozmyślania za sobą. Lepiej ich nie rozgrzebywać, kiedy nie ma się na nie wystarczająco dużo czasu.
- Chodźta. Herbata stygnie. - Weszliśmy do małej kuchni, gdzie starzec siedział za stołem, spokojnie jedząc kanapkę. Usiedliśmy obok. - Jedzta. - Posłusznie, w ciszy zaczęliśmy konsumować inne kanapki leżące na talerzu.
- Tam macie dla winźnia. - Mężczyzna wskazał na szafkę po lewo. Zjedliśmy wszystko, co dla nas przygotował.
- Dziękuję - powiedziałam, na co ten skinął głową. - Zaniosę mu to.
Odeszłam, z pamięci idąc do piwnicy. Na końcu jednego z dwóch korytarzy zeszłam po schodach na dół. Jedynym tam źródłem światła było małe, okratowane okienko. Właśnie przez nie dostawały się do środka promienie słoneczne, oświetlające skrawek podłogi. Oprócz tego okropnie śmierdziało stęchlizną, dzięki czemu wilgoć ucztowała jak nigdy.
Sylwetkę Siona dojrzałam w najdalszym kącie. Siedział oparty plecami o ścianę, położywszy łokcie na kolanach. Byłam pewna, że zarejestrował moje przybycie, jednak w ogóle nie pokazał tego po sobie.
- Mam coś dla ciebie. - Przesunęłam talerz po podłodze, aby mógł go dosięgnąć.
- Kim ty jesteś? - warknął, na co westchnęłam przeciągle.
- Wiesz, że podróżuję z Itachim i nadal nie znasz mojego imienia? - Przykucnęłam, spoglądając na jego zmęczoną, choć wciąż przystojną twarz.
- Nie.
- W takim razie dobrze się kryję.
- Po co mnie tu trzymacie? - spytał, kiedy wstałam.
- Nie wiem. Chciałam cię zabić, ale Itachi mnie powstrzymał.
Prychnął pod nosem.
- Wiesz, z kim rozmawiasz? - Wstał, podchodząc do krat. Dzieliły nas one i może pół metra przestrzeni.
- Znam twoje imię, nie potrzeba mi nic więcej. - Spojrzałam na niego z bliska, zapatrując się w jasne tęczówki. Chyba był to jakiś bardzo blady turkus, całkiem przyjemny dla oka.
- Rozmawiasz z synem kage Wioski Deszczu - warknął. - Gdy tylko mój ojciec się dowi…
- Zasłaniasz się ojcem? Naprawdę? - zaśmiałam się serdecznie, puszczając mu oczko. - Najwidoczniej słaby z ciebie “syn kage Wioski Deszczu”, jeśli mogła cię pokonać zwykła dziewczyna z Oto. - Ucięłam, a on zacisnął zęby. Podobała mi się ta jego złość.
- Jeszcze się doigrasz…
- Sheeiren - dopowiedziałam, kłaniając się kpiąco. - Nazywam się Sheeiren. - Nie odwróciłam wzroku, śmiało patrząc wprost w oczy chłopaka. Stawiałam mu wyzwanie, choć wątpiłam, że mu podoła.
Po kilkunastu sekundach znudziła mi się ta zabawa, więc przerwałam kontakt i ruszyłam w stronę wyjścia. Na schodach minęłam się z Itachim:
- Nie odchodź daleko - powiedział, znikając w czeluściach piwnicy.
Nie zastanawiając się za długo wróciłam do sypialni. Spakowałam wszystkie rzeczy, uprzednio przebierając się w czyste ciuchy. Czarne krótkie spodenki, siatkowana bluzka i kamizelka dobrze ze sobą współgrały. Piersi owinęłam bandażami, spodziewając się długiej wędrówki. Czułam, że nie posiedzimy tu długo, więc dla potomności spakowałam również plecak Itachiego.
Zabrałam się za czytanie akt. Sama Kaiva, jak i wszystko co z nią związane, było mi raczej obce, a po zapoznaniu z dokumentami wcale nie wiedziałam o wiele więcej. Oparłam łokcie na stole, wpatrując się w małą dziurę w ścianie.
Syn kage Deszczu, tak? Czy czasem hokage nie kazała nam tam właśnie iść?
- Zbieraj się. - Itachi wszedł do sypialni, na co wstałam, pakując plik kartek do plecaka. Nie skomentował faktu, że jego też spakowałam, ani tego, że pokój wyglądał jakby nas tu w ogóle nie było. Ale nie powinno mnie to już dziwić.
- Gdzie idziemy?
- Do Yare. Sion musi zabrać stamtąd swoje rzeczy.
- Idzie z nami? - Uniosłam pytająco brew.
- Tak, przyda się.
- Do?
- Negocjacji. - Rzucił mi mój płaszcz.
- Trzeba będzie go pilnować - mruknęłam niezachwycona tą perspektywą.
- To już twój problem - odparł i wyszedł. Przeklęłam pod nosem, ruszając za nim. - Bym był zapomniał. - Wychylił się zza drzwi. - Napełnij butelki.
Prychnęłam, wykonując polecenie. Nadal nie znałam powodu jego wczorajszego dziwnego stanu, jak i znaczenia mojego deszczu w kwestii jego przeżycia. Wiedziałam, że po dobroci mi tego nie wyjawi. Trzeba było użyć innych środków.
Dziesięć minut później wyruszyliśmy, żegnając się z Yerenem dość krótko. Sion ani razu na mnie nie spojrzał. Nawet wtedy, gdy Itachi nakładał na niego pieczęć. Uchiha wypił butelkę mojej wody przed samym wyjściem, ale również tego nie skomentował.
Według wytycznych poszłam razem ze Sionem do Yare. Zaprowadził mnie do małego hotelu na szarym końcu wioski. Miał pokój na parterze, więc nie musieliśmy się trudzić z wchodzeniem na piętro.
- Jesteś na każde jego zawołanie? - spytał, gdy rozglądałam się po skromnym pokoiku. Zastanawiałam się chwilę.
- Tak.
- Gdzie ty masz honor?- rzucił, chcąc mnie rozjuszyć.  
- Na właściwym miejscu - odpowiedziałam spokojnie.
- Usługując mordercy?
- Licz się ze słowami - warknęłam, choć niestety w tej kwestii miał rację.
- Bo co? Unieruchomisz mnie? - prychnął, na co zmrużyłam oczy, czując, że stąpam po grząskim gruncie.
- Masz coś sensownego do powiedzenia, czy będziesz tylko mielił ozorem o czymś, co mnie w ogóle nie interesuje?
- Groźnie - odparł kpiąco jeszcze pewniejszy siebie. - Wydajesz się niegłupia, do tego całkiem silna. Jakim cudem jesteś na jego usługach?
- Nie jestem na jego usługach - syknęłam, a moja wściekłość zaczęła dobijać się do bram.
- To może jesteście partnerami? - Zaśmiał się, wyjmując rzeczy z szafki. - Nie rozśmieszaj mnie. Nukein rangi S i partnerstwo?
- Nie twój interes.
- Czyli jednak służka...
- Momentalnie dopadłam do niego, przypierając do ściany. Przez ułamek sekundy zobaczyłam w jego oczach strach, gdy kunai, dzierżone w mojej prawej dłoni, lekko nacięło jego policzek. To nie miało zaboleć, miało zostawić bliznę, a gdy tylko zobaczyłam na jego skórze małe kropelki krwi, wiedziałam, że zrobiłam dobrze, że zasłużył.
- Jeszcze raz się tak do mnie odezwiesz, to nawet Itachi mnie nie powstrzyma przed zrobieniem ci krzywdy - powiedziałam prosto do jego ucha. Zobaczyłam ślad dreszczy na jego skórze, ale raczej nie były to te zwiastujące lęk.
- No, dalej. Zrób mi krzywdę.
Odchyliłam się lekko do tyłu, spoglądając w jego oczy, które wręcz błyszczały arogancją. Nie przywykłam do niej, nienawidziłam jej w stosunku do swojej osoby i nie mogłam sobie na nią pozwolić. Nie jakiemuś przypadkowemu facetowi. Nie każdy mógł być Uchihą.
- Słuchaj, gnojku. - Przycisnęłam przedramieniem jego gardło, dociskając do ściany. - Przerobiłam wielu takich jak ty i zgadnij, ile wyszło z tego żywych. - Zacisnęłam zęby, chcąc wyładować na nim całą swoją złość. - Mam nadzieję, że dobrze obstawiłeś. - Puściłam go, cofając się.
Potarł szyję, spoglądając na mnie z jakimś zimnym zainteresowaniem. Niby nienawiścią, a jednak zachętą.
- Wątpię, że będziesz taka wygadana w Deszczu. - Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Będę bardziej wygadana, niż możesz sobie to wyobrazić.
- Gdy tylko mój ojciec dowie się o tym, co masz na karku, każe cię natychmiast zabić.
Założyłam ręce na piersi, nie obawiając się jego gróźb.
- Itachi na to nie pozwoli.
- To, że może swobodnie wejść do wioski nic nie znaczy.
- Jesteś taki pyskaty tylko, gdy nie ma go obok - rzuciłam, a on posłał mi wzrok spod zmrużonych powiek.
- Wiem, kiedy mogę się odezwać, a kiedy nie.
- Wiesz, ilu ludzi zabiłam?
- Chwalisz się, czy żalisz?
Patrzyłam prosto w jego oczy, lecz on sam nie był mi dłużny. Traktował mnie jak równego sobie przeciwnika mimo wcześniejszej porażki. Błąd.
- Gdy Ita...
- Przecież nie pójdziesz do niego na skargę - zaśmiał się, przeczesując palcami włosy. - Nie znam cię, ale już wiem, że jesteś na to zbyt dumna.
- Doigrasz się jeszcze, dzieciaku - warknęłam, gdy ten chyba dopiero się rozkręcał.
- Kontrolujesz deszcz, tak? - Zapiął plecak i podszedł do okna, aby je zamknąć.
- Co to ma do rzeczy?
- Jak moja siostra - odparł z nutą zbędnego animuszu, jakby wypowiedziane słowa nic dla niego nie znaczyły. - Szkoda, że od kilku lat nie ma po niej śladu.
- Twoje rozterki rodzinne mnie nie obchodzą. - Wzruszyłam ramionami, choć tak naprawdę nie było mi to obojętne. Umiejętność kontrolowania deszczu nie stanowiła części mojego rodzimego kakkei genkai. Dostałam ją od Orochimaru, więc w ogóle nie spodobało mi się to, co powiedział Sion.
- Chcecie mnie oddać ojcu za jakieś informacje bądź przedmioty. Ja to rozumiem. - Stanął na przeciwko, dziarsko zaplatając ręce na piersi. - Tylko nie wiem, czy jest to warte twojego braku.
- Przestań pieprzyć.
- Naprawdę mi nie wierzysz - zaśmiał się, jednak jego oczy pozostały smutne. - Khaleshi była jego ukochanym dzieckiem. Gdy tylko się dowie, nie znajdzie dla ciebie litości.
- Ty jakoś dajesz radę.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo cię nienawidzę ze względu na choćby podejrzenie twojego powiązania z Khaleshi - powiedział spokojnie, lecz nawet mimo to widziałam, jak bardzo się hamował. Jego ciało było spięte, a słowa ostre. Wypowiedział je po to, aby zranić.
- Itachi wszystko załatwi.
- Twoja wiara w niego jest tak żałośnie bezsensowna - westchnął kpiarsko, zakładając plecak. - Uważasz, że człowiek, który wybił swoją rodzinę ma jakiekolwiek skrupuły? Nie pomyślałbym, że jesteś aż tak naiwna. - Wyminął mnie w drzwiach, uderzając barkiem.
- Masz jeszcze coś głupiego do powiedzenia, czy to już wszystko? - rzuciłam, kiedy właśnie oddawał klucz w recepcji.
- Nie warto marnować na ciebie słów.
- A co? Kochałeś swoją siostrzyczkę?
Momentalnie odwrócił się, lecz jego oczy nie były już smutne, a wściekłe.
- Co ci po tym? - syknął, kiedy w jego tęczówkach znów zalśnił ten błysk złości, pozwalający sięgać jego spojrzeniu znacznie głębiej niż tylko moja twarz. - Trzymasz się z Uchihą. Co ty możesz wiedzieć o miłości?
- Wystarczająco dużo. - Całkowicie opuścił mnie choćby troszkę zaczepny humor. Sion był obcym, nieznanym mężczyzną i nie miał prawa kwestionować niczego związanego z moją osobą.
- Szczerze wątpię. - Wyszliśmy z hotelu na ulicę, lecz mimo tego wciąż pozostaliśmy jedynie w swoim towarzystwie.
Szliśmy w ciszy ubrani w płaszcze. Kaptury na naszych głowach lekko osłaniały nas przed ostrym słońcem, jak i utrudniały identyfikację. Osobiście nie miałam dosłownie żadnej  potrzeby rozmowy z nim. Niepotrzebnie mnie rozjuszał, a przecież nie chciałam powiedzieć o kilku słów za dużo. I tak już wystarczająco idiotycznie pozwoliłam wciągnąć się w jego durną gierkę. Nie k...
- Padnij! - Sion popchnął mnie w bok, przez co upadłam na przydrożną ławkę. Bez zastanowienia wypuściłam w przestrzeń ultradźwięki.
- Dwóch na drzewie, dwóch na dachu, jeden za nami - powiedziałam szybko, unikając, kolejnych lecących ku nam, zatrutych strzałek. Przeturlałam się za ławkę. - Jak tylko spróbujesz zwiać… - rzuciłam do niego, szukając wzrokiem wrogów.
- To co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? - krzyknął, chowając się za jednym z budynków.
- Wykastruję - mruknęłam pod nosem, czego Sion nie mógł usłyszeć.
Z dachu i drzewa zeskoczyło łącznie czterech mężczyzn. Wszyscy ruszyli na mnie.
- Nie ruszaj się - powiedziałam, wyskakując zza ławki. Pamiętałam o jeszcze jednym, ukrytym napastniku, lecz nie przeszkodziło mi to stanąć do walki z pozostałymi. Skupiłam się, pozwalając chakrze jeszcze swobodniej niż zwykle płynąć w moim ciele. Poczułam, jak połączenie ze znamieniem na moim karku wręcz samo oddycha, pochłania energię, kumuluje ją, łącząc z częścią mojej duszy.
Naparli na mnie jednocześnie, od czego uciekłam w ostatnim momencie. Chakra sama za mnie walczyła, poruszała moimi kończynami, wybierając jak najbardziej opłacalne opcje ataku. Gdy odegnałam ich pierwsze natarcie, wypuściłam ją z siebie, rozrzedzając nią powietrze za pomocą wypalonego na przedramieniu znaku. Kiedy napastnicy wyskoczyli ku górze, zacisnęłam pięści. Trójka z nich pozostała nieruchoma, jednak jeden wydostał się spod mocy rytu, na co syknęłam cicho, zdając sobie sprawę, że był to jeden z lepszych ludzi Gin, która jedynie kilku z nich nauczyła odpierania tych ataków.
Zrobiłam przewrót w bok, co uratowało mnie od trafienia w klatkę piersiową. Przeciwnik wyciągnął katanę z kabury na plecach, zaczynając wykonywać szybkie cięcia, od których chakra ratowała mnie w ostatnich chwilach. Kątem oka, skupiając się na obronie, spojrzałam za budynek, gdzie miał czekać Sion. Myślałam, że wybuchnę, kiedy go tam nie zobaczyłam.
O mały włos i przypłaciłabym to zagapienie życiem. Mężczyzna, wykorzystując moje rozkojarzenie prawie odciął mi głowę. Ten zabieg szybko przypomniał mi, że musiałam szybko zakończyć walkę. Kopnęłam w ziemię, a chmura piachu wpadła w oczy agresora. Zaczął on kasłać, dzięki czemu odskoczyłam, spoglądając za siebie.
- Sion, z tyłu! - krzyknęłam, przyuważając chłopaka po drugiej stronie ulicy. Nie widziałam, czy zareagował na moje słowa, bo musiałam skupić się na kopnięciu wroga w brzuch, aby upadł na kolana. Gdy tylko to zrobił, złapałam go za szyję, wbijając własne kolano w jego kręgosłup.
- Kozui no kumo. - Zamknęłam jego usta dłonią, tworząc w nich małą chmurę, która w jego wnętrzu wręcz eksplodowała deszczem. Odsunęłam się, a ciało bezwiednie upadło na ziemię. Z jego krtani zaczął wydobywać się bulgot, aż w końcu poczęła wypływać z niego woda.
Utopiłam go.
Spojrzałam w górę i dezaktywowałam ryt, orientując się, że byłe to tylko kopie martwego już ninjy. Gdy tylko wykonałam technikę, rzuciłam się biegiem w stronę wciąż walczącego Siona, który wymieniał ciosy z innym mężczyzną równie pokaźnych rozmiarów jak on sam, nadal mając na głowie kaptur.
Wyskoczyłam, mając zamiar zadać napastnikowi potężny cios z góry, lecz ten zniknął w kłębie dymu, po wypowiedzeniu kilku słów. Wylądowałam obok chłopaka, który z konsternacją przyglądał się pniu drzewa.
- Wszystko w porządku? - spytałam, biorąc kilka głębokich oddechów. Wyglądał na zszokowanego i wściekłego jednocześnie. Nie miałam jednak czasu na jego rozterki. Zorientowawszy się, że był cały i zdrowy podbiegłam do trupa. Starając, nie spoglądać w jego oczy, posprawdzałam jego kieszenie. Wyczuwając małą, metalową kulkę zostałam pozbawiona złudzeń.
Zabrałam ją, mając do siebie lekki żal. Nie wykorzystałam ostatnich dziesięciu sekund mężczyzny. Nie wchłonęłam jego chakry, aby mu to umożliwić.
Z mieszanymi uczuciami powróciłam do Siona.
- Dawaj, zbieramy się. To boczna uliczka, ale zaraz będzie tu pełno ludzi. - Popchnęłam go lekko, ale ten nie wyglądał na chętnego do wędrówki. - Słyszysz mn…
- Kim jest Orochimaru? - Szybko przeszły mnie dreszcze na wspomnienie lat spędzonych w Oto i twarzy Wężowatego, której w swoim czasie, nawet ze snów nie potrafiłam wyrzucić. Spojrzałam na Siona z dystansem. Jakim cudem mógł nie wiedzieć, kim był on?
- A ty co? Z choinki się urwałeś? Nie słyszałeś? Trudno. - Machnęłam ręką. - Lecimy.
- Kim jest, do cholery? - warknął, na co zmrużyłam oczy, nie poddając się jego spojrzeniu.
Powietrze przeciął długi, kobiecy krzyk. Jakaś młoda dziewczyna wyszła zza zakrętu i na widok martwego ciała zaczęła niemiłosiernie wrzeszczeć.
- Nie mamy teraz na to czasu. - Odwróciłam się za siebie, ruszając biegiem w stronę lasu. Sion pobiegł za mną i mimo, że milczał, wiedziałam, jak wiele pytań w sobie chował. Jednak sam fakt, że nie słyszał o Orochimaru strasznie mnie zastanawiał. Czego jeszcze nie wiedział?
Dopiero na skraju lasu zdecydował się odezwać.
- Kim on jest? - Stanął, na co również przystanęłam. Oparłam się o drzewo, lustrując uważnie jego, tak bardzo złaknioną informacji, twarz.
- Nie mam w obowiązku cię o niczym informować - powiedziałam, chcąc sprawdzić do czego był zdolny. Lubiłam… sprawdzać ludzi, wiedzieć, jak wiele są w stanie znieść, zanim odpuszczą, jak wiele potrafią poświęcić, aby osiągnąć cel. Wyniki czasem były wielce zaskakujące.
- Jesteśmy w tym samym o obozie. - Spojrzał na mnie uważnie, czując, że jest chwilowo uzależniony od mojej osoby. Nikt inny nie mógł obecnie przekazać mu interesujących go wiadomości, a najwyraźniej bardzo mu na nich zależało.
- Nie masz pojęcia, co planuje Itachi - odpowiedziałam, ważąc w dłoni metalową kuleczkę.
- Na pewno jesteście przeciwko Gin.
- Ame było siedzibą Akatsuki, a ty nie wiesz, kim jest Orochimaru? - mruknęłam, na co on tylko przewrócił oczami.
- Przez lata nie było mnie w wiosce.
- Cały świat ninja to wie.
- Powiedzmy, że byłem odizolowany.
- Widać.
Uśmiechnęłam się, obserwując kawałeczek metalu mieniący się w słońcu. Sion zmarszczył brwi na jego widok i podszedł do mnie, przyglądając mu się.
- Skąd to masz?
- Spytasz się zaraz dlaczego niebo jest niebieskie, a woda przeźroczysta? - mruknęłam, mając dość tych jego irytujących pytań. Schowałam kulkę do kieszeni.
- Kolekcjonujesz je? - Szedł w zaparte, nie rezygnując z nękania mnie swoją osobą. Jednak, gdy w jego dłoni zobaczyłam identyczną kulkę, coś nakazało mi przemyśleć sprawę jeszcze raz.
- A ty skąd ją masz?
- Znikąd. - Na jego dłoni dosłownie znikąd pojawiła się kolejna.
- Mów jaśniej - warknęłam, bo ta cała sytuacja wcale mi się nie podobała.
- Tworzę je tak, jak ty deszcz - odpowiedział, patrząc mi się w oczy. Nie spuściłam wzroku, kierując się przeświadczeniem, że nadal nie zrozumiał, kto był tu pod czyimi rozkazami, a im szybciej zda sobie z tego sprawę tym lepiej. - Nadal nie wiem, kim jest Orochimaru, jak i skąd masz kakkei genkai mojej siostry, która zniknęła przed laty, ale dowiem się. Z twoją pomocą lub bez.
Wyminął mnie, a ja uśmiechnęłam się cynicznie pod nosem, słysząc, jak odchodzi.
- Jeśli trafiła pod skalpel Orochimaru, to już jej nie zobaczysz, a zważywszy na to, że był on moim kage i właśnie dzięki niemu kontroluję deszcz…
To, co stało się potem totalnie mnie zszokowało. Ni stąd ni zowąd Sion poleciał na przeciwległe drzewo, mocno uderzając w nie głową. Upadł na ziemię, tracąc przytomność, gdy przede mną pojawił się ludzki kształt. Widziałam, jak zbierał się do skoku, więc natychmiast zerwałam się, aby zasłonić bezbronnego Siona przed atakiem przeciwnika. Szybko skrzyżowałam ręce, chroniąc głowę, gdyż to z góry nadchodziło uderzenie. Ułamek sekundy za późno skontrowałam cios wroga. Krzyknęłam, czując, jak ostrze przecina po długości moje przedramię.
- Sheeiren? - Uniosłam głowę, spoglądać w zagubione oczy Itachiego. Błądziły po mojej twarzy, szukając punktu zaczepienia, jednak były tak cholernie rozbiegane, że w żaden sposób nie mogły tego uczynić.
Zaniemówiłam, widząc go w tym stanie. Drżał na całym ciele, jego skórę pokrywały krople potu, a dłonie chyba odmówiły posłuszeństwa, wykonując jakieś niezidentyfikowane ruchy. Uchiha otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak szybko odepchnął się od pnia drzewa, który miałam za sobą i wstał, łapiąc się za głowę. Zacisnęłam zęby, również wstając.
Odwrócił się do mnie tyłem, ściskając swoją czaszkę tak, jakby naprawdę chciał ją zgnieść. Tak mocno wczepił palce we włosy, że bałam się, iż zaraz się ich pozbawi. Bałam się, lecz bałam się nie jego, a o niego. Ten stan… nigdy wcześniej nie miał miejsca. Był dla mnie czymś nowym; nowym i cholernie przerażającym.
Podeszłam do niego, kładąc swoje dłonie na jego. Drgnął, czując mój dotyk.
- Odejdź. - Wydał z siebie cichy, gardłowy jęk, który przeraził mnie do żywego. Postanowiłam jednak nie cofać się, a wytrwać jeszcze chwilę, licząc, że odwróci się do mnie przodem. Mimo tego pełna niepewności okrążyłam go, stając na przeciwko. Miał zaciśnięte powieki i przyśpieszony oddech. To, jak bardzo kochałam tego mężczyznę chyba już mnie nie przerażało. Mimo, że zabijał mnie powoli z każdą mijającą sekundą, niczym złodziej zabierając to, co najlepsze, aby oddać wprost w jego ręce, nie przerażało. I gdy tak patrzyłam na niego udręczonego czymś, czego nie dane było mi zobaczyć, jedno o czym myślałam, to złączenie naszych ust i zabranie chociaż części tego, co nie pozwalało mu się uspokoić, przejęcie chociaż ułamka tego rozywającego bólu, który ranił również mnie , choć rzeczywiście go nie doświadczałam.
I zrobiłam to. Poczułam, jak rozluźnia się delikatnie, jak przechodzi go kolejny dreszcz. Pocałowałam kącik jego warg, powoli opuszczając nasze splecione dłonie. Był bierny. Po prostu stał i czekał na to, co zrobię dalej. Jego klatka piersiowa wciąż unosiła się stanowczo za szybko, a tym razem wątpiłam, aby była to tylko moja zasługa.
- Sheeiren - szepnął cicho, co podziałało na mnie jak porządne kopnięcie prądem. Itachi Uchiha nigdy nie uzewnętrzniał swoich emocji. Itachi Uchiha nigdy nie pozwolił, aby jego głos zadrżał.
Do dziś, kolejny pierwszy raz.
Pocałowałam go ponownie, tym razem doczekując się reakcji z jego strony, i gdy myślałam, że chociaż trochę załagodziłam sprawę, uniósł głowę, nakazując mi patrzeć na wprost. Wprost na te usta, które właśnie wypowiadały słowa. Do tej pory nie wiedziałam, że mogą one ranić aż tak.
- Musisz odejść. Odejść i to jak najszybciej, na zawsze.
Wydawało mi się, że coś pękło na pół. Może cały świat, a może tylko ja?
- O czym ty mówisz? - Cofnęłam się, mając nadzieję, że się przesłyszałam.
- Musisz odejść - powtórzył, co odebrałam jak potężne uderzenie prosto w splot słoneczny, pozbawiający oddechu cios. - Im szybciej tym lepiej.
- To niemożliwe.
- Nie tobie o tym decydować.
- Itachi, nie pozwol…
- To ja nie pozwolę.
Wyglądał, jakby naprawdę podjął decyzję, jakby naprawdę był pewien tego, co mówi. To tak cholernie bolało, ta jego pewność. Już przyjął do wiadomości, że będzie żył beze mnie. Problem polegał na tym, że ja nie wyobrażałam sobie życia bez niego.
Stał przede mną w czarnych spodniach i podkoszulku, uwydatniającym każdy z mięśni po kolei, wyglądający jak chodzący, wiecznie niedościgniony ideał, który właśnie uciekał mi sprzed nosa. Ta świadomość, że wyrywał mi się z rąk pewien swojej decyzji sparaliżowała mnie. Nie tak się umawialiśmy.
Usłyszałam cichy jęk. Sion przewrócił się na bok, a ja kątem oka zobaczyłam, jak twarz Itachiego momentalnie tężeje, ukrywając wszystko, co zdecydował się mi pokazać. Powrócił do normalnego stanu mordercy-skurwysyna bez uczuć, empatii i sumienia. Tak było mu najwygodniej. W ten sposób najłatwiej zapewnić sobie ludzki strach, który umacniał go na tyle, aby utrzymywać tę zasłonę przed wszystkimi. Jedynie mnie czasami udawało dostać się za kulisy, choć też nie tak często, jakbym sobie tego życzyła.
- Wrócimy do tej rozmowy.
Sion usiadł, opierając się plecami o pień. Odchylił głowę do tyłu, zaciskając zęby.
- Kto wyjaśni mi, co się stało? - mruknął, jasno dając nam do zrozumienia, że strasznie bolała go głowa.
- Przydzieliłem ją do ciebie tylko ze względu na to, żebyś nie potknął się na prostej drodze i nie zrobił sobie krzywdy - powiedział zimno Itachi, spoglądając prosto w jego jasne oczy. - Jeśli jeszcze raz spróbujesz podnieść na nią rękę, będzie to ostatnie, co tą ręką zrobisz. Lepiej to dobrze zapamiętaj.
Sion zaśmiał się krótko, lecz ironicznie, gdy w jego oczach błyszczały aroganckie ogniki podsycające i tak już trawiący nas ogień.
- Jak już odejdziesz, będę mógł robić wszystko, na co będę miał ochotę.
- Twoja siostra nie była tak dumna, gdy cięli ją żywcem.
Grałam nieczysto. Nie wytrzymałabym, gdyby ktoś powiedział to o Rinie, jednak nikt nie kazał mi być fair. Miałam wygrać, a to nie zawsze szło ze sobą w parze.
- Zbieraj się, ruszamy - uciął Itachi głosem kata. Uwielbiałam ten ton, ale tylko, gdy nie kierował go na mnie.
I ruszyliśmy. W napiętym milczeniu, które wręcz rozsadzało mnie od środka. Mimo tego nadal nie przyjęłam do wiadomości faktu, że… miałabym odejść. Po prostu nie mieściło się to w granicach pojmowania rzeczywistości. Było niemożliwe, było jak feniks figurujący jedynie w baśniach. Wielu o nim mówiło, ale nikt nigdy nie doświadczył jego obecności. A teraz ja miałam doświadczyć jej braku. Nie mogłam do tego dopuścić. Musiałam walczyć za nas oboje.
Po drodze wskoczyłam do mijanego miasta, aby kupić coś do jedzenia. Wciąż bez słowa zjedliśmy kupione przeze mnie bułki. Miałam ochotę coś powiedzieć, a może zostać usłyszana? Mętlik w mojej głowie narastał, a za każdym razem, jak spoglądałam na Itachiego skakał wręcz drastycznie.
Nie patrzyłam w jego oczy. To nie tak, że chciał złapać mój wzrok, bo nawet na mnie nie spojrzał, ale zręcznie unikałam jakiegokolwiek kontaktu. Uważając, aby nie dotknąć jego dłoni, mimo, że nie prosił, podałam mu butelkę wody. Wziął ją i wypił jednym, długim haustem. Wyciągnęłam drugą, również ją przyjął. Sion przyglądał nam się spod zmrużonych powiek spojrzeniem pełnym nienawiści, ale i ciekawości. W sumie mogliśmy wyglądać trochę osobliwie.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Biegliśmy do zmroku, dopóki nie zamajaczył przed nami wodospad. Słychać było go już z oddali, jednak dopiero gdy go zobaczyłam, odetchnęłam.
Rozpościerało się przed nami wejście do starej kryjówki Akatsuki. Po rozpadzie organizacji wszystkie miejscówki pozostały na swoich miejscach, z czego często z Itachim korzystaliśmy. Nie wiedziałam tylko, czy wprowadzanie Siona do środka było dobrym pomysłem. Mógłby to kiedyś wykorzystać przeciwko nam.
Pomijając to spostrzeżenie, Uchiha, otwierając przejście pieczęcią, przeszedł przez wodospad pierwszy, nie obejrzawszy się za siebie. Popchnęłam lekko Siona w plecy, lecz nie zabrałam ręki. Owinęłam całe swoje ciało chakrą, a poprzez dotyk również i jego. Dzięki temu przeszliśmy przez wodospad bez potrzeby suszenia później wszystkich ciuchów.
Nie miałam pojęcia, dlaczego wcześniej Itachi tak ostro zareagował i nadal nie dawało mi to spokoju. Nurtowało powoli, drążąc coraz większą dziurę, która właśnie zaczęła zamieniać się w otchłań. Instynkt samozachowawczy? Jednak nawet jeśli, to dlaczego tak bardzo widać było po nim ból? Nie pojmowałam z tego nic, a nic.
- Ruszaj się.  - Puknęłam Siona w ramię, gdy przystanął, rozglądając się dookoła po wydrążonym w ziemi tunelu.
- Gdzie jesteśmy?
- Na pewno nie u Orochimaru.
Rzucił mi mordercze spojrzenie, jednak powłóczył nogami przed siebie.
- Weź go do lochu, zostaw trochę jedzenia i przyjdź do mnie na górę - powiedział Itachi i skręcił korytarzem w prawo.
- Mnie wrzucisz do lochu, a sama pójdziesz na szybki seks tylko po to, żeby potem znowu ckliwie powiedział ci, że masz odejść?
Nie wiedziałam, czy granie na moich uczuciach sprawiało mu satysfakcję. Może czuł się wtedy spełniony. Jednak nieważne, co nim kierowało, bo zabolało. Bardzo.
- Wcale nie byłeś nieprzytomny - stwierdziłam, schodząc po schodach.
- Nie byłem.
- Masz tupet.
- A ty zdecydowanie za dużo naiwności.
- Bo? - Stanęłam, patrząc przez ramię, gdy ten o mało we mnie nie wpadł. W słabym świetle zapalonych ówcześniej żarówek jego oczy były jeszcze jaśniejsze, przez co dodawały mu więcej zadziorności, jakby bez słów zapraszały mnie do gry. Nie miałam zamiaru podnosić  tej rękawicy.
- Uważasz, że Uchiha zmięknie, bo nagadasz mu czułych słówek i tyle starczy, aby go przekonać.
- Co cię tak interesuje mój związek z Itachim? - warknęłam, nie mogąc pojąć, czemu wracał do tego przy każdej, możliwej okazji.
- Związek? A nie układ?
- Czy jest to twój, pieprzony interes?
- Po prostu zdolności mojej siostry posiada osoba, która w ogóle na nie nie zasługuje.
- A ten wniosek, bo?
- Bo brata się z Uchihą, zwykłym kawałkiem ścierwa, który wybił własną ro… - Po obszernym pomieszczeniu rozległ się głośny plask. Głowa Siona odskoczyła w bok, na co, nie tracąc okazji, wepchnęłam go do pierwszej celi, blokując w niej przepływ chakry. Nałożyłam na drzwi mocny ryt, aby w żaden sposób ich nie otworzył.
- Miałam zostawić ci coś do jedzenia. Rozmyśliłam się. - Czym prędzej opuściłam lochy, czując, że muszę wyjść na powietrze. Odetchnąć, pomyśleć. Uspokoić się i to natychmiast, bo byłam przerażona. Autentycznie przerażona wizją samotnej przyszłości. Nie byłam na to gotowa, nigdy nie byłabym.
Usiadłam przy wodospadzie na dużym kamieniu. Chłód panujący na dworze udzielił mi się od razu, ale nie mogłam jeszcze wrócić, bo co miałabym zrobić? Stanąć naprzeciwko, spojrzeć w oczy i…? I co dalej?
Nie zostawiaj mnie, bo się zabiję?
Szczeniackie, trochę małostkowe.
Szybciej umrę bez ciebie, niż z tobą.
Niewystarczająco dobre.
Nie możesz mnie opuścić, bo cię kocham?
Mało chwytliwe.
Złapałam się za głowę, głośno oddychając. Nie mogłam pogodzić się z taką opcją. Te cztery lata za dużo znaczyły, za bardzo się do niego przywiązałam.
Chciałam płakać. Chciałam kogoś obarczyć tym, co mnie przygniatało, z czym walczyłam, ale nikt już mi nie pozostał prócz tego, który chce mnie opuścić. Nie mogłam… nie mogłam dać się odsunąć.
Wstałam, szybko ruszając do pokoju, który zawsze zajmował Itachi. Zimno przeniknęło, aż do moich kości, powodując sztywne, nienaturalne kroki. Jednak byłam zdeterminowana, aby to zrobić. Postawić się całkowicie. Zaprotestować. Uchiha jasno powiedział, że mam odejść. Nie miałam nic do stracenia.
Otworzyłam drzwi do jednej z wielu identycznych sypialni, wchodząc do środka.
Stał przede mną w samych spodniach, rzucając koszulkę na łóżko. Byłam wściekła. Wściekła i przerażona, a ta mieszanka potrafiła wszystko.
- Co ja ci takiego zrobiłam? - warknęłam, nie mogąc pohamować drżenia rąk.
- O czym mówisz?
- Dobrze wiesz, o czym mówię. - I ja też wiedziałam, o czym. Wyśpiewam mu wszystko. O Oto, o Shisuim, o mnie. Chciałam, żeby wiedział. Musiał.
- Nie do końca.
- Najpierw, jako dziecko trafiam do Konohy. Nie poznaję cię osobiście, ale za to obarczam specyficznym uczuciem twojego kuzyna. Z wzajemnością zresztą. Uciekam z Liścia z obawy przed represjami, które mogłyby wystąpić oraz z racji tego, że po prostu muszę już wracać. Jednak w dzień opuszczenia wioski widzę, jak go zabijasz. To pierwszy most. Spłonął. - Wzięłam oddech, zaciskając pięści. - Rok później moja siostra ginie w płomieniach. To jutsu jego ojca, a twojego wujka, który smaży żywcem młodą, bezbronną dziewczynę i słucha jej krzyków. Jestem obezwładniona i nie mogę jej pomóc. Drugi most. Spłonął. Moja matka umiera w labolatorium w Oto. Nawet się z nią nie żegnam! Trzeci most. Potem Usui. Wiesz, dlaczego ginie? - Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie poddałam się. Postąpiłam jedynie krok do przodu, aby dodać sobie odwagi. - Bo nie jestem wystarczająco dobra, aby go obronić. Czwarty most. - Przełknęłam ślinę, czując, jak bicie mojego serca drastycznie przyspieszyło. - Mój ojciec umiera, gdy opuszczam Dźwięk. Wyruszam z tobą, aby odbębnić tę misję i dostać za nią pieniądze na jego wykup. Nie zdążam, piąty most. Kabuto, mój przyjaciel, z którym się wychowałam wznieca IV Wielką Wojnę, zbijając tysiące ludzi, po czym sam umiera. Szósty most - mówiłam bez przerwy, obdzierając się ze szczątków prywatności. Tak bardzo mi na nim zależało, aż do tego byłam zdolna. - Nie mam dzieciństwa. Nawet do końca nie wiem, skąd pochodzę. Jedyne, co pamiętam to baraki Widma i otaczający je drut, wyznaczający granicę mojej wolności. I eksperymenty. Tak, je też pamiętam. Nie można zgotować ludziom większego piekła. Już nie raz patrzyłam śmierci w oczy, Itachi, nie raz się jej wywinęłam. Te tortury dają mi dużo do myślenia, nawet teraz, po tylu latach! Siódmy most. Spłonął. Ósmy płonie z dnia na dzień, kiedy wiem, że nie mam domu, że nie mam do kogo wrócić, że nikt na mnie nie czeka. A dziewiątym jesteś ty. - Popchnęłam go, przez co cofnął się o krok. Byłam sfrustrowana, zła, zraniona i niegotowa, żeby zostać samą. Definitywnie nie. - Wszystkie poprzednie osiem zaprowadziło mnie do ciebie - ostatniego, który jeszcze ledwo trzyma się ostatkami sił. Jeśli i tego mi zabraknie, spadnę. Spadnę Itachi i nie będzie nikogo, kto pomógłby mi wstać. - Znów go popchnęłam, lecz ani razu nie uniosłam wzroku na jego oczy. - Jak możesz? - Bałam się, że stchórzę, a nie mogłam, jeszcze nie mogłam. - Te cztery lata wypełniałeś mi tylko ty i twoja obecność. Milcząca, bo milcząca, ale obecność, ostatnie, co utrzymywało mnie w ryzach, świadcząc, że mam jeszcze jakikolwiek cel. A teraz?! - Popchnęłam go kolejny raz, lecz teraz zatrzymał się na ścianie, więc jedynie uderzałam go bezładnie pięściami w tors, nie mogąc się uspokoić. - A teraz co?! - Oparłam rękę o ścianę za jego plecami i czekałam. Czułam jego ciepły oddech, jego bliskość. Wszystko, co potrzebowałam do szczęścia było obok, a miało przecież zaraz bezpowrotnie zniknąć.
-  Sheeiren, to nikomu nie wyjdzie na dobre. - W końcu się odezwał, lecz nie poruszył nawet odrobinę. Czuł, jak łzy lecące z moich powiek spadają na jego klatkę piersiową, jak znaczą trasę w dół, po brzuchu, aż do materiału spodni i tam znikają. - Będzie z tego tylko jeszcze więcej krzywdy.
- Więc dalej, zrób mi jakaś krzywdę. - Słowa Siona nie dawały mi spokoju. Kołatały się po mojej głowie niczym złowróżbna mantra, jak przekleństwo. I były nią. Były moją własną klątwą.
Uniosłam wzrok i przestałam nad sobą panować, krzyżując z nim swoje spojrzenie. Czarne jak smoła oczy niszczyły mój upór z każdą sekundą, zatracały mnie we własnym jestestwie, pochłaniały bez reszty. Zostałam bez broni, skończyła mi się amunicja.
- Zrobiłem jej już wystarczająco dużo, nie uważasz? - spytał tak cicho, że gdybym stała metr dalej na pewno bym go nie usłyszała. Wzdrygnęłam się, gdy ciepłe powietrze owiało moją szyję, kiedy opuścił głowę. Jego włosy, które uwolniły się z kucyka łaskotały moją skórę, a ja ostatkami sił walczyłam ze sobą, aby ich nie poprawić.
- Nie.
- A ja tak.
- Więc dalej, zrób to jeszcze raz - szepnęłam, widząc, jak ledwo hamuje się, aby mnie nie dotknąć. Sama już nie wiedziałam, co nim kierowało. Dlaczego chciał mnie od siebie odciągnąć, jeśli nadal nie byłam mu obojętna? Nie pojmowałam tego, a tak cholernie chciałam.
- Nie mogę.
- Możesz, bo tego chcę.
- Nie chcesz. - Musnął nosem mój policzek, który od razu zaczął palić żywym ogniem. Moje zziębnięte ciało miało zdecydowanie niższą temperaturę w porównaniu z jego, a on zdawał się dopiero teraz o tym zorientować.
- Wiem, czego chcę - powtórzyłam, unosząc głowę.
- Nie wiesz, na co się piszesz.
- Piszę się na to od czterech lat, Itachi. - Mocno objął mnie w biodrach, przyciągając do siebie. Wbił palce w moją skórę tak mocno, że jęknęłam cicho, choć próbowałam zachować milczenie. Lecz on chciał mi coś udowodnić.
Chciał, żeby bolało.
- Więc najwyższy czas, żeby to skończyć - powiedział prosto do mojego ucha, nie luzując chwytu.
- A jest co kończyć? - Dotknęłam dłonią jego karku i od razu poczułam, jak przechodzą go dreszcze. Uwielbiałam ten widok. - I tak mnie nie kochasz. - Słowa Siona nieustannie trzymały się mnie, nie chcąc puścić. Miał rację, byłam tylko służką.
- Nie tobie to oceniać. - Powoli uniosłam głowę tak, że nasze usta dzieliły już jedynie milimetry. Oddechy mieszały się ze sobą, a towarzyszące temu odczucia ścierały się o siebie, odbijały. Walczyły.
- Udowodnij. - Szybko obrócił mnie i oparł o ścianę, przytrzymując nadgarstki nad głową. Jego rozgrzana skóra przylgnęła do mojej, nadając znajomy kontrast, towarzyszący nam na co dzień. Wpił się w moje usta i gdyby nie to, że trzymał mnie w pionie upadłabym bezwładnie, nawet nie wiedząc kiedy. Przestałam myśleć, całkowicie się wyłączyłam, chciałam tylko czuć. Jego, siebie, nas, bo był tego wart, tego wszystkiego.
Oderwał się ode mnie, ale na krótko. Popchnął mnie na łóżko, na które upadłam, odbijając się lekko kilka razy. Nie zdążyłam się nawet podnieść, bo już siedział na moim brzuchu, ponownie unieruchamiając dłonie, które tak bardzo chciałam wpleść w jego włosy. Jednak nie miałam siły walczyć, byłam jego w każdym calu, w najbardziej popieprzonej konfiguracji, jaką by sobie wymarzył. A on o tym wiedział i to była jego największa broń.
Świadomość.
To właśnie z jej pełnią całował moją szyję, znacząc ją śladami aż do obojczyków, piersi. Wiedział, co ze mną robił, jak działał. Miał tak wiele władzy i wykorzystywał ją w stu procentach, ponieważ chciałam, aby to zrobił, chciałam udowodnić mu, że nie może tego stracić.
Płonęłam pod jego dotykiem, każda komórka mojego ciała biła na alarm, że zaraz eksploduje, że jest już na granicy wytrzymałości, kiedy naga, w świetle jednej, słabej jarzeniówki leżałam pod nim, gotowa zrobić dla niego wszystko.
Most spłonął. Nie wiedziałam jedynie który.

*** 

Heloł.
ItaShee by Akemii Nikiro 
Wracam po krócej niż pół roku! :3 
Tak jak się spodziewałam liczba komentarzy i wejść nie sięga zenitu, ale należy mi się jakaś kara za tak długą nieobecność. Mimo tego wręcz wyborną przyjemność sprawiło mi pisanie tego rozdziału. Już przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo lubiłam Kessh. 
To na razie ostatnia notka taka... przegadana. Pełna emocji, uczuć, ble ble ble, do porzygu. Także spokojnie. 
Pot krew i łzy? To wasz czas. 
Jakieś sugestie może? :3
To tyle w kwestii palenia mostów i całej reszty tego "miłosnego" bajzlu. Nie będę was dalej zanudzać. Chciałam tylko rzucić krótkie: dziękuję! - tym, którzy ze mną pozostali.
PS Mayako jest głupim lujem i myśli, że jak jest w ciąży to jej wszystko wolno. NIE TĘDY DROGA.

11 komentarzy:

  1. Ach, kurwa.
    Zabrałaś mi Itachiego. W dodatku z przytupem. W dodatku lubię Shee. I jeszcze czekam na nowy rozdział.
    Tak, zdecydowanie mnie drażnisz. Idź do diabła z tymi swoimi pomysłami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, w ogóle nie czuję się urażona - wręcz przeciwnie, uważam, że otrzymałam spory komplement. Uwielbiam drażnić ludzi, o ile i oni to lubią. Sądzę, że się dogadamy.

      Diabeł już mnie nie chce, znudziłam mu się :>

      Usuń
    2. Dogadamy, o ile nie przestaniesz pisać. Itachi często jest porzucany (mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczy), a blogosfera nie rozpieszcza go dobrymi opowiadaniami.
      Jak na razie trochę Cię nie lubię, trochę podziwiam, a trochę nie rozumiem. Ale nie hejtuje. Pasuje?

      Usuń
  2. CO? XDD
    NIE MOJA WINA, ŻE MAM 38 WIZYT U RÓŻNYCH GINEKOLOGÓW W OKRĘGU MAZOWIECKIM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 38 to jeszcze nie 39.
      Spoko, jest jeszcze nadzieja albo...przy nadziei <3

      Usuń
  3. Mało, Shee! Mało, no! To jedna z tych perełek, które mogłabym czytać i czytać, i czytać, i czytać bez końca, a i tak nigdy by mi się nie znudziło - tyle tam emocji! Zakochałam się w zakończeniu! Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg :)
    Pozdrawiam cieplutko i życzę całej tony weny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się ucieszyłam ujrzawszy tak szybko kolejną cześć :)
    Rozdział rzeczywiście bardzo emocjonalny, plus jakieś metaforyczne mosty... itd. itp... ale raczej w takim dobrym sensie, chociaż gdyby każda cześć miała być taka uczuciowa to romantyzm mógłby mi przestać pasować. Zresztą do ItaShee zdecydowanie lepiej pasuje pot, krew i łzy, tak mi się przynajmniej wydaje.
    Ogólnie to nie pogardziłabym, gdyby kontynuacja nastąpiła w najbliższym czasie.
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie! W VI będzie tego troszkę, ale sądzę, że jeszcze w granicach smaku. Pot, krew i łzy zdecydowanie wskoczą na piedestał :>

      Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Nigdy jakoś sesnsownie nie potrafię zacząć komentarza na Twoich blogach, szczególnie kiedy targa mną i radość z powodu kolejnego rozdziału na Kesshite, ale i smutek, że brak następnego na Egzorcyście...
    Jednak, pomimo iż uwielbiam u Ciebie 'krew, pot i łzy' będę tęsknić za wyznaniami Sheeiren. To było mocne! Tak, to dobre słowo. W tak prosty, ciągły sposób przekazałaś wszystko co chciała powiedzieć i to było... genialne! A wiadomo jak trudno mówi się o takich rzeczach i jak nie pasują do takich silnych, dumnych osób. :)
    Co z Itachim? Dlaczego niby znowu ma umrzeć? Cała ta historia jest tak zagadkowa i tajemnicza, że czasami musze czytać rozdziały po kilka razy, aby miec pewnośc, że cokolwiek zrozumiałam, ale zastanawiając się teraz nad tym wszystkim.. chyba dalej nie rozumiem. Czuję się jakbym oglądała jeden z najlepszych kryminałów na świecie i zastanawiała się co będzie dalej i oczekiwała na najbardziej niespodziewane!
    Czekam na kolejny, a widząc 75% ryjek mi się cieszy od razu!
    Pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny!

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
Mayako