Aby nigdy nie stracić stracić czujności
“Nie patrz w otwarty grób, bo możesz zobaczyć tam siebie” - rosyjskie przysłowie
Wyszłam na powierzchnię, lecz nawet tam przywitała mnie ciemność. Noc zapadła kilka godzin temu, pozwalając mi w spokoju dotrzeć do domu, nie napotykając się przy tym na przypadkowych cywilów, a chłodny wiatr otrzeźwił, popychając do marszu.
Jako dość bliski współpracownik Orochimaru miałam, tak samo jak Usui, przepustkę na chodzenie po wiosce po zachodzie słońca. Sannin w ten sposób izolował swoich zwykłych podwładnych od tych wartych uwagi, którzy mogli mu się przydać jako coś innego, niż następne obiekty poddawane eksperymentom.
Zacisnęłam mocniej gumkę, trzymającą moje włosy w upiętym wysoko końskim ogonie, ruszając w stronę domu. Znajdowałam się w opuszczonej dzielnicy Oto, ukrytej głęboko w lesie. Niedługo niezamieszkane domy zapełnią się niczego nieświadomymi ludźmi, którzy przyjadą do Dźwięku z nadzieją na lepsze jutro, nowy start. Świat stanie dla nich otworem. Dostaną darmowe mieszkania, pracę, wszystko będzie układać się po ich myśli, a gdy zaczną sądzić, że trafili do raju, Orochimaru odbierze swoją zapłatę.
Nadejdzie czystka.
Setka ludzi starczy mu może na miesiąc, półtora maksymalnie. Jego badania przybrały teraz szybsze tempo, więc może kolejny transport będzie większy? W sumie niebawem nadejdzie mój dyżur, a ilość gnijących w rowach trupów stanie się wystarczającym miernikiem “nienadających się do użycia egzemplarzy”. Jeśli jednak nie będę miała okazji ich ujrzeć, na pewno poczuję. Sto rozkładających się ciał śmierdzi mniej, niż ich podwojona ilość.
Przyspieszyłam, pocierając ramiona. W nocy temperatura krążyła blisko dziesięciu stopni, mimo, że w ciągu dnia słońce mogło nam ich zafundować nawet trzydzieści. W Oto chłód panował nie tylko dookoła nas, ale i w nas, co powoli zaczynało mi przeszkadzać. Dobrze, że tylko powoli.
Mijałam identyczne domy, wybudowane w idealnych rzędach. Wyglądały jak lepsze wersje powojennych baraków stawianych na szybko, aby tylko stały i mogły pomieścić jak największą liczbę ludzi. Wszystkie takie same: szare, nijakie, czekające na dowóz nowych. Ten, kto raz wejdzie do Oto, samodzielnie nie wyjdzie stąd już nigdy.
Jako ktoś spoza wioski na widok czegoś takiego próbowałabym uciekać najszybciej jak tylko się da, bo szybka śmierć z ręki strażnika, to nadal lepsza opcja niż powolne męczarnie żywota królika doświadczalnego. Pierwsze co zawsze przychodzi mi na myśl, to to, że Orochimaru hoduje tych ludzi jak zwierzęta, a potem niczym dobry wujek zaprasza ich na ostateczną nagrodę, po którą nikt jej świadomy nie chciałby się zgłaszać.
Krzyki z laboratoriów przestały już nękać mnie po nocach. Omamy ludzi z dwiema głowami, trzema nogami, czy wiecznych dzieci, które mimo czterdziestu lat nadal wyglądają jak ośmiolatki również od siebie odgoniłam. Coś do czego nadal nie mogłam się przyzwyczaić, to spojrzenia nowych dzieci, które z ufnością patrzyły na shinobich, z nadzieją wymalowaną na twarzach, mówiące, że w końcu znalazły swój prawdziwy dom, gdzie nikt nie chce im zrobić krzywdy. A potem są już tylko krzyki.
Wychodząc z dzielnicy Supekutoru, włożyłam dłonie w kieszenie czarnych spodni. Ten teren był mi bliski. Kiedyś sama jako “obiekt 9/17a” mieszkałam tu z siostrą i dwójką rodziców. Nasza linia krwi była silna, dzięki czemu przetrwaliśmy wszystkie zabiegi, co niezwykle zaskoczyło samego Orochimaru. Moja matka po tym wszystkim miała nadludzki słuch, Rina rzucała genjutsu za pomocą głosu, ojciec widzi w ciemności, ja potrafię wywoływać deszcz i posługiwać się ultradźwiękami. Mimo przeżycia prawdziwego piekła na ziemi, pozostała nas tylko dwójka.
Kierowałam się do domu, mając dziś wolne od pracy. Treningi z Usuiem to jedynie “przyjemność”, co jest oczywistą oczywistością. Czy chciałam, czy nie musiałam się rozwijać, codziennie, bezustannie. Każde rzucone na mnie genjutsu może być lepsze od poprzedniego, a ja nie miałam zamiaru dać się uwięzić, nigdy. Nie ma nic gorszego niż niewola, a ja nie oscylowałam na tą psią posadę, co oznaczało, że wciąż i wciąż musiałam nad sobą pracować, aby nikt nie musiał przychodzić mi z pomocą, a żebym to ja mogła ochronić kogoś. Kiedyś mi tego zabrakło, a skutków braku moich umiejętności nie da się już odkręcić.
Wyszłam z części Dźwięku, za plecami Orochimaru nazywanej Widmem, przechodząc przez bramę, będącą częścią ogrodzenia z drutu kolczastego. Gdy przybywają nowi, mówi się im, że to dla ochrony przed dzikimi zwierzętami. Oni wtedy uspokajają się, nie znając podwójnego dna tej wypowiedzi, a mianowicie nie doszukują się istotnego faktu, że to ludzie oferujący im schronienie to właśnie te dzikie bestie, które przy wyjaśnianiu im tego jawnie z nich kpią.
Idąc po kamiennej, osamotnionej ścieżce prowadzącej ku mieszkaniom służbowym, spojrzałam w górę, widząc korony ogromnych drzew. Urosły one przez lata tak bardzo, że chroniły wioskę z każdej strony. Było ich dość mało, lecz ich rozmiary sięgały zawrotnych liczb, dzięki czemu pod ich koronami znajdowały się przeróżne budynki, między innymi trzy z czterech dzielnic: Supekutoru - Widmo, Azakeri - Kpina oraz Shuto - Stolica. Na odkrytym terenie przy wodospadach znajdowała się Shigoto - Praca, gdzie mieszkali pierwotni - czyli ludzie i ich potomstwo, którzy żyli tu jeszcze przed nadejściem Orochimaru, w wiosce o nazwie Heiwana Tochi - Spokojna Kraina.
Do Otogakure prowadziły cztery tajemne wejścia, a sama wioska dzieliła się na również cztery części. Orochimaru zadbał oto, aby nikt niepożądany tu nie trafił. Nie żeby ktoś chciał zostać włożoną w celę marionetką, ale no cóż - przypadki przecież chodzą po ludziach. Na las zostały nałożone pieczęci, chroniące nas przed obcymi. Nowi zawsze mają przewodnika, chodząc po podziemnych labiryntach. Specjalne ryty natomiast wprowadzają człowieka w iluzję, powodując to, że zbacza z trasy, mimo pewności wędrówki prosto do celu.
Oczywiście wszystko da się ominąć. Dla przykładu Uchiha nie będzie musiał pałętać się po korytarzach, czy błądzić w lesie. Jestem pewna, że niezauważenie ominie wszelkie zabezpieczenia, a sam Sannin zdziwi się na jego widok bez towarzystwa w postaci strażnika.
Skręciłam w prawo do Azakeri. Niskie budynki ukryte w cieniach drzew ciężko zauważyć nocą, jeśli nie wie się, gdzie szukać. Orochimaru nie lubił światła, przez co wszędzie poza stolicą po godzinie dwudziestej drugiej miało być ono zgaszone. Spojrzałam na księżyc, wnioskując, że było trochę po dziesiątej. Nie zdziwiłam się tym, że jak na razie nie spotkałam nikogo po drodze. Transport przyjedzie dopiero jutro, sporo ludzi było na misjach bądź korzystało z chwili odpoczynku.
Po kilku minutach marszu doszłam do pierwszych mieszkań pracowniczych. Były to prostopadłościenne domy z płaskimi dachami i średniej wielkości oknami. Przypominały lepszą wersję tych przewidzianych dla nowych. My różniliśmy się od nich tym, że byliśmy potrzebni Orochimaru na dłużej. Nic więcej.
- Skąd wracasz? - Zatrzymałam się i spojrzałam w prawo, a na widok rozmówcy uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem.
- A co cię to interesuje, Kidomaru? - Chłopak stał nonszalancko oparty o ścianę, lecz mimo luźnej pozy bacznie mnie obserwował. Jego ciemna karnacja oraz ubiór powodowały, że wtapiał się w tło, a jedynie jego tęczówki błyszczały, lustrując moją sylwetkę.
- Coraz częściej znikasz z tym Karimą. Orochimaru-sama nie chciałby się tym zainteresować? - Zmrużyłam oczy, a moje w miarę pozytywne nastawienie pękło niczym bańka mydlana.
- Co go to może interesować? - spytałam, kładąc ręce na biodrach.
- Każdego władcę obchodzą spiskowcy, wiesz. - Machnął ręką ni to mocno, ni lekko. Miało to na celu jedynie zwiększenie mojego poddenerwowania, tak samo jak strzepnięcie nieistniejących paprochów z czarnej koszuli. Jawnie mnie lekceważył i sugerował coś, co nigdy nie miało miejsca, jednak i tak mogło mi zaszkodzić. Może inaczej. Jego kłamstwa mogły mi zaszkodzić, a to ostatnie, czego potrzebowałam.
- A mnie nie interesują twoje urojenia - ucięłam, ponownie ruszając.
- Wszyscy wiedzą, że chcesz dostać tę misję! - krzyknął za mną, a ja znów się zatrzymałam, zaciskając pięści. - Jak bardzo byłoby przykro, gdybyś jej jednak nie dostała?
Skupiłam chakrę w nogach, w mgnieniu oka pojawiając się przy nim. Był minimalnie wyższy, jednak spokojnie i z pewnością patrzyłam mu w oczy. Wyglądał, jakby spodziewał się tego ruchu, bo nawet nie drgnął. Przekrzywiłam lekko głowę, nie spuszczając z niego wzroku.
- Jak bardzo byłoby przykro, gdyby Mela dowiedziała się, że twoje nocne wyprawy kończą się w łóżku Kin? - szepnęłam, a on gwałtownie zamrugał. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa stanęły mu w gardle. Po kilku sekundach wewnętrznej walki zacisnął usta i odstąpił krok do tyłu.
- Pamiętaj, że nie tylko mi jest to nie na rękę. - Odwrócił się i zaczął odchodzić. Po chwili wskoczył na dach i tą drogą podążył do własnego mieszkania. Pokręciłam głową
i odetchnęłam.
i odetchnęłam.
Musiała być równo jedenasta, bo o tej godzinie następowała zmiana warty. Dlatego nie doskoczyli do nas strażnicy, pragnąc nas z całego serca wylegitymować. Kidomaru przemyślał to, ale nadal niewystarczająco dobrze. Przecież doskonale wiedział, że jego stanowisko nic nie zmieni w tej sprawie. Co też więc chciał osiągnąć?
Stanęłam przed swoim domem, przypatrując się mu krytycznie. Dom to pojęcie względne. Był to po prostu budynek, w którym spałam.
Podeszłam do czarnych drzwi i nacisnęłam klamkę, wchodząc do środka. Nie były zamknięte, gdyż nikt tutaj nie obawiał się złodziei. Kradzież była srogo karana, przez co stała się nieopłacalna. Kto normalny chciałby dalej funkcjonować bez jednej ręki, jeśli jednak mógłby ją mieć?
Przywitał mnie ciemny hol, kilka kurtek na wieszaku i buty stojące pod ścianą. Zdjęłam z siebie bluzę i zostając w samej bokserce ruszyłam do kuchni.
- I on wtedy przyszedł, rozumiesz! - Z zaskoczeniem kierowałam się ku pomieszczeniu, bo szczery śmiech raczej był w tym domu obcy.
- Chyba przypełznął! - Stałam w drzwiach i z chęcią rozdziawiłabym buzię na widok upitych w sztok dziewczyn, siedzących po ciemku na kafelkach, między szafkami a lodówką. One były równie zaskoczone, jak ja.
- Shee! Zakładamy stowarzyszenie, organizację… Jedno i to samo! - Kin chwiejnie wstała z podłogi, wspierając się o blat. Wyciągnęła przed siebie rękę, a ja uniosłam pytająco jedną brew. Skąd one wytrzasnęły alkohol w środku tygodnia?
- Mianowicie?
- Stowarzyszenie Wyzwolonych Kobiet!
- Do końca wam odbiło? - Minęłam dziewczynę, chcąc dostać się do lodówki.
- Kiedy ona ma rację. - Oburzona Tayuya nadal nie wyglądała, jakby miała ochotę zmienić swoją pozycję, przez co musiałam zrobić duży krok, aby jej nie nadepnąć. Po sake ta pyskata, wulgarna dziewucha zmieniała się w naburmuszoną nastolatkę. Zawsze strasznie mnie to śmieszyło.
- A niby czemu? - Patrzyłam z żałością w środek lodówki, gdzie migało słabe, żółte światło. Nie oświetlało nic sensownego, bo nic sensownego w środku nie było. Chciałam coś zjeść!
- Koniec z Kidomaru! - Kin stanęła na baczność, chcąc zasalutować, jednak zamiast przyłożyć dłoń do czoła, solidnie się nią uderzyła. - Ałaaa… - jęknęła, masując obolałe miejsce, a ja prychnęłam z dezaprobatą, mimowolnie uśmiechając się.
- O to chodzi z tym pełzaniem, hep. - Rozochocona Tayuya uniosła do góry butelkę, spoglądając na mnie rozbieganym wzrokiem. - Z niego po przemianie to jest taki pająk, jak ze mnie flecistka bez fletu, o! - Zaczęła się śmiać, a ja zasłoniłam sobie oczy jedną ręką, również cicho śmiejąc się pod nosem. Dwie wariatki.
- Okej, z Kin mogę być dumna, bo chyba właśnie skończyła tą popieprzoną relację, ale ty? - Spojrzałam na rudą, wyjmując po omacku kanapki, które zostały ze śniadania na blat.
- Sakon mi dzisiaj powiedział, że zorganizuje ucieczkę z Dźwięku, żebyśmy mogli wziąć ślub i zamieszkać na jakiejś wsi! - Złapała się za brzuch, kładąc się na podłodze. Nie mogła pochamować własnego śmiechu.
- Yyy…
- Odkąd Ukon zniknął, stał się romantykiem! - Dziewczyna nadal się śmiała, jednak dla mnie był to dość… czarny humor. Jako dzieci każda z nas chciała stąd uciec i znaleźć mężczyznę, który będzie ją kochał. Ja najszybciej obudziłam się z tej bajki, wkraczając w szarą rzeczywistość serwowaną nam nieustannie przez Sannina. Dawno przestałam wierzyć w te nierealne opcje przyszłości, poświęcając się pracy.
- Gdyby Kidomaru zostawił tą swoją lafiryndę…
- Nie żeby coś, Tsuchi, ale w tym trójkącie to ty robisz za lafiryndę - mruknęłam, zaczynając jeść jedną z dwóch niesmacznych i starych kanapek.
- Ej, musiałaś tak brutalnie? - czknęła, opierając się o ścianę. Tayuya nadal coś mamrotała pod nosem, wpatrując się w sufit, a ja po cichu jadłam, przyglądając im się bacznie.
- Od tego jestem - odparłam po dłuższej chwili.
- W sumie racja - jęknęła Kin i łapiąc się za głowę podeszła do lodówki.
- Nikt tak nie dobije leżącego, jak ty - rzuciła Tayuya, nadal nie mając ochoty wstać.
- Jeszcze jeden komplement i się zarumienię. - Podeszłam do szafki, wyjmując z niej szklankę, do której po chwili nalałam wody z kranu. Szybko ją wypiłam, spoglądając przez okno, sprawdzając, czy nikt nas nie szpieguje, bądź czy strażnicy się nie zbliżają. Alkohol mogłyśmy spożywać tylko w soboty, bo tak nakazywał Kodeks, jednak jak widzę dziewczyny wprowadziły własne zasady. A co, mi też coś się od życia należy.
- Skończyła się. - Furuto pomachała butelką, zauważając, że zaczęłam się przed chwilą za nią rozglądać.
- Świetnie - warknęłam pod nosem, zakładając ręce na piersi.
- To jak, przyłączasz się? - Kin wynalazła w lodówce pół jabłka. Kurde, jak ja patrzyłam, to go tam nie było…
- Do tego całego stowarzyszenia?
Nagle usłyszałam walenie do drzwi. Spojrzałam kontrolnie na dziewczyny, które w mgnieniu oka spięły się. Szybko zaczęły chować butelki, a ja jako jedyna trzeźwa ruszyłam do wejścia. Odetchnęłam i uchyliłam drzwi.
- Wpuść nas. - Przede mną stało dwóch strażników odzianych w zgniłozielone mundury. Byli oni pod osobistym zwierzchnictwem Orochimaru, wykonując każdy, nawet najgłupszy rozkaz. Ich oddanie graniczyło z fanatyzmem, zahaczającym jak dla mnie o idiotyzm. Jak można całkowicie powierzyć komuś własne życie? Albo trzeba być strasznie słabym, albo nie mieć honoru.
- Z jakiego powodu? - Jeden z nich chciał pchnąć drzwi, jednak zatrzymałam je ręką.
- Główny Strażnik otrzymał pisemne zażalenie na twoją osobę. Masz zostać skierowana na przesłuchanie.
- W jakiej sprawie? - Zmarszczyłam brwi, patrząc na nich gniewnie.
- Dowiesz się na miejscu - uciął wyższy z nich. Oboje mieli na twarzach kominiarki, przez co nie widziałam ich twarzy, jednak kojarzyłam głosy. Miałam już kiedyś z nimi doczynienia.
- Dziewczyny, zaraz wracam! - krzyknęłam, zakładając buty i zabierając ze sobą bluzę. Ani Kin ani Tayuya z oczywistych względów nie pokazały się na korytarzu, jednak odkrzyknęły:
- Okej!
Zamknęłam za sobą drzwi, po dobroci idąc za funkcjonariuszami. Dyskusja z nimi na ulicy była jałowa, a ja za wszelką cenę chciałam uniknąć wszelkich konfliktów. Nadchodząca misja znaczyła dla mnie zbyt wiele, aby zaprzepaścić ją przez ujmę na własnym honorze.
Szliśmy w ciszy. Wioska o tej godzinie wyglądała na pierwszy rzut oka na wymarłą. Światła zostały pogaszone, a takie wybryki, jakie uskuteczniły przed chwilą dziewczyny rzadko się zdarzały, gdyż z reguły też groziły karą. W Oto każdy musiał znać swoje miejsce.
Moje znajdowało się całkiem wysoko w rankingu shinobich. Jako jedna z niewielu ludzi razem z tatą przeżyłam dwa poważne eksperymenty. U niego nie zauważono ogromnych efektów, jednak u mnie z racji, że moje ciało było młodsze zaobserwowano kolejną korzyść, a mianowicie umiejętność kontroli deszczu.
Bez problemu mogłam pozbyć się mężczyzn kroczących przede mną, jednak z powodu, że w niczym nie zawiniłam, nie chciałam stwarzać wnioskodawcy kolejnych podstaw do wysnucia jakiś irracjonalnych wniosków.
Doszliśmy do końca długiej, smutnej i cichej ulicy. Weszliśmy w las mniejszych drzew, chowających się pod konarami tych ogromnych. Poruszaliśmy się w milczeniu, charakterystycznym dla Oto. Paradoksalnie nazwa wioski mówiła, że dźwięk nie jest nam obcy. Tak naprawdę Orochimaru lubił ciemność i ciszę, przez co nie mieliśmy za wiele lamp, a radia można było policzyć na palcach jednej ręki. Kiedyś były telewizory, lecz Sannin z wiekiem stał się bardziej drażliwy i wyczulony, przez co nawet ich zostaliśmy pozbawieni.
Dotarliśmy do Landany - więzienia, a tym samym siedziby strażników. Weszliśmy do niskiego budynku z okratowanymi oknami. Nigdy nie lubiłam tu przychodzić. Zawsze kojarzyły mi się z ojcem, czego zawzięcie starałam się unikać.
Znaleźliśmy się w obłożonym szarymi kafelkami holu. Wytarłam buty o wycieraczkę, idąc za mężczyznami. Byłam tu już kilkukrotnie, w różnych sprawach. W bardzo różnych sprawach.
Kierowaliśmy się do strefy przesłuchań. Wsadzono mnie do małego pomieszczenia bez okien i lampą na małym stoliku.
- Tak, tak wiem. Zaraz ktoś do mnie przyjdzie, będę grzeczna - mruknęłam, siadając na krześle, ożywiając żarówkę.
- Coś za wygodnie się tu czujesz - stwierdził strażnik, zamykając drzwi.
Zostałam sama ze swoimi myślami, które bez przerwy krążyły wokół powodu mojego bytu w tym miejscu oraz samego Uchihy, nie od dziś zaprzątającego mi głowę.
Czego ktoś taki jak on chciałby od Oto? A do tego od shinobi z tej wioski? Wybił jeden z najlepszych klanów we własnej, do tego swój udowadniając, że nie ma skrupułów. I ten człowiek szuka wsparcia? Nie kupuję tego. Nikt z tej wioski prócz Orochimaru nie mógłby stanąć z nim do równej walki, nikt. Więc czego on tu będzie szukał?
- Imai, nawet dzisiaj musiałaś coś odwalić? Miałem wolne… - Zmęczony Zaku pojawił się w klitce, a ja uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem.
- Uwierz, że również chętnie położyłabym się spać - odparłam, opierając łokieć o blat. Chłopak usiadł po drugiej stronie stołu. Uniosłam pytająco brwi do góry, gdyż nie miał przy sobie żadnych dokumentów.
- Spytam wprost. - Również oparł się, pochylając w moją stronę. Coraz mniej podobała mi się ta sytuacja i szczerze mówiąc, rozważałam bardzo dziwne możliwości jak najszybszego wyemigroania z tego pomieszczenia. - Jesteś spiskowcem?
- Słucham? - spytałam zimno, lustrując go spojrzeniem spod zmrużonych powiek.
- Niewyraźnie mówię? - Skręcił lekko głowę, bawiąc się dłońmi.
- Podam ci przykład. - Rozprostowałam palce. - Jestem takim spiskowcem, jak Kidomaru wiernym mężem. - Zaku uśmiechnął się lekko, a ciężka atmosfera lekko opadła.
Znaliśmy się od dziecka, razem przebywając w jednych barakach. Przeżyliśmy ze sobą naprawdę dużo, darząc się wzajemnym szacunkiem. W Oto nikt nie miał przyjaciół. Kin i Tayuya były jedynie moimi współpracowniczkami, bo przecież łatwiej jest zabić osobę nazywaną znajomym, niż tą z rangą przyjaciela.
- Tym razem to słabe porównanie, Shee. - Odchylił się do tyłu, a ja zrozumiałam swój błąd. - Już wiem, że Kin dała sobie z nim spokój, a on nie skołował sobie jeszcze żadnej nowej, więc na chwilę obecną jest wiernym mężem.
- No daj spokój - mruknęłam, podpierając głowę jedną ręką.
- Problem jest w tym, że złożył na ciebie skargę.
- Co za…
- Nie klnij, nie warto. - Podrapał się po karku, po czym przeciągle ziewnął. - Tylko wytłumacz mi jedną rzecz. - Wydawało mi się, że powstrzymywał się od uśmiechu, jednak nie byłam do końca pewna. - Jaki charakter ma wasze… Stowarzyszenie Wyzwolonych Kobiet? - Zadał to pytanie, po czym wybuchnął śmiechem. Uderzyłam czołem o stolik, dając mu kolejny powód do śmiechu.
- Naprawdę po to mnie tu ściągnąłeś? - spytałam zrezygnowana, jednak on jeszcze nie przestał, dobrze się bawiąc.
- Wiesz, w argumentacji mam napisane, że to stowarzyszenie zrzeszające zbuntowane feministki, chcące obalić obecną władzę. - Znów wybuchnął śmiechem, przez co ja również się lekko uśmiechnęłam, jednak nie z radości, a żałości.
- Kidomaru, litości - mruknęłam, krzyżując ręce.
- Dobrze wiesz, że miałem obowiązek to sprawdzić. - Pohamował się, jednak nadal towarzyszył mu wesoły humor.
- Bardzo szybko musiał ci doręczyć ten wniosek.
- Tak się spieszył, że napisał stowarzyszenie przez “ż”, ale ja nie oceniam, ja tylko wykonuję swoje obowiązki. - Patrzył się na mnie, a na moją jawnie rosnącą irytację znów zareagował śmiechem.
- Możesz napisać w raporcie, że to luźna grupa samotnych kobiet - burknęłam, znajdując tylko to określenie, jako realne wytłumaczenie. Coś i tak musiałam powiedzieć, a do tego w miarę uargumentować.
- Tylko dlatego, że cię lubię, nie dodam tam kilku słów z powodu napływu weny twórczej. - Ruszył kilkukrotnie brwiami do góry i do dołu, na co ja swoje zmarszczyłam.
- Na przykład?
- Nie sądzisz, że “luźna grupa samotnych kobiet do wynajęcia” brzmi lepiej? - Skupiłam chakrę, stwarzając nad jego głową dużą kroplę lodowatej wody. Uniosłam powoli rękę tak, aby zwrócił na nią uwagę. Jego rozbawienie zniknęło, przemieniając się w napięte oczekiwanie.
*pstyk*
- Och, dorosłabyś w końcu - burknął, wyciskając z włosów wodę. Ogromna kropla funkcjonowała raczej jako kubeł zimnej wody, który spowodował, że Zaku w końcu przestał się za mnie naśmiewać. Odetchnęłam, unosząc jeden kącik ust ku górze.
- I kto to mówi? - spytałam, już w pełni się uśmiechając, na widok jego zmarnowanej miny.
- Jakbym chciał, to bym cię wsadził do aresztu na całą dobę. - Pokręcił kilkukrotnie głową, rozchlapując resztki wody dookoła.
- Ale tego nie zrobisz, bo zażalenie Kidomaru nie ma żadnego sensu - stwierdziłam.
- On po prostu chce ci zaszkodzić w każdy możliwy sposób, bo jemu też przydałaby się ta gotówka.
- Na kolejne tanie dziwki na misjach? Szanujmy się, Abumi. - Spojrzałam na niego z powątpieniem.
- Oboje dobrze wiemy co się święci oraz to, że twoje szanse są ogromne. On chce jedynie je trochę uszczuplić.
- Dobrze wiesz, że kompletnie mnie nie interesuje to, czego on chce - odparłam znudzonym głosem.
- Wiem, ale wezwać cię musiałem. To jednak nie koniec moich wiadomości dla ciebie.
- No, zaskocz mnie. - Przewróciłam oczami, a on spoważniał.
- Uchiha jest w wiosce.
- Dopiero teraz mi to mówisz? - warknęłam.
- To stowarzyszenie bardzo mnie intrygowało…
- Rzeczywiście, godne uwagi - prychnęłam, zakładając nogę na nogę.
- I tak na chwilę obecną ta informacja nic ci nie da, bo rozmawia z Orochimaru w krypcie.
- Długo?
- Przybył pół godziny temu. - Zaczęłam bębnić palcami o blat. Kurde, nie wiedziałam, że przybędzie tak szybko. Jeszcze wczoraj ta misja wydawała mi się strasznie odległa, a dziś okazało się, że jest strasznie blisko.
- W takim razie zbieram się, żeby Orochimaru miał mnie pod ręką. - Wstałam, przeciągając się.
- Powiedziałem ci tyle, co sam wiem.
- Czemu mi pomagasz? - Oparłam ciężar ciała na jednej nodze, spoglądając na niego badawczo. Zawsze mieliśmy ze sobą dobre stosunki z wiadomych względów, jednak coś mi tu nie pasowało.
- Dobrze wiesz, jak wygląda moje nastawienie do wioski oraz to, że chcę dla niej jak najlepiej.
- I?
- Kidomaru prowadzi jakieś własne eksperymenty i sądzę, że chce na razie jedynie wydostać się z wioski, co jest dla mnie co najmniej niewygodne.
Podeszłam do drzwi, uchylając je po chwili. Korytarz skąpany był w delikatnym, księżycowym świetle, oświetlającym sylwetkę strażnika stojącego obok. Patrzył na mnie spokojnie, czekając na to, co zrobię. Po posturze poznałam w nim Linna, bliskiego znajomego Zaku. Skinęłam na niego głową, po czym spojrzałam przez ramię.
- Nie zawiedziesz się.
Ruszyłam ku wyjściu, a Linn podążył za mną jak drugi cień. Znaliśmy się, więc spokojnie, bez zbędnych rozmów dotarliśmy do wyjścia z Landany. Gdy znalazłam się na dworze, usłyszałam cichy sygnał, na co uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Uderzyłam w swoje udo czterokrotnie, za każdym razem z inną siłą, po czym pstryknęłam. Był to jeden z Wspólnych Rytmów, który dla przypadkowej osoby mógłby nie posiadać sensu, jednak dla mnie był pozdrowieniem. Westchnęłam cicho, wpatrując się w szeleszczące nad moją głową liście, po czym przeniosłam chakrę do stóp, ruszając do krypty Sannina.
Moje mięśnie lekko się spięły, powodując sztywne ruchy. Wszystkie emocje musiałam wyrzucić z siebie teraz, aby później nie dać im się uwolnić. To ten czas, kiedy mogłam odreagować to, co już się stało oraz to, co jeszcze nie miało do tego okazji.
Wskoczyłam na pierwsze drzewo. Wysłałam małą porcję ultradźwięków przed siebie, aby sprawdzić, czy nie natknę się na patrolujących strażników. Znając Oto jak własną kieszeń lawirowałam między drzewami tak, aby nikogo nie spotkać. Biegłam w stronę przeciwną do wodospadów i dzielnicy pierwotnych, kierując się do krypty.
Kryjówka samego Orochimaru była tak naprawdę ogromnym, podziemnym laboratorium. Tam kryły się jego wszystkie obrzydliwe tajemnice i zrzeszające przyszłe trupy eksperymenty. Okres który tam spędziłam pamiętam jak przez mgłę, zawsze chcąc zatrzeć niechciane wspomnienia. Kiedy nie mogłam krzyczeć, modliłam się o omdlenie, które było jedynym ratunkiem od katuszy dostarczanym mojemu ciału.
Zacisnęłam pięści, w reakcji na powrót obrazów przeszłości, gdy całymi dniami w moim krwiobiegu krążyła trucizna, powoli mnie zabijając. Została na mnie przetestowana Mikstura Uwięzienia, która wypalała w moim organizmie dziury, kiedy przekraczałam nakreśloną na podłodze linię. Dzięki temu Sannin trzymał swoich shinobi w szachu.
Nie do końca potrafiłam określić czym jest nienawiść, bo gdy kiedyś zaczęłam się nad tym zastanawiać, wyszło na to, że nienawidziłabym praktycznie wszystkiego i wszystkich. Tortury zaserwowane przez Orochimaru skutecznie zniechęciły mnie do Oto. Konoha również dała mi do tego mnóstwo powodów, a sami Uchiha budzili we mnie mieszane uczucia. Kochałam przez pryzmat nienawiści, czy nienawidziłam przez miłości?
Potrząsnęłam głową, znajdując się przy niskim, niepozornym i ukrytym w listowiu budynku bez okien. Prowadziły do niego tylko jedne drzwi przy których przystanęłam. Wystukałam na nich specjalny rytm, a one uchyliły się, zapraszając mnie do środka ciemnością, poprzetykaną słabym światłem starych jarzeniówek.
- Dowód.
Poszukałam małej książeczki w tylnej kieszeni moich spodni, podając ją po chwili strażnikowi. Mężczyzna chłodno sprawdził jej stan, kontrolując zdjęcie z moim profilem. Gdy nie znalazł niczego, co mogłoby mu nie pasować, niedbale wyciągnął ją ku mnie. Ze spokojem schowałam ją w uprzednie miejsce.
- Powód?
- Przyszłam w sprawie Itachiego Uchihy - powiedziałam płynnie, starając się wykreować swój głos na pewny i nieugięty, chłodny, ale profesjonalny.
- Nie zostałaś jeszcze wezwana, więc nie dostaniesz przepustki. - Baryton mężczyzny zabrzmiał nade mną, a ja spojrzałam na niego kpiąco.
- Wejdę, bo jest mi to aktualnie potrzebne - ucięłam, prostując się.
Strażnik zmierzył mnie spojrzeniem spod zmrużonych powiek, chcąc mnie złamać. Dzielnie patrzyłam mu w oczy, a on spasował dopiero po kilkunastu sekundach ciężkiej ciszy.
- Jeśli się dowiem, że poszłaś do miejsca, którego nie przewiduje przepustka, zadbam o to, żeby obniżyli ci racje żywnościowe.
Zawsze mnie to trochę śmieszyło - fakt, że właśnie groził mi człowiek, mający niższą rangę niż ja. Kiedyś potężnie mnie to irytowało, jednak z czasem nabrałam pewnego rodzaju pokory i zmądrzałam, dochodząc do wniosku, że i tak jeden strażnik wobec mojej pozycji był nikim i to ja mogłam zmienić jego życie w piekło, a nie odwrotnie.
- Czerwona - warknęłam, czekając z otwartą dłonią na kartę, umożliwiającą mi przejście dalej. Poprawiłam szybko kucyka, a dosłownie ułamek sekundy przed dotknięciem przepustki, usłyszałam syczący głos.
- Dziś nie będzie ci to potrzebne. - Uniosłam wzrok, zastygając w jednej pozycji. - Zawsze miałaś dobre wyczucie, Imai. - Ni stąd ni zowąd pojawiły się niedaleko mnie dwie, skąpane w cieniu postacie. Stały może trzy metry przede mną, bacznie lustrując. Gdy zorientowałam się z kim miałam do czynienia, spuściłam głowę, opuszczając ręce wzdłuż tułowia.
- Orochimaru-sama. - Strażnik stał na baczność, nawet nie mrugając okiem. Zawsze w towarzystwie Sannina czułam się nieswojo. Ten człowiek już do końca życia będzie napawał mnie specyficznym lękiem, bo o szacunku nie ma i nie będzie mowy. Nigdy.
- Cóż za imponujący pokaz posłuszeństwa - rzucił zgryźliwie, kończąc zdanie krótkim syknięciem. - Wyrabiasz się, czy to tylko na pokaz? - Osoba za nim również stała w bezruchu, a ja nawet z zamkniętymi oczami mogłabym określić jej tożsamość. Mimo to nie odezwałam się słowem, rozluźniając się oraz spoglądając Orochimaru w oczy.
Był ubrany w swój zwyczajowy strój. Dziwne odzienie przewiązane ciemnofioletowym pasem stało się dla niego czymś charakterystycznym, choć mi osobiście kojarzyło się z tandetą. Na początku wydał rozporządzenie, że wszyscy mamy ubierać się w ten sposób. Jednak kiedyś Kabuto zaoponował i dzięki niemu tylko wytyczeni shinobi byli zmuszeni nosić podobne stroje.
- To mój obowiązek - odparłam po dłużej chwili, patrząc to na jednego, to na drugiego.
- Muszę przyznać, że razem z moim gościem właśnie cię szukaliśmy. - Sannin starannie dobierał słowa i wyraźnie je cedził, chcąc osiągnąć efekt zaciekawienia. - Mówiłem, że nie sprawia problemów - powiedział głosem dumnego ojca do drugiego mężczyzny, jednak za długo go znałam, aby uwierzyć w ten ton. Był zakłamany, bezlitosny i zdradziecki, jak jego właściciel.
Orochimaru uwielbiał rozkoszować się ciszą. W ten sposób wielu ludzi traciło zdrowy rozsądek, będąc pod naporem wężowego spojrzenia. To bardzo skuteczna gra psychologiczna, które Sannin uwielbiał. Kochał patrzeć jak jego ofiary - bo prócz Yakushiego kiedyś, nie miał żadnych wspólników - motały się, desperacko rozglądając się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu odpowiedniego ratunku.
- Dobrze, więc tak się sprawy mają. - Klasnął w dłonie, ruszając do przodu. Gość również podążył do przodu, a oboje zatrzymali się w niebezpiecznie małej odległości ode mnie. - Poznajcie się - powiedział miło, roztaczając wokół siebie aurę fałszu. - Uchiha Itachi, oto twoja nowa, jedna z dwóch zdobyczy, Sheeiren Imai.
Gdy zabrzmiało jego nazwisko, moje serce od razu zaczęło bić szybciej. Nie był to strach, czy podniecenie. To raczej coś na kształt wiedzy, że właśnie trwał moment, decydujący o mojej przyszłości. Albo mogłam skoczyć z urwiska w niepewną nicość, albo zostać na górze i desperacko walczyć o przetrwanie, jednak… Teraz już chyba o niczym nie mogłam decydować. To co miało być powiedziane, zostało i to nie w mojej obecności.
- Witam - powiedziałam, na co Orochimaru natychmiast wypuścił z rękawa węża, który uderzył mnie w brzuch. - Witam, Uchiha-sama. - Spuściłam wzrok oraz głowę, powoli odzyskując stracony oddech, gdy całe powietrze z powodu ingerencji Sannina uleciało z moich płuc.
- Zachowuj się. - Ton jego głosu był przemiły tak, jak przemiła potrafi być kobra na widok martwej ofiary. - Jak widzisz Itachi, nikt nie jest idealny. - Wzruszył ramionami, jednak mężczyzna nadal go ignorował.
Wyprostowałam się, spoglądając na Orochimaru.
- Teraz możemy ruszać. - Strażnik otworzył przed nami drzwi, przez które pierwszy przeszedł Sannin, następnie Uchiha, a na końcu ja. Z głuchym łoskotem zamknęły się, uwalniając mnie od duchoty tamtego miejsca i definitywnego braku przestrzeni, który w obecności dwóch tak potężnych ludzi sprawiał mi mały problem. - Wyruszycie dopiero jutro z wiadomych względów, oczywiście.
- Gdzie jest Raito i Ache? - Na dźwięk tego głosu przeszły mnie dreszcze. Beznamiętność biła na głowę chłód, który według mnie i tak sięgał już zenitu. Orochimaru rozprostował palce i zaczął iść.
- Bezpieczni w przewidzianym dla nich domu.
Słowo “bezpieczeństwo” w Oto nabierało nowego znaczenia.
Przez cały czas niewoli powtarzano mi, że byłam bezpieczna. Miałam dach nad głową - małą celę - jedzenie - ograniczone racje, wydawane raz dziennie - i bliskich przy sobie - rodziców i siostrę w celach nieopodal. Czego więcej potrzebowałam?
Zaczęłam się głęboko zastanawiać nad tym, gdzie ich umieścił oraz czy wykazał się łaską ugoszczenia ich w jednym z wolnych domów w mojej dzielnicy. Wypadałoby, aby podwładni kogoś takiego jak Itachiego Uchihy mieli zagwarantowane dobre warunki mimo, że był to chyba rodzaj spłaty długu.
Orochimaru kiedyś po rozmowach z Itachim darował Sasuke życie, przez co Uchiha został zmuszony, aby uiścić swoistą zapłatę. Z tego, co było mi wiadomo, jego ludzie mają tu nabrać dodatkowych sił, przez domowe sposoby Orochimaru. Nie wiem, co skłoniło Uchihę do powierzenia - podobno - swoich dwóch najlepszych wojowników pod skrzydła Sannina, jednak miałam wrażenie, że była to jakaś transakcja między nimi.
W ciszy kierowaliśmy się do dzielnicy shinobi, w której znajdowało się kilka domów dla gości. Fakt faktem były odwiedzane rzadko, bo kto chciałby się tu zatrzymywać?, jednak teraz stały się koniecznością.
Tliła się we mnie nadzieja, że mimo tego, iż Sannin nie powiedział tego na głos, to misja została przydzielona właśnie mi. Wcześniejsze słowa w krypcie, znając jego, wcale nie musiały się tego tyczyć, jednak coś kazało mi w to wierzyć. Z jednej strony była nadzieja, jednak z drugiej egzystował cichy lęk, przed drugą, kroczącą obok mnie osobą.
Uchiha miał na sobie czarny płaszcz z kapturem. Był wyższy ode mnie o ponad pół głowy, szeroki w barkach i dobrze zbudowany. Już jako dzieciak dysponował porządnymi warunkami fizycznymi, jednak teraz już chyba osiągnęły one swój limit. Zmienił się przez to osiem lat, odkąd ostatni raz go widziałam, jednak moja nienawiść - teraz byłam jej już względem niego pewna - nie zmniejszyła się nawet troszeczkę. Kipiała, rozpalając we mnie gniew, którego nie mogłam jednak po sobie pokazać, co przyprawiało mnie o dodatkową frustrację - bezsilność.
Idąc obok bezwzględnego mordercy czułam się jak zakładnik z nożem na gardle. To nie tak, że sama nigdy nie pobrudziłam swych rąk krwią, bo robiłam to w sumie notorycznie, jednak wiedziałam, że coś odróżniało zabójcę od mordercy. Definitywnie zaliczałam się do pierwszej grupy, a on do tej drugiej.
Shisui został zamordowany, a nie zabity.
Dotarliśmy do wolnego domu na końcu ulicy, nie spotykając po drodze żywego ducha. Widziałam głowy niektórych shinobi wyglądające na nas zza zasłon, jednak nikt nie odważył się na coś więcej.
Orochimaru podszedł do drzwi, po czym włożył klucz w zamek. Przekręcił go, a ukazało nam się zaciemnione wnętrze. Sannin niespodziewanie oparł się o ścianę, głośno kaszląc. Z jego krtani wydobyło się niemiłe dla uszu charczenie, świadczące o pogarszającym się stanie zdrowia mężczyzny.
Spojrzałam na niego z góry, chcąc, aby kaszel wstrząsał nim dłużej. Nikt tak jak on nie zasłużył na cierpienie, nikt. Po kilku sekundach opanował się, wracając do pionu i odwrócił się przodem do nas, zachowując się, jakby nic się przed chwilą nie stało.
- Zapraszam - wysyczał cicho, z fałszywym uśmiechem na ustach ukazując wejście do salonu. Wszyskie domy zostały zbudowane na tym samym planie, więc doskonale znałam rozmieszczenie pokoi.
W tym stała kanapa, stolik do kawy, komoda i pusta półka na książki. Orochimaru jednak zamiast zostać z nami w środku wrócił na korytarz. Chyba nadal dokuczał mu kaszel, bo wyglądał nienaturalnie, coś mu przeszkadzało.
- Zostawiam was. Spędzicie najbliższe dni, tygodnie razem, więc wypadałoby, gdybyście się poznali.
Właśnie miałam zostać w pokoju z osobą, która na liście osób znienawidzonych zajmowała drugą pozycję, jednak jeśli chodzi o pragnienie zemsty uplasowała się na pierwszym miejscu. Orochimaru wystarczająco cierpiał przez trawiącą go chorobę, jednak Uchiha...
- Idź już.
Znieruchomiałam, będąc świadkiem, jak pierwszy raz ktoś zwrócił się do Sannina w ten sposób. Przez dwadzieścia dwa lata swojego życia nie usłyszałam czegoś podobnego. To było nie do pomyślenia.
- Miłej nocy - rzucił groźnie Orochimaru, odchodząc.
Drzwi trzasnęły, a ja ledwo widocznie zadrżałam.
Uchiha Itachi był tym milczącym, lecz zabójczym rodzajem człowieka. Cichym wariatem, który za zasłoną chłodu i pogardy chował w sobie szaleńca, ukazując go światu w najmniej dogodnym momencie. Coraz bardziej obawiałam się o swoje życie, a uznałam je za poważnie zagrożone, kiedy zostaliśmy w pokoju sami.
***
Witam!
Oto i stało się! Rozdział I ujrzał światło dzienne!
Muszę przyznać, że nie pisało mi się go lekko. Chciałam idealnie odwzorować moją wyobraźnię, lecz sądzę, że sporo opisów będę musiała jeszcze wrzucić w kolejną notkę. Trochę przybliżyłam wam Oto, pojawił się Itachi - choć za dużo sobie nie pogadał. Mam nadzieję, że w jakimś stopniu was zaciekawiłam, bo szczerze mówiąc bardzo mi na tym zależy.
Miłej niedzieli! ;]
Jejkuu *.*
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny! Nie mogę się doczekać kolejnych części. Tyle pytań nasuwa mi się do głowy, ale mam nadzieję, że kolejny rozdział przyniesie odpowiedzi na niektóre z nich. :)
Ogólnie podobają mi się blogi twojego autorstwa. Mają w sobie coś, co zachęca do czytania. Oprócz tego twoje zdolności pisarskie wskakują na coraz to wyższy poziom i jestem ci za to wdzięczna, gdyż równa się to z coraz to ciekawszymi rozdziałami <3
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
Bosche, Shee. xD Ta końcówka źle mi się kojarzy. xD
OdpowiedzUsuńW sumie zapomniałam co było we wcześniejszym rozdziale i miałam go przeczytać znowu, ale... nie chciało mi się. Więc jak popełnię jakieś błędy dotyczące fabuły, przepraszam.
Eh. Tak. Już umiem powiedzieć kogo lubię → Zaku, Kin i Tayuyę (a Itacz jest zły i brudny. :c). Ápropos Tayuyi, jest moim mistrzem. I nie chodzi tylko o flet. xD JEST ZAJEBISTA! :3
Yhyhyh. Orochimaru jest głupi. Yhyhyh.
Itachi mnie przeraża. I tu nie tylko chodzi o to, że jest brudny i niemiły (a mamusia tak próbowała nauczyć go kultury. :<). Tu chodzi o stan jego ducha. xD Wgl, boję się co on zrobi z Shee (z tobą czy z kim tam...). .-.
Pozdrawiam. :>
Rozdział MEGA *.* Masz niesamowity talent który ja też chciałabym posiadać XD Nie mogę się doczekać następnego rozdziału <33 A wiesz może kiedy się on pojawi ?! <333
OdpowiedzUsuńWierzę, że nie pisałaś tego rozdziału lekko, Opisy są zawsze ciężkie, ale podoba mi się sposób w jakim pokazałaś Oto.Opis jest porządny i dobrze napisany:)
OdpowiedzUsuńAh, Oro i jego eksperymenty.. Biedni Ci, którzy pojawiają się w Oto.. ale z drugiej strony, to poświęcenie Orochimaru dla nauki, mmm;d
Oro zawsze mnie intrygował, jego zachowanie i myślenie. Ale biedny się starzeje..
Nie mogę się doczekać, aż Sheeiren użyje swoich zdolności walce:) I czekam na retrospekcje z eksperymentów Imai;d
Bo tak to się kończy jak się dziewczyny upiją, zawsze przychodzą strażnicy, żeby zaprowadzić porządek;d (magiczna lodówkaaaaa ;d)
Hahahaha, Feministki rządzą światem!xd
Jest i Itachi :D
Zdobycz? I to jedna z dwóch?
Zostali sami w jednym pokoju! Ohhhh i co teraz?
I ten ostatni akapit dotyczący Itachiego, mmmmm, wiedzę to - http://suuoh.deviantart.com/art/Itachi-tribute-313790382
Weeeny! :*
p.s Te biedne małe, samotne literki na końcach linijek :< (41 biednych samotnych literek, i tak policzyłam;d)
♥
A jeśli chodzi o cichego wariata:
Usuńhttp://blue-iceland.deviantart.com/art/Itachi-01-Blind-Itachi-43906509
Miłego dnia ♥
Masz ode mnie opiernicz za kończenie w takim momencie! Ja wiem, że musiałaś, i tak bardzo zdaję sobie z tego sprawę, jednakże... będę T_T
OdpowiedzUsuńPomijając moje ogromne cierpienie...
NORMALNIE HORROR
NORMALNIE UTOPIA
NORMALNIE TAK ZAJEBISTE!!!! :D
A teraz tak na poważnie, to było to takie...
Czytając, w zapomnienie odeszło to, że są tu wykorzystane postaci z Naruto. Czułam tak, jakbym nie znała ich nigdy wcześniej, jakbym czytała twoje własne wymyślone postaci. Tak jakbym po raz pierwszy zetknęła się z tymi postaciami właśnie w tej historii.
Pochwaliłam to teraz czas na krytykę...
Tak trzymaj Imai! :D
Jeżeli każdy rozdział będzie taki sam jak ten, toż to będzie cudo nad cudami *_*
Pokłony za opisy majstersztyk <3 (nie wiem czy dobrze napisałam :D )
Podniosłaś sama sobie bardzo wysoko poprzeczkę, życzę Ci, abyś utrzymała poziom i zrobiła z tego zarąbistą historię :D
Kilka słów o...
Oro to bardzo zły człowiek, kat nad katami! T_T
Tekst o Ukonie <3
Rozmowa upitych dziewczyn :D
Moje pierwsze wrażenie: Boże, to normalnie horror jest i jeszcze ta muzyka!
Moim zdaniem wszystko ładnie się komponuje :D
Co mogę powiedzieć jeszcze...
Z głębi serduszka mówię, że czuję, iż to będzie BOMBA :D Bardzo przyjemnie mi się czytało, no kurde no, rewelka! :D
Co raz lepiej Ci idzie! :*
Pozdrawiam :*
P.S. Kilka błędów kosmetycznych było, które wychwyciły moje oczy :D ale to możliwe, że tylko moje :D
Witaj!
OdpowiedzUsuńTwój blog został pomyślnie zareklamowany na naszym spisie. Dziękujemy, że zgłosiłeś się do nas :)
Zapraszamy do zgłaszania nowych rozdziałów.
Pozdrawiam!
http://swiat-blogow-narutomania.blogspot.com/
Pisz dalej! Bardzo mi się podoba, szczególnie cały kontekst w ramach tego przysłowia rosyjskiego (mogę go wypożyczyć?). Zainteresował mnie szczególnie opis fabuły na którymś ze spisów. I cieszę się ze względu na głównego bohatera, także pisz jak najszybciej. Jak będę miała chwilkę czasu to dodam do siebie do ulubionych na blogu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńaishiteru-itachi.blogspot.com
Okej, przeczytałam xD WIDZISZ SHEIREN IMAI? PRZECZYTAŁAM i mało tego KOMENTUJĘ XD za dużo szczęścia naraz, ale skutecznie mnie zmotywowałaś na fb, mówiąc o kolejnej notce xD cóż zrobić, gdy chce się wrócić do twojej twórczości, ale lenistwo na to nie pozwala? :< wolę za jednym zamachem przeczytać i skomentować tak, jak teraz :D
OdpowiedzUsuńZajebisty szablon – brawa dla Zochan :D chociaż, jak na końcu prologu wspomniałaś o zakładkach to chyba przez dziesięć minut ich szukałam xD a one się wysuwały… bajer, a ja taka zacofana xD w każdym razie wszystko boskie, choć ja tam wolę szerokie pole do pisania, lepiej mi się w takim czyta :P
Kochana, tak od strony pisemnej to cię zrugam, oj zrugam xD po raz czasami zauważam braki w przecinkach :< ale to jeszcze ujdzie, bo w większości postawione są dobrze :) a po dwa może to nic, ale mnie to gryzie w oczy, otóż wybieraj:
1. „- Witam - powiedziałam, na co Orochimaru natychmiast wypuścił z rękawa węża, który uderzył mnie w brzuch.”
2. „- Zachowuj się. - Ton jego głosu był przemiły tak, jak przemiła potrafi być kobra na widok śmiertelnie martwej ofiary.”
Widzisz o co mi chodzi? Ja wiem, że są książki, gdzie po dialogu bohatera robi się kropki, więc chyba to dopuszczalne… w każdym razie wybierz, czy robisz te kropki czy nie i też ten opis po pauzie, czy piszesz go z dużej litery czy z małej? Wiem, że się czepiam, ale powinnaś pisać w jednym stylu, no chyba, że ktoś piszę z tobą :P ale chyba nie ;) Tyle w tej kwestii :P
Fabuła – mmm się dzieję! :D Shee i Itaś razem :3 no ładnie ty próżna istoto :P ja tam bardzo chętnie poczytam o tych losach i tym, co się roi w twoim rudym łbie :P W ogóle dałaś swojej imienniczce dwadzieścia dwa lata? Ekh, ekh, ekhm czy to coś znaczy? Będzie hentai? :P Całe to miejsce – Oto - … czy wy w szkole już przerabialiście lektury o obozach koncentracyjnych, że cię tak na taką tematykę wzięło? :P ale przyznam, że całkiem nieźle to wszystko opisałaś :D znaczy, akurat w głowie Shee jednak nie wygląda to najgorzej, jest jeden cwel co wymyśla teorie spiskowe, w których dziewczyna gra główną rolę, ale potrafi sobie z nim radzić. Ma dwie przyjaciółki Kin i Tayuyę – zdrowo trzepnięte laski, a takie się zawsze lubi :P i tego całego kolesia od przesłuchania :D Widać ciekawy tyn stowarzyszeniem wyzwolonych kobiet – widać chciał dołączyć xD Orochimaru wzbudza strach… wiesz fajnie że chciałaś pokazać, że Shee też się go boi, ale jakoś tego nie czułam – chyba, że ona tylko udaje, by Orośkowi nie było przykro xD w każdym razie, wszystkie wcześniejsze akcje przeczą, jakoby ona się kogoś bała :P I Itachi… nagadał się chłopak w tym rozdziale, ne ma co :P ale nie, nie czepiam się go, pewnie się zmęczył xD
Tyle ode mnie, czekam na kolejny rozdział :D
Życzę weny, ochoty, czasu i przyjemności z pisania :D :*
Pozdrawiam! ♥
Akurat z dialogami jest wszystko w porządku :o
OdpowiedzUsuńMam na myśli wypowiedź Soli - chan.
Usuńsą dobrze, ale mi chodzi o te różnorakość :) w sensie są dwa typy pisania tych dialogów, a ja lubię jednakowość xD oczywiście autorka nie musi się do mnie dostosowywać, to moje zdanie :P i ja muszę się dostosować :)
Usuń