IV Kesshite ni hinan sa remasu

Aby nigdy nie być oskarżonym

 „Co bardziej dokuczy, to rychlej nauczy.” ~ rosyjskie przysłowie

Cztery lata później
Z reguły próbowałam jakoś realnie podchodzić do kwestii śmierci. Widząc na własne oczy tę siostry i matki nie do końca wiedziałam, jak ją traktować. Shisui odszedł inaczej, lecz z tym samym skutkiem - też całkowicie niespodziewanie i na zawsze. Choć i tak największy talent w kwestii zaskakiwania miał Usui.  
Rok po opuszczeniu Dźwięku myślałam, że moja misja niedługo dobiegnie końca. Podróżowaliśmy od wioski do wioski. Prawdę mówiąc, chciałam rzucić to wszystko w cholerę. Gin miała wielkie zdolności, aby umiejętnie znikać nam sprzed oczu. Bawiła się z nami w kotka i myszkę, co samo w sobie było dość zastanawiające. Wielokrotnie padaliśmy ofiarami napaści, większych, bądź mniejszych ataków. Sądziliśmy, że to Itachi, jako figurujący nukein w Księdze Bingo, stanowił ich cel.
Myliliśmy się
Bo wiecie. Śmierci można się wywinąć. Można stanąć przed nią na równi i spojrzeć w oczy. Można ją opluć, zwyzywać, wyśmiać. Igrać z nią, wygrać. Nadal żyć.
Ten dzień był mało spektakularny. Tak naprawdę nic nie zapowiadało się coś tak ważnego. Pamiętam, że wtedy całkowicie spontanicznie odskoczyłam, zakrywając Usuia własnym ciałem. Poddałam się instynktowi, a przez głowę mi nawet nie przeszło, że oberwę zatrutą strzałką w szyję.
Ryty były potężne. Cholernie potężne. Przez ten rok razem z Usuiem rozszyfrowaliśmy większość zapisków jego ojca, lecz nie miałam pojęcia, że znacząc mój kark jeszcze w Dźwięku, zawarł ze mną pakt. Gdybym wiedziała, jakie niósł za sobą konsekwencje, nigdy bym na to nie pozwoliła, bo oddanie za kogoś życia jest bohaterskie, ale w codzienności ssie. Nie ma nic gorszego, niż świadomość stąpania po ziemi zamiast kogoś.
Karima wiedział. Od początku wiedział, że wypalając mi to znamię połączyliśmy się, aby w ostateczności zamienić się miejscami w kolejce po wizytę. Swoją drogą gabinet śmierci nie wyglądał tak strasznie. Było tylko zimno i ciemno. Co dalej? Nie wiem. O to trzeba byłoby zapytać Usuia albo jego wyklętej, pieprzonej bliźniaczki Gin.
Leżałam na starym łóżku Shisuiego, lustrując znudzonym spojrzeniem sufit, mając wreszcie trochę czasu dla siebie. Konoha od czasu, gdy pierwszy raz tu byłam uległa ogromnej zmianie. Na przykład klan Uchiha prawie nie istniał.
Spojrzałam w okno, przez które Shisui musiał wyglądać kiedyś tysiące razy. Miał naprawdę ładną sypialnię. Nawet po tylu latach wypełniał sobą każdy kąt. Albo po prostu chciałam tak myśleć, starając się odświeżać wciąż blaknące wspomnienia. Bałam się, że Usui też zacznie znikać z mojej pamięci, co cholernie mnie przerażało.Przecież nie zasłużył na zapomnienie.
Po śmierci miał swoje dziesięć sekund i było to najgorsze dziesięć sekund mojego życia.

Nie pozwól Gin przejąć władzy. Jesteś teraz Ostatnia. Przepraszam, że ci nie powiedzia…

I zniknął. Do dziś w stu procentach nie wiedziałam, co chciał mi przekazać. Allayashi wciąż nieuchwytna działała w ukryciu, przez co z Itachim nie mieliśmy punktu zaczepienia. Nadal wszystko kręciło się wokół darowanego mi kakkei genkai klanu Karima, jednak to byłoby na tyle w tej kwestii.
Uchiha, właśnie. Co mnie przy nim trzymało?
Przygryzłam wargę, wyśmiawszy w duchu z własną porażkę.
Mogłam odejść. Ostatnio powiedział, że nie jestem mu już potrzebna, co zabolało jak diabli. Przez to paradoks mojego życia był bardzo prozaiczny. Nienawidziłam Itachiego, gardziłam nim, prawda. Nadal obwiniałam go o wszystko co złe, lecz kiedyś chciałam zemsty, jego śmierci z własnej ręki. A teraz? A teraz pozostałam przy nim z własnej woli.
Przed ostatnie cztery lata nauczyłam się wiele - na przykład wstrętu do samej siebie, kiedy kompletnie straciłam honor, zostając przy jego boku. O śmierci ojca zostałam powiadomiona półtora roku po opuszczeniu Oto, choć faktycznie zmarł trzy dni po moim wyjeździe. I kiedy już myślałam, że nie można upaść niżej, nadeszło dzisiaj. Dzisiaj złowrogie, beznadziejne, bezwstydne, żałosne. Jak ja.
Figurowałam przy boku Itachiego przez lata. Gdy liczba dni wskazywała na trzeci rok naszej wędrówki, pewnej nocy tuż przed północą, powiedział mi, że widzę go po raz ostatni. Ze spokojem oczekiwałam kolejnego ranka. Po prostu mu nie uwierzyłam, ale wtedy nauczyłam się, że Itachi nigdy nie kłamie, a przynajmniej nigdy świadomie. Moje wyczekiwanie rosło, aby kilkanaście godzin później, na własne oczy zobaczyć, jak drugi, bliski mi Uchiha ginie z ręki swojego brata.
Znowu.
Chyba się wtedy załamałam, nie pamiętam. Dopuszczenie do świadomości śmierci Itachiego zdecydowanie nie zasłużyło na spełnienie. Widziałam ją, ale nie wystarczyło to, abym w nią uwierzyła. Moja słaba wiara umocniła się jednak, gdy rzeczywiście nie wrócił. Uwierzyłam. Byłam w amoku, jakiejś dziwnej agonii. Nic nie pamiętam z tamtego okresu. Człowiek Akatsuki znalazł mnie przypadkiem, gdy w szale miotałam się po świecie, tak naprawdę nie mając pojęcia, dokąd zmierzam. Wiedziałam tylko, że szukałam Itachiego. Albo Shisuiego? Czasami obu. Może zwariowałam? Świadomość, że zostałam kompletnie sama zawładnęła mną na tyle, aby pozbawić zdrowych zmysłów. Noc w noc rozmyślałam o tym, jak mógł mnie zostawić, jak śmiał mnie opuścić, z dnia na dzień zniknąć. Kolejny Uchiha, kolejny raz. A miesiąc później, kiedy stanął przede mną, mimo powinności bycia de facto martwym, i spojrzał tak, jak dzień przed tym, kiedy “zginął”, przestałam walczyć. Z nim, ze sobą. Pozwoliłam sobie czuć jego dłonie na swojej talii, jego usta na swoich ustach. Od tego momentu wszystko uległo zmianie, choć myślałam, że nie mogło być gorzej.
Może wciąż trwałam przy nim, bo też nie miał gdzie wrócić, bo też nikt na niego nie czekał. Po tym miesiącu przeżytym w całkowitym odrealnieniu zrozumiałam sporo niejasności, które wcześniej cholernie mnie nurtowały. Na przykład to, że nie wyobrażałam sobie tego, iż znów mógłby odejść. Nie przygotowałam się na to. W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Byłam z nim w samym środku IV Wielkiej Wojny, której miał nie przeżyć. Ramię w ramię walczyłam niezliczoną ilość razy, a ludzie, których zabiłam wciąż nachodzą mnie w snach. Pamiętam wszystkich. Czasem przychodzą też na jawie i krzyczą, a ja milczę. W końcu każdy z nich miał swoje dziesięć sekund.
Ryty odcisnęły na mnie swoje piętno. Wiem, że nie jestem już tą samą osobą, że jestem inna. Samo to, że potrzebuję Uchihy przy sobie wystarczająco tego dowodzi. Lecz nie potrafię na to nic poradzić, choć tak bardzo chcę.
- Hokage-sama prosi panią na spotkanie. - Usłyszałam i podniosłam się do siadu.
- Oczywiście.
Poszłam za chłopakiem z czarną kitką na czubku głowy i dziwnie znudzonym spojrzeniem. Mógł mieć tak ze dwadzieścia lat, choć jego oczy wyglądały na starsze, bardziej doświadczone. Może dlatego jego towarzystwo mi nie przeszkadzało.
Chodzenie po dzielnicy Uchiha już nie wyzwalało we mnie tyle uczuć co kiedyś. Temat Shisuiego również. Dorosłam, czy przestało mi zależeć? Tego też nie wiedziałam. Świat wciąż jawił mi się jako ogromny, niezmierzony labirynt, który zastawiając na mnie rozmaite pułapki tak plątał moją psychikę, że ledwo ledwo potrafiłam ją podołać. To ciężkie, mając za wroga samą siebie.
Po Wojnie spędziłam w Liściu dużo czasu. Rada Wioski pojmała Itachiego i przez dwa miesiące przesłuchiwała go na różne sposoby. W tym czasie Dyara - jego siostra - została przydzielona jako moja opiekunka. Z przeciwieństwem do mnie, ona przynajmniej wykazywała jakiekolwiek chęci, bo ja nie zbyt kwapiłam się do  współpracy. Pobyt Uchihy w Konoha był ściśle tajny, a ja na ten czas otrzymałam nową tożsamość, choć i tak nie mogłam nigdzie wychodzić. Spędziłam ten czas w opustoszałej dzielnicy Uchiha. Przeszłam ją wzdłuż i wszerz, a zdjęcie Shisuiego, które znalazłam przypadkiem w starym albumie, umieściłam w medalionie, gdzie widniała już podobizna Riny.
Właśnie minęłam ogromną bramę dzielnicy klanu, idąc wprost na spotkanie z hokage. Szłam ubrana w długi płaszcz z kapturem, aby nikt mnie nie zidentyfikował. Na co dzień śmieszył mnie postrach ludzi w reakcji na moją osobę. Czasami mnie rozpoznawano, kojarzono z Uchihą. Nazywali mnie “sługą szatana”. Uważali Itachiego właśnie za diabła. Kiedyś bardzo tego chciałam, imponowało mi to. Jednak na chwilę obecną, z biegiem czasu stwierdziłam, że to trochę uwłaczające. Ciężkie w codzienności. Dlatego wolałam się ukrywać. Tak wyglądało teraz całe moje życie - pełne ucieczki i braku prywatności. Przywykłam do niego. Przywykłam do Itachiego, przywykłam do nowej siebie.
Chyba.
Wprowadzono mnie do podziemnych korytarzy i pozostawiono przed metalowymi drzwiami. Otworzyłam je, czujnie lustrując otoczenie. Gdy szłam, ludzie na ulicy nie zwracali na mnie szczególnej uwagi dzięki kamuflażowi. Tu jednak, od razu po wejściu do środka, stałam się centrum zainteresowania kogoś bardzo ważnego.
- To nigdy nie wyjdzie na jaw - powiedziała blondwłosa kobieta, gwałtownie milknąc na mój widok.
- Mam nadzieję. - Itachi, w identycznym jak ja płaszczu, stał przed nią, nawet nie drgnąwszy, kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Jarzeniówki, przywodzące mi na myśl te z Oto, świeciły niebieskawym światłem, nadając jego skórze jeszcze bledszy kolor niż zazwyczaj.
- Witam. - Dygnęłam lekko, skłaniając głowę. Oczy kobiety powiększyły się lekko na ten gest, ale szybko zatuszowała swoje zdziwienie.
- Witam - odparła wciąż z dystansem. - Więc to ty jesteś tą dziewczyną, która kiedyś jako shinobi Dźwięku szpiegowała Konohę? - spytała, choć nie wyczułam w jej tonie wrogości. Raczej ciekawość.
- Tak.
- A potem u boku Itachiego Uchihy walczyła na Wojnie i była przesłuchiwana po jego pojmaniu? - Skinęłam głową. - Czyli wszystko wiesz. - Prawa dłoń Itachiego wykonała minimalny ruch. To jedyny znak, który mógł go zdradzić i właśnie to zrobił.
Nie wiedziałam nic, na tym polegał problem.
- Znaleźliście jakieś informacje w sprawie Gin Allayashi? - Nazwisko tej dziewczyny nadal mnie brzydziło. To kolejna osoba, której nienawidziłam, i która jednocześnie przez cztery lata stanowiła mój, można by rzec, życiowy cel. Najwyraźniej hokage również była nią zainteresowana.
- Wszystkie ślady prowadzą do Wioski Deszczu.
- Tak, jak myślałam.
Mimo tak długiego czasu trwania przy Itachim nadal nie znałam dokładnego powodu poszukiwań Gin, prócz faktu jej pokrewieństwa z Usuim. Chyba nie było warto.
- Możesz po drodze spotkać Kakashim i Sakurę.
- Sakurą?
- Haruno, z byłej drużyny Sasuke. Szukają śladów w sprawie nowej organizacji, mają przy sobie dokumenty. W naszych rejestrach figurują jako Kaiva.
Czułam się nie na miejscu. Od mojego wejścia Itachi nawet na mnie nie spojrzał, a hokage straciła mną zainteresowanie. Kiedyś doszukiwałabym sensu w tym, że władca wioski przyjmował na terenie wioski znienawidzonego przez świat nukeina, który dopuścił się ludobójstwa. Uchiha wybijając swój klan musiał czymś usprawiedliwić tę masakrę., co wciąż było mi nieznane, choć tak często gościło w moich myślach.
Mimo to nie drążyłam tematu. Zdążyłam już zaakceptować, że Itachi nigdy nie popełniał błędów, pomyłek. Nie mylił się w tym, co robił. Więc gdzie leżał haczyk?
W Konoha przebywaliśmy incognito. Jedynie poszczególne osoby, jak na przykład posłaniec, który mnie tu przyprowadził, znały naszą prawdziwą tożsamość. Trafiliśmy tutaj tajnymi korytarzami i w ten sam sposób mieliśmy opuścić wioskę.
- Informuj mnie na bieżąco.
- Ty mnie również, Itachi.
Nie wiedziałam, jak dokładnie funkcjonowały powiązania pozostałych przy życiu członków klanu Uchiha. Dyara stacjonowała w Liściu, Itachi razem ze mną wałęsał się po świecie w poszukiwaniu Gin, a Sasuke… a Sasuke kompletnie zniknął niecały rok temu, od razu po zakończeniu Wojny.
Wizyta w Konoha była szybka i przyjemna na tyle, ile może być przyjemne odkrywanie starych ran. Nadal nie znalazłam wytłumaczenia, dlaczego Shisui poniósł śmierć z ręki własnego krewnego, dlaczego jego ojciec spalił mi żywcem siostrę, ale wiedziałam przynajmniej, że jeszcze żyję. Marna pociecha, zważając na to wszystko, jednak na chwilę obecną chyba po prostu się wypaliłam. Zrezygnowałam z przyszłości, z siebie. Pozostało mi tylko trwać.
Itachi nie lubił rozmawiać. Przez dwa i pół dnia, kiedy podróżowaliśmy do Yare może ze dwa razy burknął coś cicho, ale poza tym… nic. Cisza. Warto zaznaczyć, że te dwa razy brzmiały: daj mi wody. Uczucia w jego wykonaniu nie istniały - w przeciwieństwie do mnie. Nadal łaknęłam ich tak samo jak kiedyś, jednak tym razem po prostu wiedziałam, że nie dane mi będzie to, czego pragnę. Tak już funkcjonowali Uchiha. Mało dawali, w zamian zabierając wszystko - informacje potwierdzone.
W ciągu ostatniego pół roku Itachi stał się jeszcze bardziej chłodny, zamknięty i zdystansowany. Nie wiem, czy to z powodu rozwoju naszej relacji, czy było coś jeszcze. Odnosiłam wrażenie, że przestawał dawać sobie radę. Nie wiem, dlaczego dokładnie dałam mu tak wielki kredyt zaufania, ale przez te cztery lata zdążyłam go poznać w wystarczającym stopniu, aby stwierdzić, że ostatnio jego zdrowie przestało z nim współpracować. Wypijał ogromne ilości płynów, a kiedy kończyły się jego zapasy, przywoływałam deszcz, aby je uzupełnić. Próbowałam kilkukrotnie poruszyć z nim ten temat, ale na próżno.
Przystanęliśmy na skraju lasu. Nie zauważyłam tego z początku, biegnąc dalej. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Itachi stał za mną oparty o drzewo, wnikliwie wypatrując, majaczącej na horyzoncie, wioski przed nami.
- Czas na nas - rzucił, szukając czegoś w kieszeni płaszcza. Czekałam na jego dalsze rozkazy, ale te nie nadeszły. Zaszczyciła mnie natomiast jego celna uwaga. - Prawie w ogóle przestałaś się odzywać - powiedział, na co uniosłam wzrok.
- Czerpię  wzór z najlepszych.
- Oby tak dalej - odparł, a nad naszymi głowami przefrunął czarny kruk, szybko trzepocząc skrzydłami. Poleciał w stronę Yare.
- Wszystko w porządku? - spytałam, gdy zaczął kaszleć, spluwając gdzieś za siebie. Próbowałam dojrzeć w tym miejscu śladów krwi, lecz ten zastawił mi sobą widok, więc tylko zacisnęłam zęby, wbijając spojrzenie w ziemię.
- Nie twój interes.
- Mój - zaoponowałam, choć nie powinnam. Nie chciałam, żeby się mnie pozbył, ale jednocześnie nie mogłam być wiecznie nieświadoma.
- Od kiedy? - Nie miałam gdzie iść, a samotne życie koczownika do mnie nie pasowało. Chciałam żyć jakąś alternatywą, dążyć do celu. On pomagał mi to urzeczywistnić. Życie dla kogoś zawsze przynosiło więcej profitów, niż marna egzystencja dla samej marnej egzystencji.
- Wiesz od kiedy. - Miałam ochotę założyć ręce na piersi w geście jakiegokolwiek buntu, ale zdałoby się to na nic. Mogłam niepotrzebnie niepotrzebnie narazić swoje, spokojne w miarę, stanowisko na szwank. .
- Zapomnij - powiedział zimno, przecierając usta wierzchem dłoni.
Zabolało. Zabolało bardzo.
- Który raz? Pierwszy? Dwudziesty? Czy ostatni? - warknęłam, postępując krok do przodu, tym samym wykrzesając z siebie na odrobinę odwagi. Ostatnio trochę ją zaniedbałam.
- Każdy popełnia błędy.
Zrobiłam krok w tył. Znów zostałam potraktowana, i to tylko i wyłącznie z własnej winy. Mogłam siedzieć cicho. Ale, z drugej strony, ile do cholery można się kajać?
- Pójdziesz do tej wioski, do pubu “Czarny Hak”. Zapytasz, czy możesz kupić butelkę wody. Obserwuj czujnie staruszka za ladą, jest specyficzny oraz jego pomocnika. Ma na imię Urlir. Masz odebrać od niego małe, drewniane pudełko. Jest własnością Gin. - Nawzajem patrzyliśmy sobie w oczy. Jego wargi wykonywały rozmyte ruchy, gdzieś w tle. Skupiłam się na czarnych tęczówkach, tak samo nieugiętych, obojętnych, jak zawsze. Nie był mi dłużny. - Kruki przyprowadzą cię do mnie. Ufam twoim umiejętnościom, nie zmarnuj tego.
- Tak jest - rzuciłam, choć wcale nie miałam na to ochoty.
- Jakiś problem?
- Skądże.
- Więc nie trać czasu. Nie mamy go, Sheeiren.
Sposób w jaki wymawiał moje imię zawsze potrafił mnie w pewien sposób rozjuszyć. W jego ustach było takie bezpłciowe, nieistotne i płytkie, a jednak wyzwalało we mnie jakieś dziwne emocje, którym nie potrafiłam się oprzeć. Dlaczego? Może dlatego, że robił to cholernie rzadko.
Podeszłam do niego. Wciąż tkwił nieruchomo oparty o pień, lecz jego oczy czujnie skanowały moją sylwetkę. Mimo wszystko nieustannie był pewien, że nie jestem dla niego zagrożeniem. Miał rację. Nie potrafiłabym go zabić; może poważnie uszkodzić, ale to i tak za mało. To co umiałam to nadal za mało, żeby zabić Uchihę.
Stanęłam bardzo blisko. Mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam jedynie stawić czoła nieuniknionym konsekwencjom naruszania jego przestrzeni, czego z reguły nie lubił. Gdy on naruszał moją, nigdy nie pytał się o zgodę. Wiedział, że od pewnego czasu dostał ją wręcz dożywotnie. Za to ja zawsze musiałam wiedzieć, gdzie akurat dziś postawił granice.
Podniosłam lekko głowę. Był ode mnie o kilka centymetrów wyższy, więc patrzył na mnie z góry, bezwstydnie nie spuszczając wzroku z moich oczu. Wyciągnęłam porządną naukę z wcześniejszych błędów, dzięki czemu teraz umiałam już odpierać te ataki. Dzięki rytom genjutsu przestało być dla mnie zabójcze. Za ich pomocą mogłam w każdej chwili z niego uciec, i on dobrze o tym wiedział.
- Obudź się, Itachi. - Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, ściskając w pięść koszulkę chłopaka. Czułam ciepło jego ciała i znajome bicie serca, do którego przywykłam, słuchając go przez ten ogrom czasu, kiedy dane było mi przy nim spać. Teraz… teraz byłam od niego dalej, niż chciałabym być, ale przecież nie ja o tym decydowałam. - Obudź się, bo długo oboje tak nie pociągniemy.
Kiedyś szukałabym na jego twarzy uczuć, choćby trochę ludzkich.
Dobrze, że już przestałam marzyć, tym lepiej dla mnie. Nie zważając na świadomość odrzucenia, chciałam go pocałować, cholernie chciałam łudzić swoją naiwną podświadomość, że może cząstka jego chciała tego co ja.  
- Idź już - warknął, jakbym naruszyła jego terytorium.
Cofnęłam się, ostatni raz ścierając z jego wzrokiem.
- Idę, ale nie wiem, czy wrócę. - Otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zdążyłam już zniknąć w kłębie dymu, pojawiając się tuż za murami Yare w ślepej uliczce.
Wioska nie była mi obca. Dobrze ją znałam, kiedy przyszliśmy tutaj pierwszy raz przed laty. Według naszych informacji Gin przebywała w tej mieścinie, ale mimo tego nie zlokalizowaliśmy jej. Wtedy nie znaleźliśmy nic satysfakcjonującego, ale dzięki temu, tym razem dokładnie wiedziałam, gdzie szukać danego budynku, dzięki czemu dotarcie do “Czarnego Haka” nie stanowiło dla mnie problemu.
Pamiętam, że za pierwszym razem Yare trochę mnie przeraziło. Dotarliśmy tu z Itachim w nocy, kiedy na ulicach roiło się od pijanych ludzi i dziwek, które serwowały najrozmaitsze usługi. Przez moment bałam się, że Uchiha z nich skorzysta. Na szczęście tego nie zrobił. Tak czy siak, na chwilę obecną otaczała mnie pustka, bo ekskluzywne hotele, bary, puby i restauracje były jeszcze pozamykane. W Yare życie zaczynało się po dwudziestej. Ta wioska utrzymywała się dzięki prostytucji i znana była tak naprawdę tylko z tej mało szlachetnej profesji. To, że przynosiła spore dochody to totalnie inna sprawa.
Teraz szłam prawie pustymi ulicami, jak najmniej zwracając na siebie uwagę. Suchy wzrok Itachiego zasiadł na krańcu mojego umysłu i wcale nie chciał się stamtąd wynieść. Przypominał mi o własnej porażce, pozwalając bez problemowo pogrążać we własnym piekle. Chyba był moją karą. Nie do końca wiem za co, ale to chyba jedyna opcja, bo czym innym? Bo szczęściem na pewno nie.
Kaptur na mojej głowie nie przykuwał uwagi przechodniów. W większości byli to starsi ludzie, którzy najnormalniej w świecie robili codzienne zakupy. Yare o tej godzinie było zwykłą mieściną, nie mającą w sobie nic specjalnego. Mijając sklepowe banery pokonywałam kolejne metry, dopóki “Czarny Hak” nie znalazł się tuż za rogiem. Układałam sobie w głowie możliwe scenariusze tajemniczego spotkania. Wiedziałam, że trzeba załatwić to szybko i cicho, tak, aby nikt prócz mnie nie zorientował się, po co tak naprawdę tu przyszłam.
Pewna swojego planu działania właśnie miałam skręcić, lecz ktoś mnie potrącił.
- Goń ją, Urlirze!
Spojrzałam na ciemnowłosą dziewczyną uciekającą w przeciwnym niż ja kierunku. Imię “Urlir” echem wybrzmiało w mojej głowie, natychmiast zmuszając do biegu. Tak przecież miało brzmieć imię pomocnika starca. Niespodziewanie przejęło  mnie osobliwe wrażenie, że cel mojej misji  leżał w rękach owej uciekinierki.
Bez zastanowienia rzuciłam się za nią sprintem. Z jakiegoś dziwnego powodu ów Urlir podążył w kompletnie inną stronę. Nie zważając na to parłam za dziewczyną. Dobiegła do jednego z hoteli, znikając w środku. Przystanęłam w cieniu, spoglądając na drzwi wejściowe. Powinnam zawrócić i skontrolować pub, jednak mamiło mnie przeczucie, że przedmiot, po który miałam tu przybyć, znajdował się teraz w jej rękach. Tylko dlatego wskoczyłam na dach przeciwległego budynku i sterczałam tam, wypatrując jej w oknie.
Przykucnęłam za budką telekomunikacyjną, obserwując budynek. Wiedziałam, że ten hotel nie miał tylego wyjścia, więc gorliwie czekałam, aż wypatrzę ją za którąś z szyb. Po kilku długich minutach w końcu mi się to udało. Zmrużyłam powieki, chcąc jak najdokładniej zarejestrować jej profil. W szybie mignęły ciemne włosy, więc od razu odrzuciłam opcję pod kryptonimem: Allayashi. Chociaż tyle.
Moją uwagę odciągnęła jednak inna postać. Jakiś mężczyzna stał za, identyczną jak ja, budką, tyle że na dachu owego hotelu. Schowałam się jeszcze bardziej, lecz szybko spięłam, gdy bezdźwięcznie zeskoczył na balkon pokoju dziewczyny. Był całkiem wysoki, a jego umięśnioną sylwetkę podkreślał czarny uniform. Ciemne, krótkie włosy lekko błyszczały w świetle słońca, nawet wtedy, gdy włamywał się do sypialni.
Szybko skupiłam czakrę we wskazującym palcu prawej ręki i na lewej narysowałam znak Keikai. Uwolniłam wystarczającą ilość energii, aby wiedzieć, że intruz właśnie za pomocą genjutsu kradł to cholerne pudełeczko. Wstałam i z rozbiegu przeskoczyłam na przeciwległy dach, kląc w myślach. Itachi na mnie liczył, nie mogłam tego spieprzyć.
Wylądowałam gładko, wypalając na ręce kolejny znak - Torappu. Stanęłam kilka metrów od krawędzi i rozłożyłam lekko dłonie. Upuściłam trochę swojej energii, rozpraszając ją dookoła, czekając na zakłócenie ze strony wroga. Wzięłam głęboki oddech, i gdy tylko poczułam delikatny uszczerbek na osłonie rytu, zacisnęłam pięści.
- Co jest? - Usłyszałam syk i otworzyłam oczy. Zamknęłam je wcześniej, chcąc skupić myśli. Teraz jednak doskonale widziałam mężczyznę w uniformie, jak i pudełko w jego ręce.
- Nic, co powinno cię interesować - odpowiedziałam, podchodząc do niego. Moja wcześniej wypuszczona chakra stworzyła przestrzeń, która na moje zawołanie unieruchamiała przeciwnika. Stopy agresora nie dotykały ziemi, wisiał w powietrzu. Z reguły w moich ofiarach budziło to ogromny przestrach. On jednak nie wydawał się być jakoś szczególnie przestraszony, prędzej zły.
- Kim jesteś? - spytał, a ja przypomniałam sobie, że nie miałam czasu na pogadankę, choćby przyjemną. Zaraz ktoś przypadkowy wyjrzy przez okno i jeśli zobaczy lewitującego człowieka, raczej nie skinie głową i nie odejdzie, uważając, że to normalne.
- A ty? - Podeszłam do mężczyzny, gładko wyjmując pudełko z jego dłoni, naginając lekko przestrzeń tak, aby móc ją otworzyć. - Chciałabym wiedzieć, kogo okradam.
- Współpracujesz z Gin, prawda? - warknął, na co uśmiechnęłam się lekko, lecz wciąż cynicznie.
- Tak nisko mnie cenisz? - Odwróciłam się instynktownie. Miałam wrażenie, że ktoś za mną stał.
- Każdy, kto ma ten znak powinien być martwy. - Zmarszczyłam brwi, dopiero po chwili dochodząc do wniosku, że mówił o znamieniu, które na karku został mi po sobie Usui.
Chłopak był bardzo rozjuszony, choć z wściekłością było mu do twarzy. To typ, który musiał czuć przewagę nad przeciwnikiem, bo jeśli choć odrobinę jego pewność zachwieje się, cała reszta momentalnie runie. A on był już blisko. Chyba chciałam zobaczyć ten jego upadek. Te ze znacznej wysokości są jeszcze zabawniejsze niż te normalne.
- Więc kto życzy mi śmierci? - mruknęłam, obracając w palcach małe, drewniane pudełko.
- Nie zasługujesz na to, żeby znać imię swojego oprawcy. To jutsu nie może trwać wiecznie, to kwestia czasu, aż cię dopadnę. - Wręcz wypluł te słowa. Im bardziej był zły, tym więcej frajdy mi sprawiał. Ludzie rzucający groźby na wiatr byli nikim.
- Grozisz czy obiecujesz? - No dobra, nie miałam czasu. Jeśli zaraz nie zasilę Torappu, ryt rzeczywiście przestanie działać.
- Sion.
- Co, Sion? - Spojrzałam na niego przez ramię, chcąc już odchodzić.
- Mam na imię Sion. - Czułam, jak rozsadza go bezsilność i w sumie, to trochę mu współczułam. Sama jej nienawidzę.
Ostatni raz przelotnie zawiesiłam na nim wzrok. Wyglądał na człowieka, który znalazł się tu przez przypadek, jakby był stworzony do czegoś większego niż kradzież. Potrząsnęłam jednak głową, stając na krawędzi.
- Miło było poznać, Sion. - I zeskoczyłam do tyłu. Wylądowałam na balkonie dziewczyny. Przez okno zobaczyłam, że ówczesna właścicielka pudełka śpi. Dzięki temu kreski Opun zostały wypalone na mojej lewej ręce, aby otworzyć, zamknięte przez intruza, drzwi. Przyłożyłam dłoń do zamka. Poczułam, jak część mojego umysłu wędruje w jego środek. Widziałam wszystkie zapadki, szybko przesuwając je dzięki chakrze tak, aby poddały mi się bez większego trudu.
Drzwi ustąpiły, weszłam do środka.
W pokoju na łóżku leżało dwoje ludzi - wspomniana dziewczyna i chyba jej chłopak, bo spali wtuleni w siebie, na czym szybko skorzystałam. Nie tracąc cennych sekund otworzyłam pudełeczko, chowając je w zapinaną kieszeń. Moją uwagę zwróciły akta leżące na biurku. Zobaczyłam tylko napis Kaiva i wystarczyło mi to, aby natychmiast chcieć je podwędzić. Orientując się jednak, że miałam nie zostawiać po sobie żadnych śladów, nakreśliłam na ręce Memori i założyłam rękawiczkę na prawą dłoń. Szybko przewertowałam akta. Moja chakra w tym czasie zarejestrowała wszystkie dane, przez co tym bardziej musiałam się spieszyć.
Wyszłam na balkon i zamknęłam za sobą drzwi, dokładnie tak samo, jak je otworzyłam. Instynktownie uniosłam głowę, widząc na krawędzi dachu Siona, który na mój widok bez zastanowienia zeskoczył. Spadłby prosto na mnie, gdybym nie zdążyła użyć jutsu teleportacji.
Upadłam na trawę, na polanie niedaleko Yare. Rozejrzałam się dookoła, wypatrując znajomych kruków. Nahel siedział na drzewie kilka metrów ode mnie. Wstałam, a on poderwał się do lotu. Skupiając chakrę, aby utrzymać ją w obecnej formie, ruszyłam biegiem za ptakiem. Dopiero po kilku minutach rozpoznałam miejsce, w którym opuściłam Itachiego.
Usłyszałam krakanie Nahela, co od razu wywołało we mnie niepokój. Odzywał się tylko w wypadku niebezpieczeństwa. Rozejrzałam się wokół siebie. Przeszłam kilka kroków i poczułam, jakby ktoś dał mi obuchem w tył głowy.
- Itachi? - Czym prędzej upadłam na kolana, widząc go siedzącego pod drzewem z zamkniętymi oczami.
Uchiha Itachi nigdy nie spał, dopóki nie był pewien, że wróciłam.
Uchiha Itachi nigdy nie spał w dzień.
- Itachi, obudź się. - Potrząsnęłam jego ramieniem.
Przeraził mnie strach, który opanował całe moje ciało. Zrobił to momentalnie, bez uprzedzenia. Nie wiedziałam, co robić. Wyczułam puls na jego szyi i tylko to mnie uspokoiło, jednak niewystarczająco. Zacisnęłam zęby, nie mając pojęcia, jak mu pomóc.
Uniosłam jego brodę, lekko uderzając w policzki. Jego powieki mrugnęły delikatnie, ale nadal nie otworzył oczu.
- Itachi, proszę - powiedziałam cicho, przytrzymując głowę chłopaka w pionie. - Co się stało? Itachi, do cholery! - krzyknęłam z bezsilności, a jego tęczówki jak na zawołanie ujrzały światło dzienne. Były jednak tak wyblakłe i emanowały tak wielkim bólem, że nie wiedziałam, co było gorsze.
- Wody - szepnął chrapliwie, starając się skupić wzrok na mojej twarzy. Wstałam szybko, dopadając plecaka. - Twojej - powiedział głośniej, choć od razu skrzywił usta w grymasie. Byłam skołowana, przestraszona.
Uchiha Itachi był niezależny.
Uchiha Itachi o nic mnie nigdy nie prosił.
Przezwyciężając lęk, szybko stworzyłam małą chmurkę, z której momentalnie zaczęły kapać krople deszczu. Złożyłam dłonie i napełniłam je. Itachi pochylił tułów i wypił wszystko.
- Jeszcze.
Posłusznie powtórzyłam czynność, on również. Jego oddech powrócił do normy, gdy oparł głowę o konar drzewa. Zamknął oczy. Czekałam aż powie choćby cokolwiek, zrobi, ale… usnął. Znowu. Tym razem jednak jego klatka piersiowa unosiła się swobodniej, jakby bez zbędnego wysiłku.
Nie miałam pojęcia, czego właśnie byłam świadkiem. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z czymś takim i bardzo mnie przerażało to, co mogłoby z zaistniałej sytuacji wyniknąć. Przyniosłam plecaki tak blisko, żebym miała je w zasięgu ręki. Wyciągnęłam drugi płaszcz, kładąc go koło chłopaka. Usiadłam na nim i westchnęłam. Nie było mowy, żeby gdziekolwiek go teraz przenosić. Musieliśmy tu zostać, czy tego chcieliśmy, czy nie.
Wyciągnęłam z bagaży wolne kartki papieru i długopis. Od razu zaczęłam spisywać zapisane przez chakrę sekwencje, odwzorowując akta. Itachi wciąż spał. Nahel stał na straży, więc względnie spokojnie przepisywałam wszystko, co zarejestrowało Memori. Gdy skończyłam słońce znajdowało się już zdecydowanie niżej niż wtedy, kiedy zaczynałam. Byłam strasznie niespokojna. Sporo kreśliłam. Przez rozproszenie zmęczenie dopadło mnie  bardziej niż powinno.
Ukradziony przedmiot, który wciąż bezpiecznie spoczywał w mojej kieszeni, właśnie przypomniał mi o swoim istnieniu. Zaciekawiona wyciągnęłam pudełko. W środku zobaczyłam małą, metalową kulkę. Gdy tylko położyłam ją na dłoni, wyczułam, że była zabezpieczona rytem. Wykonałam odpowiedni znak. Wzdrygnęłam się, gdy wyleciała z niej mała karteczka.

Co tak słabo?
Ginebra

Miałam ochotę zutylizować ten kawałek papieru w najszybszy, możliwy sposób. Dzięki ciężko wypracowanemu, ogromnemu opanowaniu, włożyłam ją z powrotem do środka i z powrotem schowałam w kieszeni.
Temperatura wyraźnie spadła. Zimne ochłapy wiatru, które przedostały się przez barierę drzew mierzwiły mi włosy. Memori zużywało bardzo dużo chakry. Miałam ogrom rzeczy do przepisania, przez co naprawdę czułam ubytki we własnych zasobach. Czułam, jak powoli zasypiam.
Koc leniwie spoglądał na mnie, lekko wystając z plecaka. Bez zastanowienia  sięgnęłam po niego. Itachi, mimo snu, wciąż trwał w tej samej pozycji. Powoli nadchodził wieczór, więc i przewidziany czas na owy sen, co Uchiha zdążył już obalić. Wstałam i ułożyłam go tak, aby siedział na kocu, jak i był nim jeszcze okryty. Dopiero wtedy usiadłam z powrotem na pelerynie, obejmując się ramionami. Nie miałam przy sobie żadnych ciepłych ciuchów. Z Konohy zabrałam jedynie ten koc, którego jak widać spożytkować nie mogłam. Martwiłam się jednak o Itachiego aż tak bardzo, żeby mu go oddać. Dzisiejsze, nowe doświadczenie naprawdę nienależało do moich ulubionych.
Słuchając cichych odgłosów lasu usnęłam, upewniwszy się wcześniej jeszcze raz, czy Nahel aby na pewno nas pilnował.

Obudziłam się nagle. Czułam ciężar na swoich nogach. Itachi przez sen ułożył głowę na moich udach, szczelniej opatulając ramiona kocem. Dotarło do mnie, że obudziłam się z zimna. Dygotałam jak liść na wietrze, a moje zęby wystukiwały jakiś dobry rytm. I do tego poskakać, i po tańczyć. Taki był szybki.
Mimo tego przedwczesna pobudka wcale mnie nie rozczarowała. To księżyc wciąż górował na niebie, ale dla mnie szczęśliwie o tyle, że widziałam twarz Uchihy skąpaną w jego świetle. Każdy doskonały zarys szczęki miał chyba we krwi. Samą doskonałość miał we krwi. Z przeciwieństwem do mnie. Po zmianach Orochimaru w moim organizmie już niczego nie byłam pewna.
Uniosłam dłoń, kładąc ją na jego włosach. Tak cholernie dawno tego nie robiłam i tak cholernie za tym tęskniłam, że miałam nadzieję, iż się nie obudzi, aż znów zabiorę go dla siebie tyle, aby wystarczyło mi do kolejnego razu. W każdym razie nie życzyłam mu tego dziwnego stanu ponownie. Chciałam tylko, żeby był blisko. żebym tylko nie była sama.
Nie wiedziałam, czy dużo wymagam. Bo może i tak właśnie się zachowywałam, przez co non stop mnie od siebie odsuwał. Musiałam przyznać, że byłam w nim totalnie niepoprawnie zakochana i wciąż nie określiłam, czy bardziej boli mnie ten fakt, czy jego świadomość.
Powoli głaskałam jego włosy, które mimo, że silne i piękne, to w dotyku były bardzo delikatne. Dokładnie tak samo, jak ich właściciel, choć on sam tak bardzo temu zaprzeczał.
Uchiha zakorzenili się we mnie tak bardzo, że byli moim początkiem i końcem, a ja wciąż nie zdecydowałam, czy chcę nowego początku, czy szybkiego końca. Wahałam się między tymi opcjami, żyjąc, jak żyję dotychczas. Czyli nijak.
Wzdrygnęłam się, słysząc zbędny odgłos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Drgnęłam, dyskretnie rozglądając dookoła. Spojrzałam na gałąź, gdzie powinien siedzieć Nahel, lecz napotkałam tam pustkę. Przeklęłam pod nosem, natychmiast wysyłając ultradźwięki w tamtą stronę. Coś się do nas zbliżało. Wzięłam głęboki wdech, wypalając na lewej ręce znak Fukashi. Stopą dotknęłam plecaków, Itachiego trzymałam za ramię, dzięki czemu zawłądnęła nami niewidzialność. Próbowałam uspokoić oddech. Szybko jednak wstałam, pilnując, aby jakaś część mojego ciała dotykała chłopaka. Oparł czoło o moje kolano, nie przerywając kontaktu. Wzięłam plecaki, i wspinając się na palce, położyłam je oraz przymocowałam do najbliższej, całkiem grubej gałęzi, pamiętając, aby z każdego luźno zwisał pasek, żebym mogła utrzymać na nich ryt.
Usłyszałam kroki.
Wykonałam znak Torappu i podniosłam Uchihę do pionu. Był całkowicie bezwładny, nie kontaktował, przysparzając mi kłopotów. Przytrzymałam go i zacisnęłam pięści. Technika trzymała go w pionie. Jedynie jego głowa pozostała chwilowo w jego władaniu. Przylgnęłam do niego ciałem, mając ją opartą na swoim barku. W lewej dłoni trzymałam dwa paski, prawą opierałam się o drzewo za głową Itachiego. Czułam jego ciepły oddech na swojej skórze, rozpraszał mnie. Musiałam to zignorować, zająć się przecież ważniejszymi sprawami.
Poczułam ruch Uchihy i przewróciłam oczami.
Teraz, Itachi? Naprawdę?
- Nic nie mów - syknęłam cicho. Uniósł głowę, patrząc prosto w moje oczy. Jego spojrzenie wyrażało zdezorientowanie. Pierwszy raz w życiu dane było mi to widzieć. Nigdy nie wierzyłam, że dożyję dnia, kiedy zobaczę niepewność w oczach któregokolwiek Uchihy. Tym bardziej Itachiego.
W końcu westchnął i rzucił mi pytające spojrzenie.
- Strata jeden na dwa - szepnęłam ponownie, a on zacisnął zęby. Był to jeden z ustalonych przed laty znaków, abyśmy mogli swobodnie komunikować się podczas walki. Jak teraz. - Ani słowa. - Odezwałam się po raz ostatni. I kiedy myślałam, że wyjdziemy z tego bez szwanku, Itachi trącił mnie nosem. Uniosłam brew, ale patrzył na coś za mną.
Przeklęłam bezgłośnie. Zostawiłam koc. Już nie miałam jak go ukryć. Spierdoliłam na całej linii.
Przygryzłam wargę, widząc wroga. Tym razem miałam okazję spojrzeń na niego z innej perspektywy. Wysoki wzrost świetnie współgrał z ciężko wypracowaną sylwetką. Ciemnobrązowe włosy zdecydowanie kontrastowały z jasnymi oczami, które czujnie lustrowały otoczenie.
Szukały nas.
Sion, z którym miałam przyjemność walczyć kilka godzin wcześniej znów przypomniał mi o swojej obecności. Widziałam, jak podchodzi do drzewa obok, gdzie leżał koc, który wcześniej odrzuciłam, kiedy podnosiłam Itachiego. Mężczyzna podszedł do niego, biorąc go w dłonie.
Spojrzał prosto na nas, mimo że tak naprawdę nie mógł nas dojrzeć.
Wiedziałam, że Uchiha nie był w stanie walczyć. Coś wyraźnie na nim ciążyło, i choć jeszcze nie znałam dokładnej przyczyny, nie mogłam narażać go na żadne ryzyko. Tę bitwę musiałam wygrać sama.
Przylgnęłam do niego maksymalnie, aby móc z jak największą siłą odepchnąć się od drzewa. Czułam bicie jego serca, on mojego. Teraz byłam już spokojna, nie zdenerwowana. Nie przejmował mnie strach. Itachi był obok, przytomny. Mogłam walczyć. Wiedziałam, że wygram.
- Zaufaj mi - szepnęłam prosto do jego ucha i odskoczyłam do tyłu, neutralizując wszystkie jutsu.  
Itachi upadł na ziemię, dzięki czemu skorzystałam z elementu zaskoczenia. Sion o ułamek sekundy za późno zareagował na moje kopnięcie, które wymierzyłam prosto w jego brzuch. W powietrzu wykonałam znak Atto, kierując dźwięki o ogromnej częstotoliwości wprost na mężczyznę. Ten od razu złapał się za głowę, lecz mimo tego z jego ramienia wystrzelił metalowy pręt. Podskoczyłam, stając na nim. Dezaktywowałam technikę, kumulując chakrę na kolejną.
- Arashi no jutsu! - Nad głową Siona stworzyłam burzową chmurę, która zalała go  go ciężką ścianą wody. Ten jednak stworzył nad sobą tarczę ze stali, neutralizując siłę żywiołu. Natychmiast ponownie wykonałam Fukashi, znikając z oczu napastnika.
Wróg stanął w miejscu, dzięki czemu bez problemu podcięłam go, przez co ten z głośnym hukiem uderzył o podłoże. Sięgnęłam po kunai z jego kabury i właśnie chciałam zadać mu śmiertelny cios, kiedy powstrzymał mnie krzyk Itachiego.
- Stój!
W ostatnim momencie powstrzymałam ruch ręki, mający rozcharatać mężczyźnie gardło. Spojrzałam na Uchihę, który z wysiłkiem podpierając się lewą ręką o ziemię, złożył pieczęć prawą, przykładając dłoń do ust. W jego oczach błyszczał sharingan.
Sion wpadł w genjutsu.
- Pozostań niewidzialna.
- Długo nie wytrzymam - zaoponowałam.
- Wytrzymaj ile możesz - powiedział z trudem. Widziałam, jak walczył z samym sobą o każdą kolejną sekundę techniki, na co zagryzłam dolną wargę. Nie mogłam znieść tego widoku. Nie, kiedy mogłam temu zaradzić.
- Pozwól mi przejąć iluzję - odparłam, nadal czujnie stojąc przy Sionie.
- Cisza. - Trwałam w tej pozycji jeszcze jakieś dziesięć sekund, dopóki znów się nie odezwał. - Unieruchom go i ogłusz. - Po raz kolejny wypaliłam na lewym przedramieniu znamię Torappu i otworzyłam dłonie, rozpraszając chakrę. - Teraz. - Od razu zacisnęłam pięści. Mężczyzna nie miał nawet ułamka sekundy, aby się ruszyć, tym bardziej, kiedy uderzyłam go w tył głowy.
Upadł twarzą na trawę, a ja jeszcze raz rozesłałam po okolicy ultradźwięki, upewniając się, że zostaliśmy już sami. Dopiero wtedy odetchnęłam, lecz mimowolnie spojrzałam na Itachiego, który wciąż opierał ręce o kolana, głośno dysząc.
- Powiedz mi, co się dzieje. - Podeszłam do niego, kucając na przeciwko.
- Wody.
Bez zastanowienia wykonałam jego polecenie, tworząc małą chmurkę, dzięki której moje złożone dłonie szybko napełniłam deszczem. Wysunęłam je w jego stronę. Pojedyncze krople, które uwolniły się z mojego uścisku skapnęły na koszulkę chłopaka, lecz ten zignorował ten fakt. Poczułam, jak jego usta dotykają moich palców. Wstrzymałam oddech, kiedy patrzył prosto w moje oczy, wciąż pijąc. Wyglądał wręcz poddańczo, bezbronnie. Jak nie on. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, tak bardzo było to niezwykłe.
Gdy skończył oparł głowę o drzewo.
- Co jest? - spytałam cicho, słabo widząc go w cieniu, w którym obecnie siedział. Jedynie jego czerwone tęczówki lśniły w ciemności. Zawsze kojarzyły mi się ze śmiercią, zapowiadały ją, uprzedzały. Prędzej, czy później. Zawsze.
- To nie jest rozmowa na teraz - odparł, próbując wstać.
- Daleko nie zajdziesz, a do Yare nie wrócimy - naciskałam, nie mogąc znieść tej niewiedzy. Rozsadzała mnie od środka w duecie z bezsilnością.
- Daj mi więcej wody.
Szybko zdjęłam plecaki i wyciągnęłam puste butelki. Bez słowa uzupełniłam je, podając mu dwie z nich. Wypił je od razu. Nie rozumiałam, czemu tak bardzo zależało mu na tym deszczu. Deprymowało mnie to.
- Mamy duży problem, Sheeiren - powiedział w końcu, przecierając twarz dłonią. - Choć zależy dla kogo - rzucił pod nosem, na co założyłam ręce na piersi. Ta sytuacja postarzała go o dobre kilka lat. To nie zwiastowało nic dobrego. Wstał już mniej chwiejnie niż wcześniej. Wyprostował się i spojrzał na mnie przez ramię. - Umieram, powinno być ci to na rękę.
Zmrużyłam oczy.
- Ostatnio też tak mówiłeś.
- Tym razem nie kłamię.
- Wtedy też nie kłamałeś, byłeś tego pewien. - Napięta cisza wisiała między nami, lecz wymagała tego, aby ją przerwać. Jednak żadne z nas nie chełpiło się, aby to zrobić.
- Więc teraz też jestem, tylko tym razem tego nie planowałem.
- Lubisz tak planować własną śmierć? - rzuciłam, nie chcąc odpuścić.
- Odpręża mnie to.
- Itachi, to nie jest śmieszne - warknęłam.
- Śmierć sama w sobie ma coś z komizmu.
Na jego twarz zaczęły powracać zdrowe kolory, jego tęczówki stawały nabierały życia z każdą mijającą sekundą.
I to wszystko dzięki wodzie?
- Musimy go jakoś przetransportować.
- Powiedz mi. - Nalegałam, choć nie powinnam. Był już wystarczająco zirytowany.
- Wszystko w swoim czasie, Sheeiren.
Nienawidziłam, gdy tak robił, gdy odsuwał mnie od problemu. Co chciał tym osiągnąć? Co miał w planach? Nigdy nie wiedziałam. Musiałam go słuchać i wierzyć we wszystko co powie. Jeśli ufa się komuś w walce, ufa mu się bezgranicznie, choćby nie wiem co. Tak po prostu było.
Ściągnął plecaki na ziemię i podszedł do mnie.
- Przeteleportujesz go tutaj. - Wskazał miejsce na mapie trzymanej w ręku. Ustawił ją tak, aby światło księżyca swobodnie na nią padało. - Mieszka tu mężczyzna imieniem Yeren. Powiesz, że cię przysłałem i podasz mu to. - Podał mi jakiś mały kamień. - Poczekasz tam z nim na mnie. Yeren ma w piwnicy specjalną celę ograniczającą chakrę, gdzie będziesz mogła go umieścić.
- A ty gdzie idziesz? - Zmarszczyłam brwi, nie mając najmniejszej ochoty przystać na ten plan.
- Muszę załatwić coś w Yare.
- Przecież przyniosłam to, co kazałeś - zaoponowałam, wyciągając kawałek metalu z kieszeni. Wykonałam ryt otwarcia, a mała karteczka wylądowała w jego dłoniach. Gdy tylko została przeczytana, strawił ją ogień. Nawet nie musiał używać do tego pieczęci.
- Jest coś jeszcze.
- Mogę iść.
- Nie możesz.
- Mogę.
- Nie kwestionuj moich rozkazów! - Drgnęłam, znów czując się jak zwykły podwładny. Jak nic niewarta jednostka, którą można zastąpić w każdej chwili. Musiałam w końcu zrozumieć, jak mało znaczyłam. Dlaczego jego los mnie w ogóle obchodził? Co takiego miał w sobie ten zabójca, że byłam gotowa oddać za niego życie? Nadal nie wiedziałam.
Zarzuciłam plecak na barki i złapałam Siona za rękę. Spojrzałam ostatni raz na Uchihę, którzy dzięki osłonie nocy stał się ledwo widzialny.
- Kiedy już przestałam cię nienawidzić, ty robisz wszystko, abym znów zaczęła. Nie wiem, czy tego chcesz, Itachi. - Spojrzałam w miejsce, gdzie powinna być jego twarz. I zniknęłam. Znowu miałam po części ochotę zrobić to na zawsze.

Jeśli dobrze obliczyłam współrzędne, powinnam właśnie stać przed domem wspólnika Uchihy. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając tylko kilka budynków, i to do tego w oddali. Podeszłam do drzwi dość starego, lekko podniszczonego domku. Zastukałam, zostawiając nieprzytomnego Siona kilka metrów za sobą.
Westchnęłam, chcąc zawracać, dochodząc do wniosku, że nie zastałam mężczyzny w mieszkaniu. Jednak właśnie wtedy dom stanął przede mną otworem.
- Czego? - Może określenie “stanął otworem” było zbyt mocne? Ciężkie drzwi lekko się uchyliły - na tyle, na ile pozwalał im łańcuch.
- Przysłał mnie Itachi Uchiha. - Starzec mruknął coś pod nosem, ale gdy tylko pokazałam mu kamień, otworzył drzwi.
- Chodźże - powiedział, pospieszając mnie  ręką.
- Mam pewien… balast. - Odsunęłam się pół kroku w bok, na co ten warknął.
- Dawoj go pryndko. - Znów machnął dłonią. Wysilając do granic mięśnie, zarzuciłam cięższego od siebie Siona na plecy i weszłam do środka. - Za mno. - Posłusznie ruszyłam za nim. Dom skąpany w ciemności średnio ułatwiał mi niesienie tych kiludziesięciu kilo, ale jakoś w końcu dotarliśmy do piwnicy. Mężczyzna otworzył małą celę, pozwalając mi umieścić tam napastnika. - Chono ino. - Zmarszczyłam brwi, lecz mimo tego znów poszłam jego śladem. - Jak na ciebie wołajo?
- Sheeiren - odparłam, na co ten skinął głową.
- Shiren, gdzie Uchiha-sama?
- Sheeiren - poprawiłam go, przewracając oczami. - W Yare. Przybędzie niedługo.
- Istna heca - rzucił pod nosem, zatrzymując się przed drzwiami w korytarzu.
- Jak daleko jest do Yare?
- Z pinć kilometrów - odparł mężczyzna i wyjął z kieszeni klucze.
- Skąd zna pan Itachiego? - spytałam. Spojrzałam na niego z pobłażliwością, gdy szukał odpowiedniego klucza. Starzec był niski, chyba bardzo pomarszczony. Jednak z racji, że prawie nic nie widziałam, określenie jego wyglądu graniczyło z cudem.
- Jutro. Tam je łazienka. - Wskazał gdzieś na prawo. - Myć i spać. Ino roz. - Popchnął mnie delikatnie do środka, gdy już otworzył pokój, szybko zamykając za mną drzwi.
Stanęłam, uważnie lustrując sypianię. Było to małe pomieszczenie. Zmieściło się tu tylko łóżko, biurko, jedna szafa i okno. Miało może z trzy na dwa metry. Przez szybę przebijało się księżycowe światło, rzucając poświatę na ciemną pościel. Chcąc zająć czymś myśli, zrzuciłam z siebie plecak, wyciągając z niego mały ręcznik, mydło, krótkie spodenki i koszulkę.
Cicho wyszłam z pokoju, zmierzając w stronę, gdzie powinna być ulokowana łazienka. Po wejściu do niej stwierdziła, że emanowała taką samą skromnością co reszta domu, więc nie myśląc zbyt długo, wzięłam szybki prysznic i zmieniłam ciuchy. Wróciłam do sypialni. Niespokojna ułożyłam się pod kołdrą, przodem do wejścia.
Wiedziałam, że nie usnę. Za bardzo się denerwowałam, za wiele złych scenariuszy podsuwał mi umysł. Nigdy wcześniej nie widziałam u Itachiego słabości, po czym on nagle gaśnie w oczach, będąc w pewnym momencie zależnym ode mnie.
Zszokował mnie wniosek, do którego właśnie doszłam.
Przecież mogłam go swobodnie zabić, mogłam… mogłam tak wiele, a nie zrobiłam nic. Myślałam tylko o tym, żeby go obronić. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby w jakikolwiek sposób go zranić, a co dopiero zabijać. Dziwiłam się samej sobie, nie poznawałam siebie.
Przez kolejne dwie godziny prawie zapomniałam jak się mruga. Małe pomieszczenie przytłaczało, miałam wrażenie, że ściany zaraz runą wprost na mnie. Doszło nawet do tego, że liczyłam sekundy. Doliczyłam trzy tysiące dziewięćset dziewięćdziesiątą dziewiątą. Potem odpuściłam.
Nie wiedziałam, dlaczego tak długo nie wracał, dlaczego tak bardzo chciałam, żeby wrócił. W końcu, gdy już myślałam, że eksploduję od nadmiaru rozsadzającej mnie frustracji drzwi otworzyły się. Kiedy rozpoznałam w progu jego sylwetkę, całe zbędne napięcie opuściło mój organizm.
Itachi wszedł do środka i oparł się plecami o drzwi. Powoli wyszłam spod kołdry i podeszłam do niego. Wbijał tępe spojrzenie w podłogę, nawet nie uniósł na mnie wzroku. Niezrażona brakiem jego reakcji objęłam go za szyję, przylegając do niego, upewniając się, że nic mu nie jest. Wreszcie poczułam, że byłam we właściwym miejscu, gdy jego dłonie zawędrowały na moją talię, przytrzymując mnie. Itachi westchnął i oparł czoło na moim ramieniu.
Trwaliśmy tak w ciszy, zakłócanej jedynie naszymi przeplatającymi się oddechami. Zamknęłam oczy, czerpiąc tą bliskość, tak trochę na zapas. Nie chciałam stracić go przez zbędny ruch, dlatego ostrożnie, z dystansem, delikatnie złożyłam pocałunek na jego szyi. Poruszył się nieznacznie, ale nie zaprotestował. Potraktowałam to jako zgodę, lecz ten mnie uprzedził. Uniósł lekko moją brodę, łącząc nasze usta. Przypomniał mi ten powód, dla którego wciąż trwałam u jego boku, dla którego nie potrafiłam go opuścić.
Odsunęłam się lekko, nabierając powietrza.
- Połóż się - powiedział cicho. Wyczułam w tym krótkim zdaniu znaczne zmęczenie. Nie miałam pojęcia, co robił w Yare. Nie myślałam o tym, że właśnie teraz w wiosce szalało nocne życie towarzyskie. Nie wiedziałam, czy był u którejś z dziwek, czy nie. Nie chciałam wiedzieć, bo jeśli moje koszmary znalazłyby spełnienie, bolałoby za bardzo. Za bardzo, żeby udźwignąć to samej.
Minął mnie i podszedł do plecaka. Wziął kilka rzeczy, po czym wyszedł. Weszłam do łóżka, kładąc się jak najbliżej ściany. Podekscytowana, a jednocześnie tak bardzo spokojna z powodu jego powrotu, czekałam. Nie minęło pięć minut, a ponownie zawitał w sypialni. Na jego biodrach luźno zwisały dresy. To jedyne, co miał na sobie. Nie lubił spać w podkoszulkach, drażniły go. Osobiście również wolałam, gdy ich nie nosił.
Odłożył zbędne rzeczy na biurko i podszedł do mnie. Uniósł pościel i położył się obok. Nie chcąc naruszyć jego granic po raz kolejny, nie drgnęłam. Dopiero, kiedy poczułam jego dłoń na biodrze, zwróciłam twarz przodem do niego. Bez słowa przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem.
Nie posiadałam się ze szczęścia. Nie potrafiłam opisać tego, jak wygląda raj. Miałam swój własny, dostałam jego część. Nikomu jej nie oddam.. Była moja, tylko moja. Bicie jego serca znów tuliło mnie do snu, a jednocześnie dotyk jego skóry znów budził do życia tę, ujawniającą się tylko w jego obecności, część mnie.
Zamknęłam oczy, odpływałam. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, że jestem w najbezpieczniejszym miejscu na świecie, gdzie zranić mnie mogła tylko jedna osoba, a robiła to nieustannie, lecz nie tak mocno, aby do końca mnie stłamsić. Walczyłam, i wygrałam.
Nie wiedziałam, czego dowiedział się w Yare. Nie wiedziałam co przede mną ukrywał, a przecież ukrywał cholernie wiele. Wierzyłam jednak, że pewnego dnia będę wiedziała o nim wszystko, że będę jedyną osobą do zobaczenia czegoś więcej, bo tam w środku było coś, czego nikt jeszcze nie odkrył. Czas wygrać kolejną bitwę, aby w końcu wygrać wojnę.
Przymknęłam powieki, czując delikatny pocałunek na swoim czole.
- Dziś… - Itachi odezwał się cicho, wplatając dłoń w moje włosy, które rozpuściłam po kąpieli. Westchnął, milknąc na chwilę. Dla mnie nie musiał już nic mówić. Gestami przekazał wszystko. Czasem słowa nie były potrzebne. Zwykła obecność rekompensowała ich brak. - Dziękuję.  


***

Siems!
Wracam po... pół roku. Pomimo tego, że minęło tak wiele czasu, i tak bardzo cieszę się z faktu, iż Kesshite zostało reaktywowane. Ta historia ma duży potencjał fabularny, co muszę sowicie wykorzystać, aby was nie rozczarować. Mam nadzieję, że prócz Hoshi, która namiętnie czekała na IV oraz Mayako - wsparcia w każdej dziedzinie, ktoś jeszcze zetknie się z Kessh. Całą winę biorę na siebie, zawaliłam. Jednak powracam i mam zamiar zrobić to z pompą! 
W między czasie powstał inny blog - Egzorcysta Wspomnień. Umiejętnie, bądź nie - to się okaże - połączyłam te historie. Przeplatają się ze sobą, wymieniają faktami. Ta mieszanina może być dla mnie przydatnym zabiegiem. Zobaczymy, czy podołam, bo zapowiada się całkiem skomplikowanie. 
Autorką nowego, wspaniałego szablonu jest Mayako. To taki mój... nowy start. Od zera, od nowa. Czas wrócić.
Bywajcie!

6 komentarzy:

  1. Ach, poczekałam z opierdoleniem Cię do publikacji. xD
    Zaczęłam kiedyś czytać, teraz odświeżyłam informacje i mogę tylko powiedzieć, żeś frajer, bo blog jest perełką, a Ty go porzuciłaś. :D
    Co do połączenia z Egzorcystą: ludzie, nie obawiajcie się. Przeczytajcie Egzorcyste, a zobaczycie jak to się zajebiście trzyma kupy. :D Już nie mogę się doczekać, co Shee nam zgotuje.

    Rozdział: PJJJERUŃSKO MI SIĘ PODOBAŁ.
    No serio, jak nie mogłam dalej scrollować to smutłam. Taaak, największą zagadką jest dla mnie nie Kaiva, a to, dlaczego Itachiemu tak zależy na wodzie od Sheeiren. xD
    Sion jak wspominałam, od razu skojarzył mi się z LOLem, więc śmiechłam opornie. xD Zabawa rytami również mnie bardzo kręci, masz w głowie tyle kombinacji, że ło mamo. :D No i to epickie zgranie z Egzorcystą, jakie już tutaj nastąpiło. :3 Ale nie będę spoilerować innym. :D

    WIĘĘĘĘCEEEEJJJJJJ CHCĘĘĘĘĘ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doceniam gest <3
      Nawet nie pamiętam, czemu przestałam pisać tę historię. Tak, tak. Jest mi wstyd xd Nie chcę przekombinować z tymi połączeniami, rozumiesz. Co za dużo to niezdrowo.

      Mi też się kojarzy z LOLem w sumie. Ryty jeszcze cię zaskoczą, bejb.
      Właśnie. Bez spoilerów, nie baw się we mnie ...

      Napiszę, to będzie więcej xD
      Trzym się B|

      Usuń
  2. Łoo matko... jak zobaczyłam ten rozdział to z radości pisk na cały dom.
    Potem patrzę "cztery lata później"... że co? Czy ja dobrze widzę? Ale ok, czytam dalej.
    Śmierć Usuia.Jak mogłaś! On był tak sympatyczny, że serio łączę się w bólu. I ten rozwój ItaShee, to było takie stonowane. Nie wiem za bardzo jakiego słowa użyć, ale podobało mi się.
    Połączenie z Egzorcystą wyszło, moim zdaniem, całkiem zgrabnie. Żadnych nachalnych nawiązań, gdybym nie przeczytała rozdziału egzorcysty nawet bym pewnie nie skojarzyła.
    Liczę, że nie będzie więcej takich przerażających, długaśnych przerw.
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że nawet nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, jak go zabijałam? xd
      Generalnie pierwotnie miał zginąć w ogniu. Cała ekipa miała zostać wciągnięta w pułapkę, lecz to Usuiego przyłapano osobiście. Itachi miał nie pozwolić Sheeiren go uratować i ona widziałaby, jak ten spaliłby się żywcem z winy Uchihy, gdy uniemożliwił jej przyjścia Karimie na ratunek. To byłby motyw, nie? Nienawiść full opcja.
      Nie będzie więcej takich przerażających, długaśnych przerw! Na 100%!
      Pozdrawiam i dziękuję :3

      Usuń
  3. Tak mocno mnie przytulisz? xD
    Pamiętaj. Dobre postaci są właśnie po to, aby je zabijać. Ci źli zawsze żyją dłużej, bo żerują na tych dobrych ;)

    Te "cztery lata później" mnie też zaskoczyły. Najpierw napisałam chyba trzy strony o tym, jak Sheeiren rozmawia z Zaku w Landanie, jednak wtedy poczyniłam ctrl+a->delete i tyle z tego zostało. Także spokojnie, dla mnie to też nowość.
    Staram się jak mogę, bejb xD
    Nie zrobię więcej takich przerw, OBIECUJĘ.
    No szablon jest totalnie mistrzowski i coś czuję, że zostanie tu już na zawsze.
    Dziękuję! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. NARESZCIE! <3

    Nie jestem w stanie policzyć ile razy w ciągu dnia od jakiegoś miesiąca zaglądałam tutaj i oczekując na wyświetlenie nie gasła nadzieją, że znajdę tu 4 rozdział!
    Bozinko, cóż za zmiana akcji.. Spotykamy się z nienawidzącą wszystko i wszystkich Sheeiren, która najchętniej zostawiłaby za sobą wszystko co ją dotychczas spotkało i zemściła się na każdym kto przyczynił się do jej cierpienia... i nagle cztery lata później okazuje się, że miłośc z nią wygrała!
    I to w jaki sposób!
    Kiedy czytałam ten rozdział, czułam się jakbym oglądała nieziemsko dobry film, w którym akcja toczy się z kilku perspektyw. Jak Ci się udało z taką łatwością wpleść w tę historię przygodę Sakury i Kakashiego? Nie wierzę. Prawdziwa sztuka.
    Niepokoi mnie jednak wyznanie Itachiego, twierdzącego, że umiera (?) Kłamałaś, prawda? Wcale nie chcesz go uśmiercić i będą z Sheeiren żyli długo i szczęśliwie?
    Cudowna historia, pełna dystansu, granic, przestrzeni.

    Szablon jest cudowny i duże - MEGA DUŻE - gratulacje dla jego autorki. Kawał dobrej roboty. Od razu przykuwa uwagę i zachęca.

    Życzę weny, nie tylko tu, ale i na Egzorcyście. <3
    Pozdrawiam cieplutko! ;)

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
Mayako