Aby nigdy nie być oskarżonym
„Co bardziej dokuczy, to rychlej nauczy.” ~ rosyjskie przysłowie
Cztery lata później
Z reguły próbowałam
jakoś realnie podchodzić do kwestii śmierci. Widząc na własne oczy tę siostry i
matki nie do końca wiedziałam, jak ją traktować. Shisui odszedł inaczej, lecz z
tym samym skutkiem - też całkowicie niespodziewanie i na zawsze. Choć i tak największy
talent w kwestii zaskakiwania miał Usui.
Rok po opuszczeniu
Dźwięku myślałam, że moja misja niedługo dobiegnie końca. Podróżowaliśmy od
wioski do wioski. Prawdę mówiąc, chciałam rzucić to wszystko w cholerę. Gin
miała wielkie zdolności, aby umiejętnie znikać nam sprzed oczu. Bawiła się z
nami w kotka i myszkę, co samo w sobie było dość zastanawiające. Wielokrotnie
padaliśmy ofiarami napaści, większych, bądź mniejszych ataków. Sądziliśmy, że
to Itachi, jako figurujący nukein w Księdze Bingo, stanowił ich cel.
Myliliśmy się
Bo wiecie. Śmierci można
się wywinąć. Można stanąć przed nią na równi i spojrzeć w oczy. Można ją opluć,
zwyzywać, wyśmiać. Igrać z nią, wygrać. Nadal żyć.
Ten dzień był mało
spektakularny. Tak naprawdę nic nie zapowiadało się coś tak ważnego. Pamiętam,
że wtedy całkowicie spontanicznie odskoczyłam, zakrywając Usuia własnym ciałem.
Poddałam się instynktowi, a przez głowę mi nawet nie przeszło, że oberwę
zatrutą strzałką w szyję.
Ryty były potężne.
Cholernie potężne. Przez ten rok razem z Usuiem rozszyfrowaliśmy większość
zapisków jego ojca, lecz nie miałam pojęcia, że znacząc mój kark jeszcze w
Dźwięku, zawarł ze mną pakt. Gdybym wiedziała, jakie niósł za sobą
konsekwencje, nigdy bym na to nie pozwoliła, bo oddanie za kogoś życia jest
bohaterskie, ale w codzienności ssie. Nie ma nic gorszego, niż świadomość
stąpania po ziemi zamiast kogoś.
Karima wiedział. Od
początku wiedział, że wypalając mi to znamię połączyliśmy się, aby w
ostateczności zamienić się miejscami w kolejce po wizytę. Swoją drogą gabinet
śmierci nie wyglądał tak strasznie. Było tylko zimno i ciemno. Co dalej? Nie
wiem. O to trzeba byłoby zapytać Usuia albo jego wyklętej, pieprzonej
bliźniaczki Gin.
Leżałam na starym łóżku
Shisuiego, lustrując znudzonym spojrzeniem sufit, mając wreszcie trochę czasu
dla siebie. Konoha od czasu, gdy pierwszy raz tu byłam uległa ogromnej zmianie.
Na przykład klan Uchiha prawie nie istniał.
Spojrzałam w okno, przez
które Shisui musiał wyglądać kiedyś tysiące razy. Miał naprawdę ładną
sypialnię. Nawet po tylu latach wypełniał sobą każdy kąt. Albo po prostu
chciałam tak myśleć, starając się odświeżać wciąż blaknące wspomnienia. Bałam
się, że Usui też zacznie znikać z mojej pamięci, co cholernie mnie
przerażało.Przecież nie zasłużył na zapomnienie.
Po śmierci miał swoje
dziesięć sekund i było to najgorsze dziesięć sekund mojego życia.
Nie pozwól Gin przejąć
władzy. Jesteś teraz Ostatnia. Przepraszam, że ci nie powiedzia…
I zniknął. Do dziś w stu
procentach nie wiedziałam, co chciał mi przekazać. Allayashi wciąż nieuchwytna
działała w ukryciu, przez co z Itachim nie mieliśmy punktu zaczepienia. Nadal
wszystko kręciło się wokół darowanego mi kakkei genkai klanu Karima, jednak to
byłoby na tyle w tej kwestii.
Uchiha, właśnie. Co mnie
przy nim trzymało?
Przygryzłam wargę,
wyśmiawszy w duchu z własną porażkę.
Mogłam odejść. Ostatnio
powiedział, że nie jestem mu już potrzebna, co zabolało jak diabli. Przez to
paradoks mojego życia był bardzo prozaiczny. Nienawidziłam Itachiego, gardziłam
nim, prawda. Nadal obwiniałam go o wszystko co złe, lecz kiedyś chciałam
zemsty, jego śmierci z własnej ręki. A teraz? A teraz pozostałam przy nim z
własnej woli.
Przed ostatnie cztery
lata nauczyłam się wiele - na przykład wstrętu do samej siebie, kiedy
kompletnie straciłam honor, zostając przy jego boku. O śmierci ojca zostałam
powiadomiona półtora roku po opuszczeniu Oto, choć faktycznie zmarł trzy dni po
moim wyjeździe. I kiedy już myślałam, że nie można upaść niżej, nadeszło
dzisiaj. Dzisiaj złowrogie, beznadziejne, bezwstydne, żałosne. Jak ja.
Figurowałam przy boku
Itachiego przez lata. Gdy liczba dni wskazywała na trzeci rok naszej wędrówki,
pewnej nocy tuż przed północą, powiedział mi, że widzę go po raz ostatni. Ze
spokojem oczekiwałam kolejnego ranka. Po prostu mu nie uwierzyłam, ale wtedy
nauczyłam się, że Itachi nigdy nie kłamie, a przynajmniej nigdy świadomie. Moje
wyczekiwanie rosło, aby kilkanaście godzin później, na własne oczy zobaczyć,
jak drugi, bliski mi Uchiha ginie z ręki swojego brata.
Znowu.
Chyba się wtedy
załamałam, nie pamiętam. Dopuszczenie do świadomości śmierci Itachiego
zdecydowanie nie zasłużyło na spełnienie. Widziałam ją, ale nie wystarczyło to,
abym w nią uwierzyła. Moja słaba wiara umocniła się jednak, gdy rzeczywiście
nie wrócił. Uwierzyłam. Byłam w amoku, jakiejś dziwnej agonii. Nic nie pamiętam
z tamtego okresu. Człowiek Akatsuki znalazł mnie przypadkiem, gdy w szale
miotałam się po świecie, tak naprawdę nie mając pojęcia, dokąd zmierzam.
Wiedziałam tylko, że szukałam Itachiego. Albo Shisuiego? Czasami obu. Może
zwariowałam? Świadomość, że zostałam kompletnie sama zawładnęła mną na tyle,
aby pozbawić zdrowych zmysłów. Noc w noc rozmyślałam o tym, jak mógł mnie zostawić,
jak śmiał mnie opuścić, z dnia na dzień zniknąć. Kolejny Uchiha, kolejny raz. A
miesiąc później, kiedy stanął przede mną, mimo powinności bycia de facto
martwym, i spojrzał tak, jak dzień przed tym, kiedy “zginął”, przestałam
walczyć. Z nim, ze sobą. Pozwoliłam sobie czuć jego dłonie na swojej talii,
jego usta na swoich ustach. Od tego momentu wszystko uległo zmianie, choć
myślałam, że nie mogło być gorzej.
Może wciąż trwałam przy
nim, bo też nie miał gdzie wrócić, bo też nikt na niego nie czekał. Po tym
miesiącu przeżytym w całkowitym odrealnieniu zrozumiałam sporo niejasności,
które wcześniej cholernie mnie nurtowały. Na przykład to, że nie wyobrażałam
sobie tego, iż znów mógłby odejść. Nie przygotowałam się na to. W tej kwestii
nic się nie zmieniło.
Byłam z nim w samym
środku IV Wielkiej Wojny, której miał nie przeżyć. Ramię w ramię walczyłam
niezliczoną ilość razy, a ludzie, których zabiłam wciąż nachodzą mnie w snach.
Pamiętam wszystkich. Czasem przychodzą też na jawie i krzyczą, a ja milczę. W
końcu każdy z nich miał swoje dziesięć sekund.
Ryty odcisnęły na mnie
swoje piętno. Wiem, że nie jestem już tą samą osobą, że jestem inna. Samo to,
że potrzebuję Uchihy przy sobie wystarczająco tego dowodzi. Lecz nie potrafię
na to nic poradzić, choć tak bardzo chcę.
- Hokage-sama prosi
panią na spotkanie. - Usłyszałam i podniosłam się do siadu.
- Oczywiście.
Poszłam za chłopakiem z
czarną kitką na czubku głowy i dziwnie znudzonym spojrzeniem. Mógł mieć tak ze
dwadzieścia lat, choć jego oczy wyglądały na starsze, bardziej doświadczone.
Może dlatego jego towarzystwo mi nie przeszkadzało.
Chodzenie po dzielnicy
Uchiha już nie wyzwalało we mnie tyle uczuć co kiedyś. Temat Shisuiego również.
Dorosłam, czy przestało mi zależeć? Tego też nie wiedziałam. Świat wciąż jawił
mi się jako ogromny, niezmierzony labirynt, który zastawiając na mnie rozmaite
pułapki tak plątał moją psychikę, że ledwo ledwo potrafiłam ją podołać. To
ciężkie, mając za wroga samą siebie.
Po Wojnie spędziłam w
Liściu dużo czasu. Rada Wioski pojmała Itachiego i przez dwa miesiące
przesłuchiwała go na różne sposoby. W tym czasie Dyara - jego siostra - została
przydzielona jako moja opiekunka. Z przeciwieństwem do mnie, ona przynajmniej
wykazywała jakiekolwiek chęci, bo ja nie zbyt kwapiłam się do współpracy.
Pobyt Uchihy w Konoha był ściśle tajny, a ja na ten czas otrzymałam nową
tożsamość, choć i tak nie mogłam nigdzie wychodzić. Spędziłam ten czas w
opustoszałej dzielnicy Uchiha. Przeszłam ją wzdłuż i wszerz, a zdjęcie
Shisuiego, które znalazłam przypadkiem w starym albumie, umieściłam w
medalionie, gdzie widniała już podobizna Riny.
Właśnie minęłam ogromną
bramę dzielnicy klanu, idąc wprost na spotkanie z hokage. Szłam ubrana w długi
płaszcz z kapturem, aby nikt mnie nie zidentyfikował. Na co dzień śmieszył mnie
postrach ludzi w reakcji na moją osobę. Czasami mnie rozpoznawano, kojarzono z
Uchihą. Nazywali mnie “sługą szatana”. Uważali Itachiego właśnie za diabła.
Kiedyś bardzo tego chciałam, imponowało mi to. Jednak na chwilę obecną, z biegiem
czasu stwierdziłam, że to trochę uwłaczające. Ciężkie w codzienności. Dlatego
wolałam się ukrywać. Tak wyglądało teraz całe moje życie - pełne ucieczki i
braku prywatności. Przywykłam do niego. Przywykłam do Itachiego, przywykłam do
nowej siebie.
Chyba.
Wprowadzono mnie do
podziemnych korytarzy i pozostawiono przed metalowymi drzwiami. Otworzyłam je,
czujnie lustrując otoczenie. Gdy szłam, ludzie na ulicy nie zwracali na mnie
szczególnej uwagi dzięki kamuflażowi. Tu jednak, od razu po wejściu do środka,
stałam się centrum zainteresowania kogoś bardzo ważnego.
- To nigdy nie wyjdzie
na jaw - powiedziała blondwłosa kobieta, gwałtownie milknąc na mój widok.
- Mam nadzieję. -
Itachi, w identycznym jak ja płaszczu, stał przed nią, nawet nie drgnąwszy,
kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Jarzeniówki, przywodzące mi na myśl te z Oto,
świeciły niebieskawym światłem, nadając jego skórze jeszcze bledszy kolor niż
zazwyczaj.
- Witam. - Dygnęłam
lekko, skłaniając głowę. Oczy kobiety powiększyły się lekko na ten gest, ale
szybko zatuszowała swoje zdziwienie.
- Witam - odparła wciąż
z dystansem. - Więc to ty jesteś tą dziewczyną, która kiedyś jako shinobi
Dźwięku szpiegowała Konohę? - spytała, choć nie wyczułam w jej tonie wrogości.
Raczej ciekawość.
- Tak.
- A potem u boku
Itachiego Uchihy walczyła na Wojnie i była przesłuchiwana po jego pojmaniu? -
Skinęłam głową. - Czyli wszystko wiesz. - Prawa dłoń Itachiego wykonała
minimalny ruch. To jedyny znak, który mógł go zdradzić i właśnie to zrobił.
Nie wiedziałam nic, na
tym polegał problem.
- Znaleźliście jakieś
informacje w sprawie Gin Allayashi? - Nazwisko tej dziewczyny nadal mnie
brzydziło. To kolejna osoba, której nienawidziłam, i która jednocześnie przez
cztery lata stanowiła mój, można by rzec, życiowy cel. Najwyraźniej hokage
również była nią zainteresowana.
- Wszystkie ślady
prowadzą do Wioski Deszczu.
- Tak, jak myślałam.
Mimo tak długiego czasu
trwania przy Itachim nadal nie znałam dokładnego powodu poszukiwań Gin, prócz
faktu jej pokrewieństwa z Usuim. Chyba nie było warto.
- Możesz po drodze
spotkać Kakashim i Sakurę.
- Sakurą?
- Haruno, z byłej
drużyny Sasuke. Szukają śladów w sprawie nowej organizacji, mają przy sobie
dokumenty. W naszych rejestrach figurują jako Kaiva.
Czułam się nie na
miejscu. Od mojego wejścia Itachi nawet na mnie nie spojrzał, a hokage straciła
mną zainteresowanie. Kiedyś doszukiwałabym sensu w tym, że władca wioski
przyjmował na terenie wioski znienawidzonego przez świat nukeina, który
dopuścił się ludobójstwa. Uchiha wybijając swój klan musiał czymś
usprawiedliwić tę masakrę., co wciąż było mi nieznane, choć tak często gościło
w moich myślach.
Mimo to nie drążyłam
tematu. Zdążyłam już zaakceptować, że Itachi nigdy nie popełniał błędów,
pomyłek. Nie mylił się w tym, co robił. Więc gdzie leżał haczyk?
W Konoha przebywaliśmy
incognito. Jedynie poszczególne osoby, jak na przykład posłaniec, który mnie tu
przyprowadził, znały naszą prawdziwą tożsamość. Trafiliśmy tutaj tajnymi
korytarzami i w ten sam sposób mieliśmy opuścić wioskę.
- Informuj mnie na
bieżąco.
- Ty mnie również,
Itachi.
Nie wiedziałam, jak
dokładnie funkcjonowały powiązania pozostałych przy życiu członków klanu
Uchiha. Dyara stacjonowała w Liściu, Itachi razem ze mną wałęsał się po świecie
w poszukiwaniu Gin, a Sasuke… a Sasuke kompletnie zniknął niecały rok temu, od
razu po zakończeniu Wojny.
Wizyta w Konoha była
szybka i przyjemna na tyle, ile może być przyjemne odkrywanie starych ran.
Nadal nie znalazłam wytłumaczenia, dlaczego Shisui poniósł śmierć z ręki
własnego krewnego, dlaczego jego ojciec spalił mi żywcem siostrę, ale
wiedziałam przynajmniej, że jeszcze żyję. Marna pociecha, zważając na to
wszystko, jednak na chwilę obecną chyba po prostu się wypaliłam. Zrezygnowałam
z przyszłości, z siebie. Pozostało mi tylko trwać.
Itachi nie lubił
rozmawiać. Przez dwa i pół dnia, kiedy podróżowaliśmy do Yare może ze dwa razy
burknął coś cicho, ale poza tym… nic. Cisza. Warto zaznaczyć, że te dwa razy
brzmiały: daj mi wody. Uczucia w jego wykonaniu nie istniały - w
przeciwieństwie do mnie. Nadal łaknęłam ich tak samo jak kiedyś, jednak tym
razem po prostu wiedziałam, że nie dane mi będzie to, czego pragnę. Tak już
funkcjonowali Uchiha. Mało dawali, w zamian zabierając wszystko - informacje
potwierdzone.
W ciągu ostatniego pół
roku Itachi stał się jeszcze bardziej chłodny, zamknięty i zdystansowany. Nie
wiem, czy to z powodu rozwoju naszej relacji, czy było coś jeszcze. Odnosiłam
wrażenie, że przestawał dawać sobie radę. Nie wiem, dlaczego dokładnie dałam mu
tak wielki kredyt zaufania, ale przez te cztery lata zdążyłam go poznać w
wystarczającym stopniu, aby stwierdzić, że ostatnio jego zdrowie przestało z
nim współpracować. Wypijał ogromne ilości płynów, a kiedy kończyły się jego
zapasy, przywoływałam deszcz, aby je uzupełnić. Próbowałam kilkukrotnie
poruszyć z nim ten temat, ale na próżno.
Przystanęliśmy na skraju
lasu. Nie zauważyłam tego z początku, biegnąc dalej. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że Itachi stał za mną oparty o drzewo, wnikliwie wypatrując,
majaczącej na horyzoncie, wioski przed nami.
- Czas na nas - rzucił,
szukając czegoś w kieszeni płaszcza. Czekałam na jego dalsze rozkazy, ale te
nie nadeszły. Zaszczyciła mnie natomiast jego celna uwaga. - Prawie w ogóle
przestałaś się odzywać - powiedział, na co uniosłam wzrok.
- Czerpię wzór z
najlepszych.
- Oby tak dalej -
odparł, a nad naszymi głowami przefrunął czarny kruk, szybko trzepocząc
skrzydłami. Poleciał w stronę Yare.
- Wszystko w porządku? -
spytałam, gdy zaczął kaszleć, spluwając gdzieś za siebie. Próbowałam dojrzeć w
tym miejscu śladów krwi, lecz ten zastawił mi sobą widok, więc tylko zacisnęłam
zęby, wbijając spojrzenie w ziemię.
- Nie twój interes.
- Mój - zaoponowałam,
choć nie powinnam. Nie chciałam, żeby się mnie pozbył, ale jednocześnie nie
mogłam być wiecznie nieświadoma.
- Od kiedy? - Nie miałam
gdzie iść, a samotne życie koczownika do mnie nie pasowało. Chciałam żyć jakąś
alternatywą, dążyć do celu. On pomagał mi to urzeczywistnić. Życie dla kogoś
zawsze przynosiło więcej profitów, niż marna egzystencja dla samej marnej
egzystencji.
- Wiesz od kiedy. -
Miałam ochotę założyć ręce na piersi w geście jakiegokolwiek buntu, ale zdałoby
się to na nic. Mogłam niepotrzebnie niepotrzebnie narazić swoje, spokojne w
miarę, stanowisko na szwank. .
- Zapomnij - powiedział
zimno, przecierając usta wierzchem dłoni.
Zabolało. Zabolało
bardzo.
- Który raz? Pierwszy?
Dwudziesty? Czy ostatni? - warknęłam, postępując krok do przodu, tym samym
wykrzesając z siebie na odrobinę odwagi. Ostatnio trochę ją zaniedbałam.
- Każdy popełnia błędy.
Zrobiłam krok w tył.
Znów zostałam potraktowana, i to tylko i wyłącznie z własnej winy. Mogłam
siedzieć cicho. Ale, z drugej strony, ile do cholery można się kajać?
- Pójdziesz do tej
wioski, do pubu “Czarny Hak”. Zapytasz, czy możesz kupić butelkę wody. Obserwuj
czujnie staruszka za ladą, jest specyficzny oraz jego pomocnika. Ma na imię
Urlir. Masz odebrać od niego małe, drewniane pudełko. Jest własnością Gin. -
Nawzajem patrzyliśmy sobie w oczy. Jego wargi wykonywały rozmyte ruchy, gdzieś
w tle. Skupiłam się na czarnych tęczówkach, tak samo nieugiętych, obojętnych,
jak zawsze. Nie był mi dłużny. - Kruki przyprowadzą cię do mnie. Ufam twoim
umiejętnościom, nie zmarnuj tego.
- Tak jest - rzuciłam,
choć wcale nie miałam na to ochoty.
- Jakiś problem?
- Skądże.
- Więc nie trać czasu.
Nie mamy go, Sheeiren.
Sposób w jaki wymawiał
moje imię zawsze potrafił mnie w pewien sposób rozjuszyć. W jego ustach było
takie bezpłciowe, nieistotne i płytkie, a jednak wyzwalało we mnie jakieś
dziwne emocje, którym nie potrafiłam się oprzeć. Dlaczego? Może dlatego, że
robił to cholernie rzadko.
Podeszłam do niego.
Wciąż tkwił nieruchomo oparty o pień, lecz jego oczy czujnie skanowały moją
sylwetkę. Mimo wszystko nieustannie był pewien, że nie jestem dla niego
zagrożeniem. Miał rację. Nie potrafiłabym go zabić; może poważnie uszkodzić,
ale to i tak za mało. To co umiałam to nadal za mało, żeby zabić Uchihę.
Stanęłam bardzo blisko.
Mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam jedynie stawić czoła nieuniknionym
konsekwencjom naruszania jego przestrzeni, czego z reguły nie lubił. Gdy on
naruszał moją, nigdy nie pytał się o zgodę. Wiedział, że od pewnego czasu
dostał ją wręcz dożywotnie. Za to ja zawsze musiałam wiedzieć, gdzie akurat
dziś postawił granice.
Podniosłam lekko głowę.
Był ode mnie o kilka centymetrów wyższy, więc patrzył na mnie z góry,
bezwstydnie nie spuszczając wzroku z moich oczu. Wyciągnęłam porządną naukę z
wcześniejszych błędów, dzięki czemu teraz umiałam już odpierać te ataki. Dzięki
rytom genjutsu przestało być dla mnie zabójcze. Za ich pomocą mogłam w każdej
chwili z niego uciec, i on dobrze o tym wiedział.
- Obudź się, Itachi. -
Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, ściskając w pięść koszulkę chłopaka.
Czułam ciepło jego ciała i znajome bicie serca, do którego przywykłam, słuchając
go przez ten ogrom czasu, kiedy dane było mi przy nim spać. Teraz… teraz byłam
od niego dalej, niż chciałabym być, ale przecież nie ja o tym decydowałam. -
Obudź się, bo długo oboje tak nie pociągniemy.
Kiedyś szukałabym na
jego twarzy uczuć, choćby trochę ludzkich.
Dobrze, że już
przestałam marzyć, tym lepiej dla mnie. Nie zważając na świadomość odrzucenia,
chciałam go pocałować, cholernie chciałam łudzić swoją naiwną podświadomość, że
może cząstka jego chciała tego co ja.
- Idź już - warknął, jakbym
naruszyła jego terytorium.
Cofnęłam się, ostatni
raz ścierając z jego wzrokiem.
- Idę, ale nie wiem, czy
wrócę. - Otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zdążyłam już zniknąć
w kłębie dymu, pojawiając się tuż za murami Yare w ślepej uliczce.
Wioska nie była mi obca.
Dobrze ją znałam, kiedy przyszliśmy tutaj pierwszy raz przed laty. Według
naszych informacji Gin przebywała w tej mieścinie, ale mimo tego nie
zlokalizowaliśmy jej. Wtedy nie znaleźliśmy nic satysfakcjonującego, ale dzięki
temu, tym razem dokładnie wiedziałam, gdzie szukać danego budynku, dzięki czemu
dotarcie do “Czarnego Haka” nie stanowiło dla mnie problemu.
Pamiętam, że za
pierwszym razem Yare trochę mnie przeraziło. Dotarliśmy tu z Itachim w nocy,
kiedy na ulicach roiło się od pijanych ludzi i dziwek, które serwowały
najrozmaitsze usługi. Przez moment bałam się, że Uchiha z nich skorzysta. Na
szczęście tego nie zrobił. Tak czy siak, na chwilę obecną otaczała mnie pustka,
bo ekskluzywne hotele, bary, puby i restauracje były jeszcze pozamykane. W Yare
życie zaczynało się po dwudziestej. Ta wioska utrzymywała się dzięki
prostytucji i znana była tak naprawdę tylko z tej mało szlachetnej profesji.
To, że przynosiła spore dochody to totalnie inna sprawa.
Teraz szłam prawie
pustymi ulicami, jak najmniej zwracając na siebie uwagę. Suchy wzrok Itachiego
zasiadł na krańcu mojego umysłu i wcale nie chciał się stamtąd wynieść.
Przypominał mi o własnej porażce, pozwalając bez problemowo pogrążać we własnym
piekle. Chyba był moją karą. Nie do końca wiem za co, ale to chyba jedyna
opcja, bo czym innym? Bo szczęściem na pewno nie.
Kaptur na mojej głowie
nie przykuwał uwagi przechodniów. W większości byli to starsi ludzie, którzy
najnormalniej w świecie robili codzienne zakupy. Yare o tej godzinie było
zwykłą mieściną, nie mającą w sobie nic specjalnego. Mijając sklepowe banery
pokonywałam kolejne metry, dopóki “Czarny Hak” nie znalazł się tuż za rogiem.
Układałam sobie w głowie możliwe scenariusze tajemniczego spotkania.
Wiedziałam, że trzeba załatwić to szybko i cicho, tak, aby nikt prócz mnie nie
zorientował się, po co tak naprawdę tu przyszłam.
Pewna swojego planu
działania właśnie miałam skręcić, lecz ktoś mnie potrącił.
- Goń ją, Urlirze!
Spojrzałam na
ciemnowłosą dziewczyną uciekającą w przeciwnym niż ja kierunku. Imię “Urlir” echem
wybrzmiało w mojej głowie, natychmiast zmuszając do biegu. Tak przecież miało
brzmieć imię pomocnika starca. Niespodziewanie przejęło mnie osobliwe
wrażenie, że cel mojej misji leżał w rękach owej uciekinierki.
Bez zastanowienia
rzuciłam się za nią sprintem. Z jakiegoś dziwnego powodu ów Urlir podążył w
kompletnie inną stronę. Nie zważając na to parłam za dziewczyną. Dobiegła do
jednego z hoteli, znikając w środku. Przystanęłam w cieniu, spoglądając na
drzwi wejściowe. Powinnam zawrócić i skontrolować pub, jednak mamiło mnie
przeczucie, że przedmiot, po który miałam tu przybyć, znajdował się teraz w jej
rękach. Tylko dlatego wskoczyłam na dach przeciwległego budynku i sterczałam
tam, wypatrując jej w oknie.
Przykucnęłam za budką
telekomunikacyjną, obserwując budynek. Wiedziałam, że ten hotel nie miał tylego
wyjścia, więc gorliwie czekałam, aż wypatrzę ją za którąś z szyb. Po kilku
długich minutach w końcu mi się to udało. Zmrużyłam powieki, chcąc jak
najdokładniej zarejestrować jej profil. W szybie mignęły ciemne włosy, więc od
razu odrzuciłam opcję pod kryptonimem: Allayashi. Chociaż tyle.
Moją uwagę odciągnęła
jednak inna postać. Jakiś mężczyzna stał za, identyczną jak ja, budką, tyle że
na dachu owego hotelu. Schowałam się jeszcze bardziej, lecz szybko spięłam, gdy
bezdźwięcznie zeskoczył na balkon pokoju dziewczyny. Był całkiem wysoki, a jego
umięśnioną sylwetkę podkreślał czarny uniform. Ciemne, krótkie włosy lekko
błyszczały w świetle słońca, nawet wtedy, gdy włamywał się do sypialni.
Szybko skupiłam czakrę
we wskazującym palcu prawej ręki i na lewej narysowałam znak Keikai. Uwolniłam
wystarczającą ilość energii, aby wiedzieć, że intruz właśnie za pomocą genjutsu
kradł to cholerne pudełeczko. Wstałam i z rozbiegu przeskoczyłam na
przeciwległy dach, kląc w myślach. Itachi na mnie liczył, nie mogłam tego
spieprzyć.
Wylądowałam gładko,
wypalając na ręce kolejny znak - Torappu. Stanęłam kilka metrów od krawędzi i
rozłożyłam lekko dłonie. Upuściłam trochę swojej energii, rozpraszając ją
dookoła, czekając na zakłócenie ze strony wroga. Wzięłam głęboki oddech, i gdy
tylko poczułam delikatny uszczerbek na osłonie rytu, zacisnęłam pięści.
- Co jest? - Usłyszałam
syk i otworzyłam oczy. Zamknęłam je wcześniej, chcąc skupić myśli. Teraz jednak
doskonale widziałam mężczyznę w uniformie, jak i pudełko w jego ręce.
- Nic, co powinno cię
interesować - odpowiedziałam, podchodząc do niego. Moja wcześniej wypuszczona
chakra stworzyła przestrzeń, która na moje zawołanie unieruchamiała
przeciwnika. Stopy agresora nie dotykały ziemi, wisiał w powietrzu. Z reguły w
moich ofiarach budziło to ogromny przestrach. On jednak nie wydawał się być
jakoś szczególnie przestraszony, prędzej zły.
- Kim jesteś? - spytał,
a ja przypomniałam sobie, że nie miałam czasu na pogadankę, choćby przyjemną.
Zaraz ktoś przypadkowy wyjrzy przez okno i jeśli zobaczy lewitującego
człowieka, raczej nie skinie głową i nie odejdzie, uważając, że to normalne.
- A ty? - Podeszłam do
mężczyzny, gładko wyjmując pudełko z jego dłoni, naginając lekko przestrzeń
tak, aby móc ją otworzyć. - Chciałabym wiedzieć, kogo okradam.
- Współpracujesz z Gin,
prawda? - warknął, na co uśmiechnęłam się lekko, lecz wciąż cynicznie.
- Tak nisko mnie cenisz?
- Odwróciłam się instynktownie. Miałam wrażenie, że ktoś za mną stał.
- Każdy, kto ma ten znak
powinien być martwy. - Zmarszczyłam brwi, dopiero po chwili dochodząc do
wniosku, że mówił o znamieniu, które na karku został mi po sobie Usui.
Chłopak był bardzo
rozjuszony, choć z wściekłością było mu do twarzy. To typ, który musiał czuć
przewagę nad przeciwnikiem, bo jeśli choć odrobinę jego pewność zachwieje się,
cała reszta momentalnie runie. A on był już blisko. Chyba chciałam zobaczyć ten
jego upadek. Te ze znacznej wysokości są jeszcze zabawniejsze niż te normalne.
- Więc kto życzy mi
śmierci? - mruknęłam, obracając w palcach małe, drewniane pudełko.
- Nie zasługujesz na to,
żeby znać imię swojego oprawcy. To jutsu nie może trwać wiecznie, to kwestia
czasu, aż cię dopadnę. - Wręcz wypluł te słowa. Im bardziej był zły, tym więcej
frajdy mi sprawiał. Ludzie rzucający groźby na wiatr byli nikim.
- Grozisz czy
obiecujesz? - No dobra, nie miałam czasu. Jeśli zaraz nie zasilę Torappu, ryt
rzeczywiście przestanie działać.
- Sion.
- Co, Sion? - Spojrzałam
na niego przez ramię, chcąc już odchodzić.
- Mam na imię Sion. -
Czułam, jak rozsadza go bezsilność i w sumie, to trochę mu współczułam. Sama
jej nienawidzę.
Ostatni raz przelotnie
zawiesiłam na nim wzrok. Wyglądał na człowieka, który znalazł się tu przez
przypadek, jakby był stworzony do czegoś większego niż kradzież. Potrząsnęłam
jednak głową, stając na krawędzi.
- Miło było poznać,
Sion. - I zeskoczyłam do tyłu. Wylądowałam na balkonie dziewczyny. Przez okno
zobaczyłam, że ówczesna właścicielka pudełka śpi. Dzięki temu kreski Opun
zostały wypalone na mojej lewej ręce, aby otworzyć, zamknięte przez intruza,
drzwi. Przyłożyłam dłoń do zamka. Poczułam, jak część mojego umysłu wędruje w
jego środek. Widziałam wszystkie zapadki, szybko przesuwając je dzięki chakrze
tak, aby poddały mi się bez większego trudu.
Drzwi ustąpiły, weszłam
do środka.
W pokoju na łóżku leżało
dwoje ludzi - wspomniana dziewczyna i chyba jej chłopak, bo spali wtuleni w
siebie, na czym szybko skorzystałam. Nie tracąc cennych sekund otworzyłam
pudełeczko, chowając je w zapinaną kieszeń. Moją uwagę zwróciły akta leżące na
biurku. Zobaczyłam tylko napis Kaiva i wystarczyło mi to, aby natychmiast
chcieć je podwędzić. Orientując się jednak, że miałam nie zostawiać po sobie
żadnych śladów, nakreśliłam na ręce Memori i założyłam rękawiczkę na prawą
dłoń. Szybko przewertowałam akta. Moja chakra w tym czasie zarejestrowała
wszystkie dane, przez co tym bardziej musiałam się spieszyć.
Wyszłam na balkon i
zamknęłam za sobą drzwi, dokładnie tak samo, jak je otworzyłam. Instynktownie
uniosłam głowę, widząc na krawędzi dachu Siona, który na mój widok bez
zastanowienia zeskoczył. Spadłby prosto na mnie, gdybym nie zdążyła użyć jutsu
teleportacji.
Upadłam na trawę, na
polanie niedaleko Yare. Rozejrzałam się dookoła, wypatrując znajomych kruków.
Nahel siedział na drzewie kilka metrów ode mnie. Wstałam, a on poderwał się do
lotu. Skupiając chakrę, aby utrzymać ją w obecnej formie, ruszyłam biegiem za
ptakiem. Dopiero po kilku minutach rozpoznałam miejsce, w którym opuściłam
Itachiego.
Usłyszałam krakanie
Nahela, co od razu wywołało we mnie niepokój. Odzywał się tylko w wypadku
niebezpieczeństwa. Rozejrzałam się wokół siebie. Przeszłam kilka kroków i
poczułam, jakby ktoś dał mi obuchem w tył głowy.
- Itachi? - Czym prędzej
upadłam na kolana, widząc go siedzącego pod drzewem z zamkniętymi oczami.
Uchiha Itachi nigdy nie
spał, dopóki nie był pewien, że wróciłam.
Uchiha Itachi nigdy nie
spał w dzień.
- Itachi, obudź się. -
Potrząsnęłam jego ramieniem.
Przeraził mnie strach,
który opanował całe moje ciało. Zrobił to momentalnie, bez uprzedzenia. Nie
wiedziałam, co robić. Wyczułam puls na jego szyi i tylko to mnie uspokoiło,
jednak niewystarczająco. Zacisnęłam zęby, nie mając pojęcia, jak mu pomóc.
Uniosłam jego brodę,
lekko uderzając w policzki. Jego powieki mrugnęły delikatnie, ale nadal nie
otworzył oczu.
- Itachi, proszę -
powiedziałam cicho, przytrzymując głowę chłopaka w pionie. - Co się stało?
Itachi, do cholery! - krzyknęłam z bezsilności, a jego tęczówki jak na
zawołanie ujrzały światło dzienne. Były jednak tak wyblakłe i emanowały tak
wielkim bólem, że nie wiedziałam, co było gorsze.
- Wody - szepnął
chrapliwie, starając się skupić wzrok na mojej twarzy. Wstałam szybko,
dopadając plecaka. - Twojej - powiedział głośniej, choć od razu skrzywił usta w
grymasie. Byłam skołowana, przestraszona.
Uchiha Itachi był
niezależny.
Uchiha Itachi o nic mnie
nigdy nie prosił.
Przezwyciężając lęk,
szybko stworzyłam małą chmurkę, z której momentalnie zaczęły kapać krople
deszczu. Złożyłam dłonie i napełniłam je. Itachi pochylił tułów i wypił
wszystko.
- Jeszcze.
Posłusznie powtórzyłam
czynność, on również. Jego oddech powrócił do normy, gdy oparł głowę o konar
drzewa. Zamknął oczy. Czekałam aż powie choćby cokolwiek, zrobi, ale… usnął.
Znowu. Tym razem jednak jego klatka piersiowa unosiła się swobodniej, jakby bez
zbędnego wysiłku.
Nie miałam pojęcia,
czego właśnie byłam świadkiem. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z czymś takim
i bardzo mnie przerażało to, co mogłoby z zaistniałej sytuacji wyniknąć.
Przyniosłam plecaki tak blisko, żebym miała je w zasięgu ręki. Wyciągnęłam
drugi płaszcz, kładąc go koło chłopaka. Usiadłam na nim i westchnęłam. Nie było
mowy, żeby gdziekolwiek go teraz przenosić. Musieliśmy tu zostać, czy tego
chcieliśmy, czy nie.
Wyciągnęłam z bagaży
wolne kartki papieru i długopis. Od razu zaczęłam spisywać zapisane przez
chakrę sekwencje, odwzorowując akta. Itachi wciąż spał. Nahel stał na straży,
więc względnie spokojnie przepisywałam wszystko, co zarejestrowało Memori. Gdy
skończyłam słońce znajdowało się już zdecydowanie niżej niż wtedy, kiedy
zaczynałam. Byłam strasznie niespokojna. Sporo kreśliłam. Przez rozproszenie
zmęczenie dopadło mnie bardziej niż powinno.
Ukradziony przedmiot,
który wciąż bezpiecznie spoczywał w mojej kieszeni, właśnie przypomniał mi o
swoim istnieniu. Zaciekawiona wyciągnęłam pudełko. W środku zobaczyłam małą,
metalową kulkę. Gdy tylko położyłam ją na dłoni, wyczułam, że była
zabezpieczona rytem. Wykonałam odpowiedni znak. Wzdrygnęłam się, gdy wyleciała
z niej mała karteczka.
Co tak słabo?
Ginebra
Miałam ochotę
zutylizować ten kawałek papieru w najszybszy, możliwy sposób. Dzięki ciężko
wypracowanemu, ogromnemu opanowaniu, włożyłam ją z powrotem do środka i z
powrotem schowałam w kieszeni.
Temperatura wyraźnie
spadła. Zimne ochłapy wiatru, które przedostały się przez barierę drzew
mierzwiły mi włosy. Memori zużywało bardzo dużo chakry. Miałam ogrom rzeczy do
przepisania, przez co naprawdę czułam ubytki we własnych zasobach. Czułam, jak
powoli zasypiam.
Koc leniwie spoglądał na
mnie, lekko wystając z plecaka. Bez zastanowienia sięgnęłam po niego.
Itachi, mimo snu, wciąż trwał w tej samej pozycji. Powoli nadchodził wieczór,
więc i przewidziany czas na owy sen, co Uchiha zdążył już obalić. Wstałam i
ułożyłam go tak, aby siedział na kocu, jak i był nim jeszcze okryty. Dopiero
wtedy usiadłam z powrotem na pelerynie, obejmując się ramionami. Nie miałam
przy sobie żadnych ciepłych ciuchów. Z Konohy zabrałam jedynie ten koc, którego
jak widać spożytkować nie mogłam. Martwiłam się jednak o Itachiego aż tak
bardzo, żeby mu go oddać. Dzisiejsze, nowe doświadczenie naprawdę nienależało
do moich ulubionych.
Słuchając cichych
odgłosów lasu usnęłam, upewniwszy się wcześniej jeszcze raz, czy Nahel aby na
pewno nas pilnował.
Obudziłam się nagle.
Czułam ciężar na swoich nogach. Itachi przez sen ułożył głowę na moich udach,
szczelniej opatulając ramiona kocem. Dotarło do mnie, że obudziłam się z zimna.
Dygotałam jak liść na wietrze, a moje zęby wystukiwały jakiś dobry rytm. I do
tego poskakać, i po tańczyć. Taki był szybki.
Mimo tego przedwczesna
pobudka wcale mnie nie rozczarowała. To księżyc wciąż górował na niebie, ale
dla mnie szczęśliwie o tyle, że widziałam twarz Uchihy skąpaną w jego świetle.
Każdy doskonały zarys szczęki miał chyba we krwi. Samą doskonałość miał we
krwi. Z przeciwieństwem do mnie. Po zmianach Orochimaru w moim organizmie już
niczego nie byłam pewna.
Uniosłam dłoń, kładąc ją
na jego włosach. Tak cholernie dawno tego nie robiłam i tak cholernie za tym
tęskniłam, że miałam nadzieję, iż się nie obudzi, aż znów zabiorę go dla siebie
tyle, aby wystarczyło mi do kolejnego razu. W każdym razie nie życzyłam mu tego
dziwnego stanu ponownie. Chciałam tylko, żeby był blisko. żebym tylko nie była
sama.
Nie wiedziałam, czy dużo
wymagam. Bo może i tak właśnie się zachowywałam, przez co non stop mnie od
siebie odsuwał. Musiałam przyznać, że byłam w nim totalnie niepoprawnie
zakochana i wciąż nie określiłam, czy bardziej boli mnie ten fakt, czy jego
świadomość.
Powoli głaskałam jego
włosy, które mimo, że silne i piękne, to w dotyku były bardzo delikatne.
Dokładnie tak samo, jak ich właściciel, choć on sam tak bardzo temu zaprzeczał.
Uchiha zakorzenili się
we mnie tak bardzo, że byli moim początkiem i końcem, a ja wciąż nie
zdecydowałam, czy chcę nowego początku, czy szybkiego końca. Wahałam się między
tymi opcjami, żyjąc, jak żyję dotychczas. Czyli nijak.
Wzdrygnęłam się, słysząc
zbędny odgłos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Drgnęłam, dyskretnie rozglądając
dookoła. Spojrzałam na gałąź, gdzie powinien siedzieć Nahel, lecz napotkałam
tam pustkę. Przeklęłam pod nosem, natychmiast wysyłając ultradźwięki w tamtą
stronę. Coś się do nas zbliżało. Wzięłam głęboki wdech, wypalając na lewej ręce
znak Fukashi. Stopą dotknęłam plecaków, Itachiego trzymałam za ramię, dzięki
czemu zawłądnęła nami niewidzialność. Próbowałam uspokoić oddech. Szybko jednak
wstałam, pilnując, aby jakaś część mojego ciała dotykała chłopaka. Oparł czoło
o moje kolano, nie przerywając kontaktu. Wzięłam plecaki, i wspinając się na
palce, położyłam je oraz przymocowałam do najbliższej, całkiem grubej gałęzi,
pamiętając, aby z każdego luźno zwisał pasek, żebym mogła utrzymać na nich ryt.
Usłyszałam kroki.
Wykonałam znak Torappu i
podniosłam Uchihę do pionu. Był całkowicie bezwładny, nie kontaktował,
przysparzając mi kłopotów. Przytrzymałam go i zacisnęłam pięści. Technika
trzymała go w pionie. Jedynie jego głowa pozostała chwilowo w jego władaniu.
Przylgnęłam do niego ciałem, mając ją opartą na swoim barku. W lewej dłoni
trzymałam dwa paski, prawą opierałam się o drzewo za głową Itachiego. Czułam
jego ciepły oddech na swojej skórze, rozpraszał mnie. Musiałam to zignorować,
zająć się przecież ważniejszymi sprawami.
Poczułam ruch Uchihy i
przewróciłam oczami.
Teraz, Itachi? Naprawdę?
- Nic nie mów - syknęłam
cicho. Uniósł głowę, patrząc prosto w moje oczy. Jego spojrzenie wyrażało
zdezorientowanie. Pierwszy raz w życiu dane było mi to widzieć. Nigdy nie
wierzyłam, że dożyję dnia, kiedy zobaczę niepewność w oczach któregokolwiek
Uchihy. Tym bardziej Itachiego.
W końcu westchnął i
rzucił mi pytające spojrzenie.
- Strata jeden na dwa -
szepnęłam ponownie, a on zacisnął zęby. Był to jeden z ustalonych przed laty
znaków, abyśmy mogli swobodnie komunikować się podczas walki. Jak teraz. - Ani
słowa. - Odezwałam się po raz ostatni. I kiedy myślałam, że wyjdziemy z tego
bez szwanku, Itachi trącił mnie nosem. Uniosłam brew, ale patrzył na coś za
mną.
Przeklęłam bezgłośnie.
Zostawiłam koc. Już nie miałam jak go ukryć. Spierdoliłam na całej linii.
Przygryzłam wargę,
widząc wroga. Tym razem miałam okazję spojrzeń na niego z innej perspektywy.
Wysoki wzrost świetnie współgrał z ciężko wypracowaną sylwetką. Ciemnobrązowe
włosy zdecydowanie kontrastowały z jasnymi oczami, które czujnie lustrowały
otoczenie.
Szukały nas.
Sion, z którym miałam
przyjemność walczyć kilka godzin wcześniej znów przypomniał mi o swojej
obecności. Widziałam, jak podchodzi do drzewa obok, gdzie leżał koc, który
wcześniej odrzuciłam, kiedy podnosiłam Itachiego. Mężczyzna podszedł do niego,
biorąc go w dłonie.
Spojrzał prosto na nas,
mimo że tak naprawdę nie mógł nas dojrzeć.
Wiedziałam, że Uchiha
nie był w stanie walczyć. Coś wyraźnie na nim ciążyło, i choć jeszcze nie
znałam dokładnej przyczyny, nie mogłam narażać go na żadne ryzyko. Tę bitwę
musiałam wygrać sama.
Przylgnęłam do niego
maksymalnie, aby móc z jak największą siłą odepchnąć się od drzewa. Czułam
bicie jego serca, on mojego. Teraz byłam już spokojna, nie zdenerwowana. Nie
przejmował mnie strach. Itachi był obok, przytomny. Mogłam walczyć. Wiedziałam,
że wygram.
- Zaufaj mi - szepnęłam
prosto do jego ucha i odskoczyłam do tyłu, neutralizując wszystkie jutsu.
Itachi upadł na ziemię,
dzięki czemu skorzystałam z elementu zaskoczenia. Sion o ułamek sekundy za
późno zareagował na moje kopnięcie, które wymierzyłam prosto w jego brzuch. W
powietrzu wykonałam znak Atto, kierując dźwięki o ogromnej częstotoliwości
wprost na mężczyznę. Ten od razu złapał się za głowę, lecz mimo tego z jego
ramienia wystrzelił metalowy pręt. Podskoczyłam, stając na nim. Dezaktywowałam
technikę, kumulując chakrę na kolejną.
- Arashi no jutsu! - Nad
głową Siona stworzyłam burzową chmurę, która zalała go go ciężką ścianą
wody. Ten jednak stworzył nad sobą tarczę ze stali, neutralizując siłę żywiołu.
Natychmiast ponownie wykonałam Fukashi, znikając z oczu napastnika.
Wróg stanął w miejscu,
dzięki czemu bez problemu podcięłam go, przez co ten z głośnym hukiem uderzył o
podłoże. Sięgnęłam po kunai z jego kabury i właśnie chciałam zadać mu
śmiertelny cios, kiedy powstrzymał mnie krzyk Itachiego.
- Stój!
W ostatnim momencie
powstrzymałam ruch ręki, mający rozcharatać mężczyźnie gardło. Spojrzałam na
Uchihę, który z wysiłkiem podpierając się lewą ręką o ziemię, złożył pieczęć
prawą, przykładając dłoń do ust. W jego oczach błyszczał sharingan.
Sion wpadł w genjutsu.
- Pozostań niewidzialna.
- Długo nie wytrzymam -
zaoponowałam.
- Wytrzymaj ile możesz -
powiedział z trudem. Widziałam, jak walczył z samym sobą o każdą kolejną
sekundę techniki, na co zagryzłam dolną wargę. Nie mogłam znieść tego widoku.
Nie, kiedy mogłam temu zaradzić.
- Pozwól mi przejąć
iluzję - odparłam, nadal czujnie stojąc przy Sionie.
- Cisza. - Trwałam w tej
pozycji jeszcze jakieś dziesięć sekund, dopóki znów się nie odezwał. -
Unieruchom go i ogłusz. - Po raz kolejny wypaliłam na lewym przedramieniu
znamię Torappu i otworzyłam dłonie, rozpraszając chakrę. - Teraz. - Od razu
zacisnęłam pięści. Mężczyzna nie miał nawet ułamka sekundy, aby się ruszyć, tym
bardziej, kiedy uderzyłam go w tył głowy.
Upadł twarzą na trawę, a
ja jeszcze raz rozesłałam po okolicy ultradźwięki, upewniając się, że
zostaliśmy już sami. Dopiero wtedy odetchnęłam, lecz mimowolnie spojrzałam na
Itachiego, który wciąż opierał ręce o kolana, głośno dysząc.
- Powiedz mi, co się dzieje.
- Podeszłam do niego, kucając na przeciwko.
- Wody.
Bez zastanowienia
wykonałam jego polecenie, tworząc małą chmurkę, dzięki której moje złożone
dłonie szybko napełniłam deszczem. Wysunęłam je w jego stronę. Pojedyncze
krople, które uwolniły się z mojego uścisku skapnęły na koszulkę chłopaka, lecz
ten zignorował ten fakt. Poczułam, jak jego usta dotykają moich palców.
Wstrzymałam oddech, kiedy patrzył prosto w moje oczy, wciąż pijąc. Wyglądał
wręcz poddańczo, bezbronnie. Jak nie on. Nie mogłam oderwać od niego wzroku,
tak bardzo było to niezwykłe.
Gdy skończył oparł głowę
o drzewo.
- Co jest? - spytałam
cicho, słabo widząc go w cieniu, w którym obecnie siedział. Jedynie jego
czerwone tęczówki lśniły w ciemności. Zawsze kojarzyły mi się ze śmiercią,
zapowiadały ją, uprzedzały. Prędzej, czy później. Zawsze.
- To nie jest rozmowa na
teraz - odparł, próbując wstać.
- Daleko nie zajdziesz,
a do Yare nie wrócimy - naciskałam, nie mogąc znieść tej niewiedzy. Rozsadzała
mnie od środka w duecie z bezsilnością.
- Daj mi więcej wody.
Szybko zdjęłam plecaki i
wyciągnęłam puste butelki. Bez słowa uzupełniłam je, podając mu dwie z nich.
Wypił je od razu. Nie rozumiałam, czemu tak bardzo zależało mu na tym deszczu.
Deprymowało mnie to.
- Mamy duży problem, Sheeiren
- powiedział w końcu, przecierając twarz dłonią. - Choć zależy dla kogo -
rzucił pod nosem, na co założyłam ręce na piersi. Ta sytuacja postarzała go o dobre kilka
lat. To nie zwiastowało nic dobrego. Wstał już mniej chwiejnie niż wcześniej.
Wyprostował się i spojrzał na mnie przez ramię. - Umieram, powinno być ci to na
rękę.
Zmrużyłam oczy.
- Ostatnio też tak
mówiłeś.
- Tym razem nie kłamię.
- Wtedy też nie
kłamałeś, byłeś tego pewien. - Napięta cisza wisiała między nami, lecz wymagała
tego, aby ją przerwać. Jednak żadne z nas nie chełpiło się, aby to zrobić.
- Więc teraz też jestem,
tylko tym razem tego nie planowałem.
- Lubisz tak planować
własną śmierć? - rzuciłam, nie chcąc odpuścić.
- Odpręża mnie to.
- Itachi, to nie jest
śmieszne - warknęłam.
- Śmierć sama w sobie ma
coś z komizmu.
Na jego twarz zaczęły
powracać zdrowe kolory, jego tęczówki stawały nabierały życia z każdą mijającą
sekundą.
I to wszystko dzięki
wodzie?
- Musimy go jakoś
przetransportować.
- Powiedz mi. -
Nalegałam, choć nie powinnam. Był już wystarczająco zirytowany.
- Wszystko w swoim
czasie, Sheeiren.
Nienawidziłam, gdy tak
robił, gdy odsuwał mnie od problemu. Co chciał tym osiągnąć? Co miał w planach?
Nigdy nie wiedziałam. Musiałam go słuchać i wierzyć we wszystko co powie. Jeśli
ufa się komuś w walce, ufa mu się bezgranicznie, choćby nie wiem co. Tak po
prostu było.
Ściągnął plecaki na
ziemię i podszedł do mnie.
- Przeteleportujesz go
tutaj. - Wskazał miejsce na mapie trzymanej w ręku. Ustawił ją tak, aby światło
księżyca swobodnie na nią padało. - Mieszka tu mężczyzna imieniem Yeren.
Powiesz, że cię przysłałem i podasz mu to. - Podał mi jakiś mały kamień. -
Poczekasz tam z nim na mnie. Yeren ma w piwnicy specjalną celę ograniczającą chakrę,
gdzie będziesz mogła go umieścić.
- A ty gdzie idziesz? -
Zmarszczyłam brwi, nie mając najmniejszej ochoty przystać na ten plan.
- Muszę załatwić coś w
Yare.
- Przecież przyniosłam
to, co kazałeś - zaoponowałam, wyciągając kawałek metalu z kieszeni. Wykonałam
ryt otwarcia, a mała karteczka wylądowała w jego dłoniach. Gdy tylko została
przeczytana, strawił ją ogień. Nawet nie musiał używać do tego pieczęci.
- Jest coś jeszcze.
- Mogę iść.
- Nie możesz.
- Mogę.
- Nie kwestionuj moich
rozkazów! - Drgnęłam, znów czując się jak zwykły podwładny. Jak nic niewarta
jednostka, którą można zastąpić w każdej chwili. Musiałam w końcu zrozumieć,
jak mało znaczyłam. Dlaczego jego los mnie w ogóle obchodził? Co takiego miał w
sobie ten zabójca, że byłam gotowa oddać za niego życie? Nadal nie wiedziałam.
Zarzuciłam plecak na
barki i złapałam Siona za rękę. Spojrzałam ostatni raz na Uchihę, którzy dzięki
osłonie nocy stał się ledwo widzialny.
- Kiedy już przestałam
cię nienawidzić, ty robisz wszystko, abym znów zaczęła. Nie wiem, czy tego
chcesz, Itachi. - Spojrzałam w miejsce, gdzie powinna być jego twarz. I
zniknęłam. Znowu miałam po części ochotę zrobić to na zawsze.
Jeśli dobrze obliczyłam
współrzędne, powinnam właśnie stać przed domem wspólnika Uchihy. Rozejrzałam
się dookoła, dostrzegając tylko kilka budynków, i to do tego w oddali.
Podeszłam do drzwi dość starego, lekko podniszczonego domku. Zastukałam,
zostawiając nieprzytomnego Siona kilka metrów za sobą.
Westchnęłam, chcąc
zawracać, dochodząc do wniosku, że nie zastałam mężczyzny w mieszkaniu. Jednak
właśnie wtedy dom stanął przede mną otworem.
- Czego? - Może
określenie “stanął otworem” było zbyt mocne? Ciężkie drzwi lekko się uchyliły -
na tyle, na ile pozwalał im łańcuch.
- Przysłał mnie Itachi
Uchiha. - Starzec mruknął coś pod nosem, ale gdy tylko pokazałam mu kamień,
otworzył drzwi.
- Chodźże - powiedział,
pospieszając mnie ręką.
- Mam pewien… balast. -
Odsunęłam się pół kroku w bok, na co ten warknął.
- Dawoj go pryndko. -
Znów machnął dłonią. Wysilając do granic mięśnie, zarzuciłam cięższego od
siebie Siona na plecy i weszłam do środka. - Za mno. - Posłusznie ruszyłam za
nim. Dom skąpany w ciemności średnio ułatwiał mi niesienie tych kiludziesięciu
kilo, ale jakoś w końcu dotarliśmy do piwnicy. Mężczyzna otworzył małą celę,
pozwalając mi umieścić tam napastnika. - Chono ino. - Zmarszczyłam brwi, lecz
mimo tego znów poszłam jego śladem. - Jak na ciebie wołajo?
- Sheeiren - odparłam,
na co ten skinął głową.
- Shiren, gdzie
Uchiha-sama?
- Sheeiren - poprawiłam
go, przewracając oczami. - W Yare. Przybędzie niedługo.
- Istna heca - rzucił
pod nosem, zatrzymując się przed drzwiami w korytarzu.
- Jak daleko jest do
Yare?
- Z pinć kilometrów -
odparł mężczyzna i wyjął z kieszeni klucze.
- Skąd zna pan
Itachiego? - spytałam. Spojrzałam na niego z pobłażliwością, gdy szukał
odpowiedniego klucza. Starzec był niski, chyba bardzo pomarszczony. Jednak z
racji, że prawie nic nie widziałam, określenie jego wyglądu graniczyło z cudem.
- Jutro. Tam je
łazienka. - Wskazał gdzieś na prawo. - Myć i spać. Ino roz. - Popchnął mnie
delikatnie do środka, gdy już otworzył pokój, szybko zamykając za mną drzwi.
Stanęłam, uważnie
lustrując sypianię. Było to małe pomieszczenie. Zmieściło się tu tylko łóżko, biurko,
jedna szafa i okno. Miało może z trzy na dwa metry. Przez szybę przebijało się
księżycowe światło, rzucając poświatę na ciemną pościel. Chcąc zająć czymś
myśli, zrzuciłam z siebie plecak, wyciągając z niego mały ręcznik, mydło,
krótkie spodenki i koszulkę.
Cicho wyszłam z pokoju,
zmierzając w stronę, gdzie powinna być ulokowana łazienka. Po wejściu do niej
stwierdziła, że emanowała taką samą skromnością co reszta domu, więc nie myśląc
zbyt długo, wzięłam szybki prysznic i zmieniłam ciuchy. Wróciłam do sypialni.
Niespokojna ułożyłam się pod kołdrą, przodem do wejścia.
Wiedziałam, że nie usnę.
Za bardzo się denerwowałam, za wiele złych scenariuszy podsuwał mi umysł. Nigdy
wcześniej nie widziałam u Itachiego słabości, po czym on nagle gaśnie w oczach,
będąc w pewnym momencie zależnym ode mnie.
Zszokował mnie wniosek,
do którego właśnie doszłam.
Przecież mogłam go
swobodnie zabić, mogłam… mogłam tak wiele, a nie zrobiłam nic. Myślałam tylko o
tym, żeby go obronić. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby w jakikolwiek
sposób go zranić, a co dopiero zabijać. Dziwiłam się samej sobie, nie
poznawałam siebie.
Przez kolejne dwie
godziny prawie zapomniałam jak się mruga. Małe pomieszczenie przytłaczało,
miałam wrażenie, że ściany zaraz runą wprost na mnie. Doszło nawet do tego, że
liczyłam sekundy. Doliczyłam trzy tysiące dziewięćset dziewięćdziesiątą
dziewiątą. Potem odpuściłam.
Nie wiedziałam, dlaczego
tak długo nie wracał, dlaczego tak bardzo chciałam, żeby wrócił. W końcu, gdy
już myślałam, że eksploduję od nadmiaru rozsadzającej mnie frustracji drzwi
otworzyły się. Kiedy rozpoznałam w progu jego sylwetkę, całe zbędne napięcie
opuściło mój organizm.
Itachi wszedł do środka
i oparł się plecami o drzwi. Powoli wyszłam spod kołdry i podeszłam do niego.
Wbijał tępe spojrzenie w podłogę, nawet nie uniósł na mnie wzroku. Niezrażona
brakiem jego reakcji objęłam go za szyję, przylegając do niego, upewniając się,
że nic mu nie jest. Wreszcie poczułam, że byłam we właściwym miejscu, gdy jego
dłonie zawędrowały na moją talię, przytrzymując mnie. Itachi westchnął i oparł
czoło na moim ramieniu.
Trwaliśmy tak w ciszy,
zakłócanej jedynie naszymi przeplatającymi się oddechami. Zamknęłam oczy,
czerpiąc tą bliskość, tak trochę na zapas. Nie chciałam stracić go przez zbędny
ruch, dlatego ostrożnie, z dystansem, delikatnie złożyłam pocałunek na jego
szyi. Poruszył się nieznacznie, ale nie zaprotestował. Potraktowałam to jako
zgodę, lecz ten mnie uprzedził. Uniósł lekko moją brodę, łącząc nasze usta.
Przypomniał mi ten powód, dla którego wciąż trwałam u jego boku, dla którego
nie potrafiłam go opuścić.
Odsunęłam się lekko,
nabierając powietrza.
- Połóż się - powiedział
cicho. Wyczułam w tym krótkim zdaniu znaczne zmęczenie. Nie miałam pojęcia, co
robił w Yare. Nie myślałam o tym, że właśnie teraz w wiosce szalało nocne życie
towarzyskie. Nie wiedziałam, czy był u którejś z dziwek, czy nie. Nie chciałam
wiedzieć, bo jeśli moje koszmary znalazłyby spełnienie, bolałoby za bardzo. Za
bardzo, żeby udźwignąć to samej.
Minął mnie i podszedł do
plecaka. Wziął kilka rzeczy, po czym wyszedł. Weszłam do łóżka, kładąc się jak
najbliżej ściany. Podekscytowana, a jednocześnie tak bardzo spokojna z powodu
jego powrotu, czekałam. Nie minęło pięć minut, a ponownie zawitał w sypialni.
Na jego biodrach luźno zwisały dresy. To jedyne, co miał na sobie. Nie lubił
spać w podkoszulkach, drażniły go. Osobiście również wolałam, gdy ich nie
nosił.
Odłożył zbędne rzeczy na
biurko i podszedł do mnie. Uniósł pościel i położył się obok. Nie chcąc
naruszyć jego granic po raz kolejny, nie drgnęłam. Dopiero, kiedy poczułam jego
dłoń na biodrze, zwróciłam twarz przodem do niego. Bez słowa przyciągnął mnie
do siebie i objął ramieniem.
Nie posiadałam się ze
szczęścia. Nie potrafiłam opisać tego, jak wygląda raj. Miałam swój własny,
dostałam jego część. Nikomu jej nie oddam.. Była moja, tylko moja. Bicie jego
serca znów tuliło mnie do snu, a jednocześnie dotyk jego skóry znów budził do
życia tę, ujawniającą się tylko w jego obecności, część mnie.
Zamknęłam oczy, odpływałam.
Wiedziałam, że nic mi nie grozi, że jestem w najbezpieczniejszym miejscu na
świecie, gdzie zranić mnie mogła tylko jedna osoba, a robiła to nieustannie,
lecz nie tak mocno, aby do końca mnie stłamsić. Walczyłam, i wygrałam.
Nie wiedziałam, czego
dowiedział się w Yare. Nie wiedziałam co przede mną ukrywał, a przecież ukrywał
cholernie wiele. Wierzyłam jednak, że pewnego dnia będę wiedziała o nim
wszystko, że będę jedyną osobą do zobaczenia czegoś więcej, bo tam w środku
było coś, czego nikt jeszcze nie odkrył. Czas wygrać kolejną bitwę, aby w końcu
wygrać wojnę.
Przymknęłam powieki,
czując delikatny pocałunek na swoim czole.
- Dziś… - Itachi odezwał
się cicho, wplatając dłoń w moje włosy, które rozpuściłam po kąpieli.
Westchnął, milknąc na chwilę. Dla mnie nie musiał już nic mówić. Gestami
przekazał wszystko. Czasem słowa nie były potrzebne. Zwykła obecność
rekompensowała ich brak. - Dziękuję.
***
Siems!
Wracam po... pół roku. Pomimo tego, że minęło tak wiele czasu, i tak bardzo cieszę się z faktu, iż Kesshite zostało reaktywowane. Ta historia ma duży potencjał fabularny, co muszę sowicie wykorzystać, aby was nie rozczarować. Mam nadzieję, że prócz Hoshi, która namiętnie czekała na IV oraz Mayako - wsparcia w każdej dziedzinie, ktoś jeszcze zetknie się z Kessh. Całą winę biorę na siebie, zawaliłam. Jednak powracam i mam zamiar zrobić to z pompą!
W między czasie powstał inny blog - Egzorcysta Wspomnień. Umiejętnie, bądź nie - to się okaże - połączyłam te historie. Przeplatają się ze sobą, wymieniają faktami. Ta mieszanina może być dla mnie przydatnym zabiegiem. Zobaczymy, czy podołam, bo zapowiada się całkiem skomplikowanie.
Autorką nowego, wspaniałego szablonu jest Mayako. To taki mój... nowy start. Od zera, od nowa. Czas wrócić.
Bywajcie!
Ach, poczekałam z opierdoleniem Cię do publikacji. xD
OdpowiedzUsuńZaczęłam kiedyś czytać, teraz odświeżyłam informacje i mogę tylko powiedzieć, żeś frajer, bo blog jest perełką, a Ty go porzuciłaś. :D
Co do połączenia z Egzorcystą: ludzie, nie obawiajcie się. Przeczytajcie Egzorcyste, a zobaczycie jak to się zajebiście trzyma kupy. :D Już nie mogę się doczekać, co Shee nam zgotuje.
Rozdział: PJJJERUŃSKO MI SIĘ PODOBAŁ.
No serio, jak nie mogłam dalej scrollować to smutłam. Taaak, największą zagadką jest dla mnie nie Kaiva, a to, dlaczego Itachiemu tak zależy na wodzie od Sheeiren. xD
Sion jak wspominałam, od razu skojarzył mi się z LOLem, więc śmiechłam opornie. xD Zabawa rytami również mnie bardzo kręci, masz w głowie tyle kombinacji, że ło mamo. :D No i to epickie zgranie z Egzorcystą, jakie już tutaj nastąpiło. :3 Ale nie będę spoilerować innym. :D
WIĘĘĘĘCEEEEJJJJJJ CHCĘĘĘĘĘ
Doceniam gest <3
UsuńNawet nie pamiętam, czemu przestałam pisać tę historię. Tak, tak. Jest mi wstyd xd Nie chcę przekombinować z tymi połączeniami, rozumiesz. Co za dużo to niezdrowo.
Mi też się kojarzy z LOLem w sumie. Ryty jeszcze cię zaskoczą, bejb.
Właśnie. Bez spoilerów, nie baw się we mnie ...
Napiszę, to będzie więcej xD
Trzym się B|
Łoo matko... jak zobaczyłam ten rozdział to z radości pisk na cały dom.
OdpowiedzUsuńPotem patrzę "cztery lata później"... że co? Czy ja dobrze widzę? Ale ok, czytam dalej.
Śmierć Usuia.Jak mogłaś! On był tak sympatyczny, że serio łączę się w bólu. I ten rozwój ItaShee, to było takie stonowane. Nie wiem za bardzo jakiego słowa użyć, ale podobało mi się.
Połączenie z Egzorcystą wyszło, moim zdaniem, całkiem zgrabnie. Żadnych nachalnych nawiązań, gdybym nie przeczytała rozdziału egzorcysty nawet bym pewnie nie skojarzyła.
Liczę, że nie będzie więcej takich przerażających, długaśnych przerw.
Pozdrawiam i weny życzę :)
Wiesz, że nawet nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, jak go zabijałam? xd
UsuńGeneralnie pierwotnie miał zginąć w ogniu. Cała ekipa miała zostać wciągnięta w pułapkę, lecz to Usuiego przyłapano osobiście. Itachi miał nie pozwolić Sheeiren go uratować i ona widziałaby, jak ten spaliłby się żywcem z winy Uchihy, gdy uniemożliwił jej przyjścia Karimie na ratunek. To byłby motyw, nie? Nienawiść full opcja.
Nie będzie więcej takich przerażających, długaśnych przerw! Na 100%!
Pozdrawiam i dziękuję :3
Tak mocno mnie przytulisz? xD
OdpowiedzUsuńPamiętaj. Dobre postaci są właśnie po to, aby je zabijać. Ci źli zawsze żyją dłużej, bo żerują na tych dobrych ;)
Te "cztery lata później" mnie też zaskoczyły. Najpierw napisałam chyba trzy strony o tym, jak Sheeiren rozmawia z Zaku w Landanie, jednak wtedy poczyniłam ctrl+a->delete i tyle z tego zostało. Także spokojnie, dla mnie to też nowość.
Staram się jak mogę, bejb xD
Nie zrobię więcej takich przerw, OBIECUJĘ.
No szablon jest totalnie mistrzowski i coś czuję, że zostanie tu już na zawsze.
Dziękuję! <3
NARESZCIE! <3
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie policzyć ile razy w ciągu dnia od jakiegoś miesiąca zaglądałam tutaj i oczekując na wyświetlenie nie gasła nadzieją, że znajdę tu 4 rozdział!
Bozinko, cóż za zmiana akcji.. Spotykamy się z nienawidzącą wszystko i wszystkich Sheeiren, która najchętniej zostawiłaby za sobą wszystko co ją dotychczas spotkało i zemściła się na każdym kto przyczynił się do jej cierpienia... i nagle cztery lata później okazuje się, że miłośc z nią wygrała!
I to w jaki sposób!
Kiedy czytałam ten rozdział, czułam się jakbym oglądała nieziemsko dobry film, w którym akcja toczy się z kilku perspektyw. Jak Ci się udało z taką łatwością wpleść w tę historię przygodę Sakury i Kakashiego? Nie wierzę. Prawdziwa sztuka.
Niepokoi mnie jednak wyznanie Itachiego, twierdzącego, że umiera (?) Kłamałaś, prawda? Wcale nie chcesz go uśmiercić i będą z Sheeiren żyli długo i szczęśliwie?
Cudowna historia, pełna dystansu, granic, przestrzeni.
Szablon jest cudowny i duże - MEGA DUŻE - gratulacje dla jego autorki. Kawał dobrej roboty. Od razu przykuwa uwagę i zachęca.
Życzę weny, nie tylko tu, ale i na Egzorcyście. <3
Pozdrawiam cieplutko! ;)